Kochani, postanowiłam wrócić do blogowania. Więcej informacji znajdziecie tutaj:
piątek, 27 stycznia 2017
czwartek, 23 lipca 2015
TWITCAM!!!
W końcu nadszedł ten dzień, w którym zdecydowałam się zrobić swojego pierwszego w życiu twitcama.
Zapraszam wszystkich przed komputery o godzinie 17.
Tutaj jest link: http://twitcam.livestream.com/ghdmb
Mam nadzieję, że przyjdziecie i będziecie chcieli ze mną choć trochę pogawędzić :)
Do usłyszenia!
poniedziałek, 6 lipca 2015
INNA
Kochani, wracam z Inną. Jest to opowiadanie, które porzuciłam kilka miesięcy temu. Teraz postanowiłam do niego wrócić, ponieważ w mojej głowie pojawił się pomysł na dokończenie tej historii.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zostaniecie ze mną do końca.
Tutaj macie link:
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zostaniecie ze mną do końca.
Tutaj macie link:
www.inna-liampayne-fanfiction.blogspot.com
Możecie także pisać o tym blogu na twiterze za pomocą #innaffpl
sobota, 12 lipca 2014
EPILOG
- 60 lat później -
Stare kości dają się mi ostatnio we znaki. Przy każdym choć najmniejszym ruchu odczuwam ogromny ból.
Źle się z tym czuję. Jest mi z tym niekomfortowo, ale cóż na to poradzę? Nie te lata, gdy było się młodym i pełnym siły człowiekiem. Miało młode i jędrne ciało. Teraz trzeba na siebie uważać.
Każdego dnia rano, odkąd zamieszkałam z moją córką Laurą i jej mężem, Zackiem oraz dwójką najwspanialszych wnucząt - Mickiem i Alex. Moje życie się zmieniło. Nabrało kolorów, a to za sprawa tych dwóch małych szkrabów, którzy codziennie budziły mnie rano i kazały wstać z łóżka, aby zrobić im przepyszne śniadania, które jak tylko twierdzą ja robię najlepiej.
Więc nie było szans im odmówić, a nawet o tym nie myślałam. Razem z Louisem wstawaliśmy rano i przygotowywaliśmy im jedzenie.
Louis już nie jest taki pełen sił jak kiedyś. Nie ma tego wigoru w sobie co kiedyś, gdy nosił mnie na rękach, nawet gdy byłam w ciąży z Laurą.
Pamiętam jak oboje śmialiśmy się wtedy z tego i jacy byliśmy prze szczęśliwi, że z dzieckiem wszystko dobrze i nie poroniłam po raz trzeci.
Laura to moja jedyna córka. Niestety nie było mi dane mieć jeszcze jednego dziecka, a tak bardzo staraliśmy się o syna. Ale Bóg nie dał nam poczuć jak to jest być rodzicem chłopca.
Dlatego oboje z Louisem staraliśmy się wychować Laurę na jak najlepszą kobietę na świecie. Staraliśmy się, aby miała wszystko co by tylko chciała. I tak właśnie się stało. Dziewczyna skończyła wymarzone studia, dostała pracę, o której od najmłodszych lat marzyła - redaktor naczelna. Ma własną gazetę i kilkadziesiąt ludzi pod sobą.
Oboje z Louisem jesteśmy tacy dumni z naszego maleństwa. Cieszymy się, że tyle w życiu osiągnęła, a to wszystko tylko i wyłącznie dzięki sobie samej. My pomagaliśmy jej tylko finansowo, no i może dobrą radą, a tak przyczyniła się do wszystkiego sama.
Zawsze się wzruszam widząc to jak Laura dba o swoją rodzinę. Ja byłam taka sama. Troszczyłam się o swoich najbliższych, a oni o mnie. Tego się nie zapomina. Takie rzeczy się bardzo dobrze wspomina i dobrze o nich mówi.
- Babciu! Babciu! - odwróciłam się w stronę drzwi wejściowych do domu, skąd dobiegał hałas moich wnucząt. Uśmiechnęłam się na widok biegnącej w moją stronę dwójki. Chwile później oboje wylądowali w moich otwartych ramionach, a ja tuliłam ich do swojej piersi.
- Babciu, opowiesz nam bajkę? - zapytała Alex, której włosy były w identycznym kolorze co moje, gdy byłam młodsza. A jakie było podobieństwo miedzy nią, a jej matką. Laura wyglądała identycznie co ona, gdy miała 8 lat.
Natomiast Mick to całkowite przeciwieństwo Laury. On jest bardzo podobny do swojego ojca - Zacka,
Mały ma czarne jak smoła włosy. Jest bardzo mądry jak na swój wiek, a ma dopiero 10 lat.
- A o czym chcecie tą bajkę? - zapytałam, podciągając się na bujanym krześle stojącym na werandzie przed domem, i spoglądając raz na Alex, raz na Micka, który siedział teraz na krześle naprzeciwko mnie.
- Opowiesz nam coś o tym jak poznałaś się z dziadkiem? - zaproponował Mick, a ja uśmiechnęłam się do nich szeroko.
- Dobrze. Chodźcie tutaj. - nakazałam dwójce wskazując na swoje kolana. Usadowili się wygodnie na nich i patrzyli na mnie ogromnymi niebieskimi oczami, takimi samymi jak Louis.
- Więc było to bardzo dawno temu. - zaczęłam przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie po kilkunastu latach.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że właśnie stoję w jego pokoju i patrzę na niego. Włosy nadal miał dość długie z grzywką zaczesaną na bok, tak jak wcześniej myślałam. A do tego okulary, tak myślę, że do czytania, bo gdy tylko wstał z łóżka to od razu je ściągnął. Stanął naprzeciwko nas, a ja nie mogłam oderwać wzroku od niego.
- Louis to nasi goście, państwo Monk i ich córka Jo. - powiedziała pani Jay.
- Dzień dobry. Miło państwa wreszcie widzieć, gdy mama dowiedziała się, że państwo nas odwiedzą to cały czas o tym mówiła i nie mogła przestać. - Louis podał moim rodzicom rękę w geście powitania. A mama zaśmiała się na ostatnie zdanie wypowiedziane przez niego. I jak na gentlemana przystało pocałował moją mamę w wierzch dłoni, a tatowi podał dłoń.
- Cześć. - powiedział do mnie i również podał rękę.
- Hej. - odpowiedziałam tylko. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, myślę, że chciał abym coś więcej powiedziała, ale ja zapomniałam jak się mówi.
- Miło cię widzieć po tylu latach. - powiedział.
- Ciebie również. - znowu ten wzrok. Kurde o co mi chodzi? Nie potrafię normalnie myśleć. Tyle na to spotkanie czekałam, a teraz nic nie potrafię powiedzieć.
- Wybraliśmy się na wycieczkę do moich dziadków, którzy mieszkali niedaleko właśnie waszego dziadka. - kontynuowałam, a mała łezka spłynęła mi po policzku, na wspomnienie o dziadkach, których już nie było wśród nas. - Na początku nie chciałam tam jechać, bo nie widziałam waszego dziadka dość długi czas i tak mi było głupio, nagle odnawiać tą przyjaźń. - zaśmiałam się z tego wspomnienia, bo bardzo dobrze pamiętałam co wtedy odczuwałam. Niechęć, odrzucenie i jeszcze inne negatywne uczucia związane ze spotkaniem z Louisem. Ale cóż gdybym się nie poddała i nie dała namówić mojej mamie, pewnie nie siedziałabym tutaj, teraz z wnukami na kolanach i nie opowiadała im całego mojego życia, w tym momencie.
- Ale pojechałaś, prawda? - zapytał Mick, a ja przytaknęłam.
- Oczywiście. Dziwnie było go widzieć po tylu latach, a w dodatku w tych śmiesznych okularach i skupionego na jakieś książce - odpowiedziałam znowu się uśmiechając na to wspomnienie. Niby było to tak dawno temu, a ja wszystko bardzo dobrze pamiętam. To jest zadziwiające, jak na osobę w tym wieku pamiętam wszystko. Wszystko!
- I co było dalej? - zapytała Alex, a ja pogłaskałam ją po włoskach i zaczęłam mówić.
- Potem wszystko potoczyło się szybko. Odświeżyliśmy naszą przyjaźń, zaczęliśmy się spotykać w miarę swoich możliwości, bo oboje byliśmy bardzo zajęci przez egzaminy w szkole i na studiach, więc było ciężko, ale dawaliśmy rade. - uśmiechnęłam się do wnucząt. - Potem wyjechałam na wakacje do mojej drugiej babci, która mieszkała w Polsce. I wiecie co wasz dziadek zrobił? - zapytałam spoglądając na dwójkę cudnych dzieciaków.
- Co zrobił?
- Przyleciał za mną. - odpowiedziałam kiwając głową i lekko się śmiejąc z ich otwartych szeroko ust.
Schodząc na dół poczułam przyjemny zapach i już wiedziałam, że babcia nie śpi. Weszłam do kuchni i to co tam zobaczyłam, nieźle mną wstrząsnęło. Babcia rozmawiała nie z kim innym jak z Louisem, moim Louisem. Stałam w progu i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czy ja śnię? Tak to pewnie sen, błagam niech mnie ktoś uszczypnie. Obydwoje byli tak zajęci rozmową, że nie zauważyli mnie jak weszłam do kuchni. Dopiero moje lekkie kaszlnięcie odwróciło ich uwagę i spojrzeli w moją stronę. Louis od razu wstał i z wielkim uśmiechem na twarzy podszedł do mnie. Zaczęłam go dotykać, począwszy od twarzy zjeżdżając dłońmi w dół. Połaskotałam go pod pachami, bo chciałam wiedzieć czy to dzieje się na prawdę czy ja nadal śpię.
- Jo? Co ty robisz? - zapytał śmiejąc się.
- Sprawdzam czy to co widzę jest prawdziwe, czy nadal śpię. - powiedziałam. Chłopak podniósł mój podbródek i złożył na mych ustach krótki, ale pełen uczucia pocałunek. A ja już wiedziałam, że to prawda i Louis stoi teraz przede mną.
- Jak się tutaj znalazłeś? Myślałam, że jesteś w domu u swoich rodziców, tak mi wczoraj mówiłeś. - zapytałam, gdy usiedliśmy do stołu.
- To prawda wczoraj wieczorem, gdy rozmawialiśmy byłem u rodziców. Przyleciałem dzisiaj rano. O 6 miałem samolot. Dwie godzinki i jestem. - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
- Ja nadal w to nie wierzę, że siedzisz obok mnie i się do mnie śmiejesz.
- Uwierz mi to prawda, jestem tutaj cały dla ciebie.
- I co było dalej? - zapytała Alex, gdy otrząsnęli się ze zdziwienia.
- Spotkałam tam bardzo fajnego i miłego chłopaka, Łukasza. To znaczy on wydawał mi się miły, ale tak naprawdę taki wcale nie był. Lubił oszukiwać i kłamać, wiecie? A gdy dziadek dowiedział się, że spotykam się, z kimś oczywiście tylko koleżeńsko to zaczął się denerwować i był strasznie zazdrosny. - wyjaśniłam im, a oni znowu otwarli szeroko usta ze zdziwienia i patrząc na mnie mrugali w oszołomieniu.
- Dziadek? Zazdrosny? - zapytała Alex.
- Tak i to jak! - zaśmiałam się przypominając sobie tamtą sytuację i to jak mówił ze Łukasz coś knuje i tak dalej.
- Jo? Wytłumaczysz mi co to było? - zapytał Louis i wskazał na miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund wcześniej stał Łukasz.
- To był rehabilitant babci, podwiózł ją do domu i tyle. Sama jestem zaskoczona, że babcia jeździ na te dziwne zabiegi i w ogóle po co jej to i dlaczego.
- Nie o to mi chodzi. Dlaczego on tak na ciebie patrzył?
- Ale jak patrzył? Normalnie patrzył, o co ci chodzi? - zapytałam, gdy wkładałam produkty do lodówki.
- Nie rozumiesz? Gość rozbierał cię wzrokiem, a ty udajesz że nic się nie stało.
- Bo nic się nie stało Lou. Nie bądź nie mądry.
- Ja nie mądry? Ja? Chyba ty jesteś nie mądra. Nie zdajesz sobie sprawy jak on na ciebie patrzył.
- Daj spokój, nic się przecież nie stało.
- Nie, nie dam ci spokoju. Stałoby się gdyby mnie przy tobie nie było Jo.
- Jesteś zazdrosny i tyle.
- Jestem i mam do tego powody. - odpowiedział i wyszedł z kuchni.
Pokręciłam głową i wycierając samotną łezkę z kącika oka opowiadałam dalej.
- Potem wróciłam tutaj do Anglii, gdzie czekało na mnie złożenie papierów na studia. Ostatecznie zdecydował za mnie wasz pradziadek, a mój tata który złożył za mnie papieru na uczelnię na której studiował wasz dziadek. - odpowiedziałam uśmiechając się lekko do moich wnucząt.
- Zamieszkaliśmy razem i wtedy to dopiero się zaczęło. - zachłysnęłam się powietrzem przypominając sobie tą sytuację.
- Kłamstwa, zdrady i oskarżanie siebie nawzajem o jakieś głupstwa, które cóż nie ukrywajmy ale były bezsensowne i nie miały żadnego sensu. - odpowiedziałam zamyślając nad tym jak to Louis przyłapał mnie i Harry'ego na pocałunku.
- Przepraszam. Słyszysz? Przepraszam cię. - powiedziałam trzęsącym się głosem od mrozu.
- Słyszę, ale jakoś nie wydaje mi się aby twoje słowa były prawdziwe. - odpowiedział otwierając samochód.
- Są prawdziwe. Przepraszam cię Louis. Nie chciałam tego zrobić, ale Harry wydawał się taki miły i troskliwy, że...
- Przestań, nie chcę tego słuchać. - oznajmił głośno. Wsiadł do samochodu zatrzaskując za sobą drzwi, ale szybko podbiegłam do nich i otworzyłam je szeroko stając między nimi, a wejściem do auta.
- Brakowało mi ciebie, a Harry akurat pojawił się u mnie i ...
- I musiałaś go pocałować,tak? - zapytał spoglądając w górę na moją twarz.
- Nie wiem. Potrzebowałam tego.
- Ale żeby zadzwonić do mnie to nie potrzebowałaś. Wiesz co Jo? Jesteś żałosna. Najpierw całujesz się z Harry'm, a potem biegniesz za mną i mówisz mi że tęsknisz, ale przebywasz z innym. - powiedział patrząc przed siebie. - Wiesz jakie to jest pojebane? - zapytał powracając wzrokiem na nią.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - odpowiedziałam cicho naciągając końce rękawów swetra nas swoje dłonie.
- Idź lepiej do domu, bo się przeziębisz. - powiedział odpalając silnik i zapinając pas.
- Nie gniewaj się na mnie, proszę. - poprosiłam, a Louis tylko zaśmiał się ironicznie kręcąc głową.
- Ja mam się na ciebie nie gniewać? - zapytał. - Zdradziłaś mnie i to w dodatku z nim. Jestem na ciebie wkurwiony na maksa, ale ty myślisz że ja ci ot tak przebaczę i będziemy znowu żyli długo i szczęśliwie? - zapytał, a ja cała pobladłam.
- Ty też mnie zdradziłeś Louis, więc nie udawaj świętego. Gdyby nie to pewnie nadal byłabym w ciąży i miałabym jedyną osobę, która by mnie kochała bezgranicznie i bezwarunkowo. - odpowiedziałam ze wściekłością wypisaną na twarzy.
- Może to był znak, abyśmy nie mieli dzieci, co? Może niech Harry cię teraz zapłodni i wszyscy będą szczęśliwi, a zwłaszcza ty! - wykrzyknął, po czym został obdarowany przeze mnie siarczystym uderzeniem w policzek.
- Pierdol się! - krzyknęłam tylko i trzasnęłam drzwiami od samochodu, a następnie uciekłam do domu, gdzie w progu drzwi stał i czekał na mnie Harry.
- Oj babciu, dziadek nie powinien się na ciebie gniewać, skoro cię kochał. - zaznaczyła Alex wzruszając tylko ramionami.
- Wiem, kochanie, ale dziadek chciał dla mnie jak najlepiej, a w tamtym momencie postanowił się ze mną rozstać i dać mi wolną rękę.
- Ale ty ostatecznie postanowiłaś wrócić do dziadka. - zauważył Mick, a ja przytaknęłam głową.
- Takk skarbie. Tak było dla nas najlepiej. - uśmiechnęłam się do niego czule głaszcząc chłopca po policzku.
- Mama! - wykrzyknęła Alex i w tym momencie cała nasza trójka odwróciła głowy w stronę podjazdu, na który podjechał czarny samochód mojej córki.
Dzieciaki zeskoczyły z moich kolan i pobiegły w stronę swojej matki.
Tak miło było ją widzieć po całym dniu nieobecności.
- Dzień dobry Mamuś. - przywitała się ze mną, a mi serce aż podskoczyło gdy usłyszałam to czułe słowo.
- Dzień dobry Skarbie. Jak w pracy? - zapytałam naciągając koc na swoje kolana.
- Dłuuugo. - zaśmiała się. No tak, jak pracuje się w największym wydawnictwie w mieście to nie dziwi mnie to że długo.
- W końcu jesteś panią redaktor. - odpowiedziałam z dumą w głosie.
- Tak, a teraz jeszcze zamykamy nowy numer, więc jest jeszcze więcej pracy niż zazwyczaj. - wyjaśniła siadając na krześle stojącym obok fotela.
- A jak dzieciaki? Dały ci dziś w kość? - zapytała wskazując na bawiące się wnuczęta w na drugim końcu werandy.
- Nie, przecież wiesz że to są aniołki. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- Chyba jak są z tobą, albo mnie okłamujesz.
- Nie przesadzaj, ty w ich wieku byłaś identyczna. - powiedziałam.
- Byłam grzeczniejsza. - zaznaczyła w stając z krzesła, a ja zaśmiałam się. Co prawda to prawda. Laura potrafiła całymi dniami siedzieć na ganku i czytać książki. A my z Louisem czuliśmy jakby jej w ogóle w domu nie było. - Idę zrobić jakiś obiad, na co masz ochotę Mamuś? - zapytała, gdy otwierała już drzwi wejściowe do domu.
- Co zrobisz na pewno będzie przepyszne. - odpowiedziałam. Laura tylko kiwnęła głową dając znak, że zrozumiała i zniknęła w środku.
Tak trudno mi uwierzyć, że moja córka jest już dorosła, że ma dzieci, a ja wnuki!
Dziwne uczucie. Jeszcze niedawno zmieniałam jej pieluchy, a teraz moje dziecko ma 35 lat i jest panią redaktor.
W mojej głowie pojawił obraz, który przedstawiał narodziny Laury i panikę Louisa, gdy naszemu maleństwu zagrażało niebezpieczeństwo.
- Panie Tomlinson, bardzo prosimy się uspokoić. Pani Tomlinson jest pod najlepszą opieką. - zwróciła się pielęgniarka do Louisa, który stał obok mojego łózka i trzymał mnie za rękę, gdy ja pół przytomna leżałam na szpitalnym łóżku, nie wiedząc co się dzieje wokół mnie.
- Właśnie widzę! - krzyknął wskazując na mnie palcem. - Moja żona za chwilę zemdleje i jak znowu straci dziecko to będzie wasza wina! - zagroził im, a ja mocniej ścisnęłam go za rękę dając mu znać żeby popatrzył na mnie.
- Jo? Maleńka moja, zaraz będzie po wszystkim. - powiedział całując moje kostki i patrząc mi prosto w oczy.
- Lou, ale to za wcześnie. - mruknęłam ledwo słyszalnym głosem.
- Wszystko będzie dobrze. - zapewnił mnie, choć widziałam jak trudno mu to przechodzi przez gardło. Znałam prawdę, zdawałam sobie sprawę co się dzieje wokół.
- Nie, to za wcześnie. To siódmy miesiąc Louis, ona nie może się jeszcze urodzić, to za wcześnie. - wypowiadając te słowa czułam jak moje powieki zaczynają się zamykać, a ostatnim hałasem jaki słyszałam był głośny krzyk Louisa: NIE!!!
Po tym jak zasnęłam jedyne co czułam to ulga. Ulga, że w końcu mogę zasnąć i oddać się błogiemu stanowi. Nie myśleć o bólu, nie myśleć o kłopotach, a spać. Po prostu spać.
Otworzyłam oczy i od razu zdałam sobie sprawę, że nie jestem w domu. Ściany miały biały kolor, nieskazitelna biel, która jest tylko w .... szpitalu!
Podciągnęłam się szybko na łóżku i rozejrzałam po wnętrzu. A wtedy mój wzrok padł na ciemną postać siedzącą na wygodnym fotelu, w rogu sali.
- Louis? - wychrypiałam zdając sobie sprawę, że to mój mąż jest tu razem ze mną.
- Jo, wreszcie się obudziłaś. - powiedział wstając i idąc w moją stronę jednocześnie pchając coś obok siebie.
Podszedł do mojego łózka i zapalił małą lampkę stojącą obok łóżka i wtedy zobaczyłam go całego. Uśmiechał się do mnie, a obok niego stał inkubator z małym, różowym zawiniątkiem w środku.
- Ktoś chce cię poznać Jo. - powiedział nachylając się nade mną i składają na mym czole pocałunek.
- Laura Joanna Tomlinson. - powiedział Louis łamiącym się głosem przysuwając przezroczyste pudełko w moją stronę. A ja mogłam w końcu poznać moją małą córeczkę.
Popatrzyłam w górę na Louisa i uśmiechnęłam się szeroko wiedząc, że mojemu maleństwu nic nie jest i jest zdrowa.
- Dziękuję ci kochanie. - powiedział Louis siadając obok mnie obejmując mnie ramieniem i całując w skroń, gdy moja ręką przyklejona była do szyby inkubatora.
- Jest piękna. - skomentował urodę naszej córki, gdy oboje przypatrywaliśmy się jej z boku.
Zaróżowione policzki, ciemne włoski na główce i te oczy - niebieskie tęczówki, dokładnie takie jakie miał Louis.
- Nasz córka. - powiedziałam ze łzami spływającymi mi po policzkach przypatrując się maleńkiej, która teraz patrzyła na nas z szeroko otwartymi oczkami.
- Kocham cię. - szepnął Lou do mojego ucha, a ja od razu odwróciłam się do niego twarzą i przywarłam ostrożnie do jego ust,
- Kocham cię Lou i dziękuję za wszystko. - odpowiedziałam, gdy nasze czoła się stykały.
- To ja dziękuję, za nią. - wskazał na Laurę ssącą swój kciuk. Była taka maleńka, taka krucha.
- Moje dziecko. - powiedziałam patrząc na mały cud świata.
- Nasze dziecko. - poprawił mnie Louis.
- Nasze. - powtórzyłam ocierając z policzków mokre łzy.
- Nasze.
Aż się popłakałam wspominając tą sytuację. Niby Laura jest wcześniakiem, ale nie miałam z tym żadnych problemów, a wręcz przeciwnie. Zawsze była na równi ze swoimi rówieśnikami. Posyłając ją do szkoły bałam się, że sobie nie da rady. Ale ona to cała ja - zawsze dała radę, nawet gdy było trudno.
Kilka razy próbowałam zajść w ciążę, ale niestety za każdym razem poroniłam. Lekarze stwierdzili, że coś ze mną nie tak, iż któraś ciąża z kolei a ja nie mogę jej donosić do końca.
Dlatego od tamtego czasu dziękuję Bogu, że obdarzył mnie Laurą. Bo gdyby nie ona, już dawno bym się poddała. A tak dzięki niej, starałam się żyć, ponieważ ona na to zasługiwała. Robiłam wszystko, aby wychować ją jak najlepiej, aby stała się dobrym człowiekiem, aby była dobrą córką, aby szanowała siebie i innych. I tak jak teraz patrzę na to z perspektywy czasu, to chyba mi się udało.
Moja córka ma pod sobą kilkaset ludzi, zarządza największym wydawnictwem w Londynie, a do tego ma dwójkę wspaniałych dzieci, męża i dom. Więc spisałam się na medal.
Oczywiście Louis też miał w tym swój wkład. Rozpieszczał naszą córkę jak tylko mógł, ale nie zabraniałam mu tego, w końcu mieliśmy tylko ją.
Zawsze się dogadywali, nie było takiej sytuacji w której nie doszliby do porozumienia.
Zawsze ich podziwiałam, byli ze sobą tak blisko. Gdy Laura miała jakiś kłopot zawsze Louis szedł jej z pomocą.
I tak im zostało do dziś.
- Babciu, chodź na obiad! - krzyknęła Alex z końca werandy podbiegając do mnie i pomagając mi wstać.
- Dziękuję ci kochanieńka. - powiedziałam łapiąc ją za chudą rączkę i idąc za nią do domu.
W jadalni byli już wszyscy, włącznie z moich starym i gburowatym mężem.
- Cześć babciu. - szepnął mi do ucha, gdy odsuwał dla mnie krzesło, abym mogła usiąść.
- Cześć dziadku. - odpowiedziałam uśmiechając się do niego czule. - Jak było na rybach? - zapytałam kładąc na swoich kolanach białą serwetkę.
Louis znalazł sobie nową pasję - łowienie ryb. Odkąd zaczął mieć poważne problemy ze wzrokiem musiał zrezygnować z pracy. Nie dawał już rady, nie te lata. Dlatego postanowiliśmy sprzedać nasz dom i firmę Louisa i kupić duży dom pod Londynem i zamieszkać tam razem z Laurą i jej rodziną. Było między nami kilka kłótni z tego powodu, ale na szczęście doszliśmy do porozumienia i zamieszkaliśmy wszyscy razem.
I tak żyjemy wspólnie od dziesięciu lat. I jest nam dobrze.
- Brały dziś. - odpowiedział wkładając do ust kawałek ziemniaka. - Jutro będą na obiad ryby! - zakomunikował Louis reszcie rodziny.
Dzieciaki tylko się skrzywiły na słowo ryba, a Laura zaśmiała.
- I co? Ty je przyrządzisz? - zapytała z ogromnym uśmiechem na ustach.
- A dlaczego nie? Kochanie twój tatuś jest jeszcze w świetnej formie. - Louis poklepał się po klatce piersiowej i w tym samym momencie zaczął kaszleć.
Miło było oglądać przekomarzanie się dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Oni są całym moim światem i jakby teraz ich zabrakło to ... nawet nie chcę o tym myśleć.
- Mamo, a co ty taka małomówna dziś jesteś? - zapytała Laura siadając obok mnie i podając mi talerz z mięsem.
- Źle się czujesz? - zapytała oblizując palce, dokładnie tak samo jak jej ojciec. Uśmiechnęłam się do niej czule, a następnie odpowiedziałam.
- Nie, no skąd. Po prostu jestem trochę zmęczona. - zamknęłam na chwilę oczy, a chwile później poczułam jak i Louis i Laura kładą dłonie na moich udach. Otworzyłam więc oczy i spojrzałam na nich.
- To idź się połóż. - oznajmił Louis kiwając głową i zaciskając wargi, jakby chciał mi powiedzieć że tak będzie dla mnie najlepiej.
- Dobra. - poddałam się i tak nie miałam wyjścia. Wstałam ostrożnie od stołu, a moje kości dały o sobie znać, dziwnym dźwiękiem jakby ktoś mi je łamał.
- Zaraz do ciebie przyjdę. - powiedział Lou, gdy stałam już w drzwiach. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam w stronę schodów. Gdy byłam gdzieś w połowie drogi do sypialni, jakiś młodziutki i delikatny głosik zaczął mnie wołać. Odwróciłam się za siebie i dostrzegłam biegnącą po schodach Alex.
- Babciu, babciu. - zadyszała, gdy dołączyła do mnie. Popatrzyłam na nią zdezorientowana, nie wiedząc o co małej może chodzić.
- Co się stało maleńka? - zapytałam siadając na jednym z wyższych schodków, a wnuczka usadowiła się obok mnie.
- Babciu wiesz że cię kocham prawda? - zapytała, a ja przytaknęłam. Nie chciałam małej przerywać, bo zazwyczaj gdy tak zaczynała naszą rozmowę, to miała mi coś ważnego do przekazania, albo coś się u niej działo.
Wzięła głęboki oddech i kontynuowała.
- Ty nigdy nie umrzesz, prawda? - zapytała, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Takiego pytania to się nie spodziewałam.
- Wiesz co, każdy kiedyś umrze. A im człowiek starszy tym czuje się coraz gorzej i w końcu przychodzi taki dzień w którym Bóg nas do siebie wzywa. - odpowiedziałam obserwując reakcję mojej młodszej wnuczki. - Ale pamiętaj, że jak mnie zabraknie to zawsze będę tutaj. - dodałam wskazując na jej małe, ale jakże ogromne serduszko.
- Obiecujesz? - zapytała wystawiając najmniejszy palec w górę i przysuwając rękę w moją stronę.
- Obiecuję. - odpowiedziałam ze łzami w oczach i zrobiłam to samo co mała, także nasze małe palce się złączyły i potrząsnęłyśmy dłońmi w górę i w dół.
- Kocham cię. - powiedziała tylko przytulając się do mnie i chwilę później nie było jej już obok mnie.
- Ja też cię kocham.- odpowiedziałam ocierając mokre policzki i wstając powoli ze schodów i ruszając do swojego pokoju.
Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do okna.
Stanęłam przed nim i odetchnęłam głęboko. Przyglądałam się jak wszystko rodziło się do życia. Jak budziło się z długiego, zimowego snu, w którym jeszcze dwa miesiące temu było pogrążone. Niesamowite jest to jak czas szybko mija. Nim się obejrzymy, a tu już mamy lato, a potem jesień, aż w końcu przychodzi mroźna zima, a na końcu ciepła wiosna. I tak co roku. Dziwne jak ten świat jest zaprogramowany. Że raz czujemy, że żyjemy, bo szczęście nam dopisuje i wszystko idzie jak powinno, a za chwilę mamy dni w których nic nam się nie chce i mamy wszystkiego dość.
Każdy przechodzi przez takie okresy w swoim życiu. Niektórzy mają więcej szczęśliwych dni, a niektórzy tych gorszych.
Ale myślę, że trzeba myśleć pozytywnie i nie przejmować się gdy nam coś nie wychodzi. Trzeba zawsze próbować, a może coś się uda i będziemy z siebie zadowoleni?
Tak było i ze mną.
Zaraz po skończeniu studiów dość długo szukałam pracy. Nie mogłam jej znaleźć przez kilka dobrych miesięcy. Zawsze marzyłam, aby pracować w swoim zawodzie, aby moje studia przydały się na coś, a ja byłabym szczęśliwa że robię to co kocham, a nie meczę się robiąc to co w ogóle mnie nie interesuje.
Przychodziły mi nawet różne myśli, aby zmienić państwo i może tam spróbować. Ale wtedy Louis mi tego kategorycznie zakazywał twierdząc iż to nie takie życie, że ja tam, a on tu. I to dzięki niemu zostałam w Wielkiej Brytanii i jestem szczęśliwa, że podjęłam taką decyzję. Bo gdyby nie to nie byłoby mnie teraz tutaj i nie stałabym w tym ogromnym domu i zapewne nie miałabym takiej kochanej rodziny.
Przypomniał mi się dzień ślubu, gdy moja i Louisa mama skakały wokoło mnie w naszym domu w Londynie i doradzały co mam ubrać, a czego nie.
- Jo, myślę że te kolczyki będą idealnie paskować do twojej sukni ślubnej. - powiedziała pani Jay przykładając małe, srebrne perełki do moich uszu, gdy stałam przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu.
- Mamo, myślę że ja już mam kolczyki i będą one idealnie pasować. - odpowiedziałam. Dziwnie było zwracać się do pani Jay mamo, ale gdy dowiedziała się, że końcu, po dziewięciu latach narzeczeństwa, postanowiliśmy się pobrać sama to zaproponowała.
- Tak Jay, są śliczne ale te co Jo ma w uszach lepiej pasują. - do akcji wkroczyła moja mama ratując mnie przed panią Jay.
- Przepraszam Anne, ale ja się bardziej denerwuję niż młodzi. - skomentowała siadając na krześle obok lustra i odkładając na toaletkę kolczyki.
- Nie ma czym. To ich dzień i cieszmy się razem z nimi. - powiedziała moja mama mrugając do niej i pocierając czule plecy kobiety, która nieco się rozluźniła dzięki temu dotykowi.
- Gotowe? - zapytał mój tata wchodząc do sypialni i w jednym momencie zobaczyłam jak staje wrośnięty w ziemię, obserwując mnie.
- I jak? - zapytałam odsuwając się od lustra i okręcając wokół swojej osi. Moja suknia ślubna była przepiękna. Wykonana z białej satyny z grubymi ramiączkami i małym dekoltem. Zawsze o takiej sukni marzyłam. Do tego miałam malutki bukiecik z czerwonych róż, a za mną ciągnął się długi, biały welon.
- Jo, ślicznie wyglądasz. Moja córka wychodzi za mąż. - powiedział tata łamiącym się głosem.
- Tatku nie płacz. W końcu musisz mnie poprowadzić do ołtarza. - zaśmiałam się, a tata wytarł białą chustką kąciki oczu.
- Wszyscy już czekają, chodźmy. - zakomunikował. Chwyciłam się jego ramienia jedną ręką, a w drugiej trzymałam bukiet kwiatów. Długi, biały welon ciągnął się za mną, a jedna z sióstr Louisa - Lottie, trzymała go, aby przypadkiem się nie zahaczył o coś.
Tata dał znak organiście, a ten zaczął gać marsz weselnego. Gdy przekroczyliśmy prób kościoła wszyscy goście wstali i patrzyli na nas. Dziwnie było być w centrum uwagi, ale w końcu to mój dzień, prawda?
Byli wszyscy. Począwszy od dziadków, moich kuzynów, ciotek, wujków, a nawet przyjaciół. Był nawet Harry. Ubrany w czarny garnitur i czarny krawat uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Utrzymujemy kontakty ze sobą odkąd tylko wyjechał. Podobno dostał jakąś główną rolę w dobrym filmie i teraz trudno jest się z nim skontaktować. Ale cóż takie życie gwiazdy.
Każdemu posyłałam nerwowy uśmiech, a gdy zaszliśmy nieco dalej moim oczom ukazał się najpiękniejszy mężczyzna na ziemi. Louis. Stał pośrodku ołtarza i czekał. Czekał na mnie. Wyglądał idealnie. W dopasowanym czarnym garniturze, z czarnym krawatem zawiązanym idealnie pod szyją, uśmiechał się do mnie, a w jego oczach widziałam miłość. Miłość do mnie.
Doszliśmy pod ołtarz, a mój tata przekazał moją dłoń, którą wcześniej ucałował w zewnętrzną stronę, Louisowi. Byłam taka szczęśliwa, że ten dzień w końcu nadszedł że przez całą mszę z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Ale gdy nadeszła chwila składania sobie przysięgi ślubnej byłam nieco zdenerwowana.
Jeszcze przed ślubem ustaliliśmy z Louisem, że sami sobie napiszemy tą przysięgę. Każde z nas pracowało nad nią od kilku dobrych miesięcy, aż w końcu mieliśmy wypowiedzieć te słowa przy wszystkich, a przede wszystkim do siebie nawzajem.
Ja zaczęłam.
- Louis, chcę być z tobą do końca swoich dni. Chce dzielić z tobą najlepsze i najgorsze chwile w moim życiu. Chcę być twoją żoną i przyjacielem, chcę cię kochać i być kochaną. - w oczach Louisa zobaczyłam malutkie łezki.Po chwili chłopak otrząsnął się i zaczął mówić.
- Jo, obiecuję ci miłość którą oddałbym życie za ukochaną osobę. Będę cię kochał do ostatniego tchu. Obiecuję ci szczęśliwe życie przy moim boku, w świecie radości ale i smutku. Obiecuję cię kochać i troszczyć się o ciebie do końca moich dni. - mówił to ze łzami w oczach, aż sama się wzruszyłam. Powiedziałam tylko bezgłośne: Kocham cię, a Louis się do mnie uśmiechnął i powiedział to samo.
Nagle usłyszałam jak drzwi do pokoju się otwierają, a w nich staje Louis.
Moje serce podskoczyło w piersi na jego widok. Z każdym mijającym dniem wyglądał jeszcze lepiej, mimo swojego podeszłego wieku.
- Cześć. - powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Cześć. - odpowiedziałam szeptem. Podszedł do mnie i złapał mnie za biodra przysuwając w swoją stronę.
- Co się dzieje kochanie? - zapytał przylatując mnie do swojej klatki piersiowej, a ja mogłam wdychać jego zapach. Louis zawsze pachniał tak samo. Męskimi perfumami i moim ulubionym na całym świecie zapachem - zapachem Louisa.
- Źle się czuję. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Serce mi dzisiaj dziwnie szalało.
- To może się położysz? - zaproponował czule głaskając mój pomarszczony policzek.
- Bardzo chętnie, ale jeśli ty położysz się obok mnie. - odpowiedziałam spoglądając w górę na zatroskaną twarz mojego przystojnego męża.
- Z przyjemnością. - odpowiedział. Poprowadził mnie do podwójnego łóżka i pomagając się na nie wspiąć położył się obok mnie.
Przykrył nas kocem i obejmując mnie w pasie przyciągnął do siebie, także głowę ułożyłam na jego klatce piersiowej i przytulając się do jego ciała głośno odetchnęłam. Czułam jak moje serce nieco się uspokaja, bo wiedziałam że w ramionach Louis nic mi nie grozi.
- Lou? - zapytałam.
- Hmm. - mruknął. Uniosłam w górę głowę spoglądając na niego.
- Jesteś zadowolony z tego jak przeżyłeś swoje życie? - zapytałam obserwując jego reakcję. Miał zamknięte oczy, ale gdy padło moje pytanie otworzył je szeroko i zamrugał kilkakrotnie.
- O czym ty mówisz? - zapytał spoglądając na mnie.
- Pytam czy...
- Wiem o co pytasz, ale nie rozumiem co to ma teraz do rzeczy? - widziałam, że był nieźle zdziwiony moim, nie na miejscu, pytaniem.
- Po prostu pytam. - odpowiedziałam wzruszając ramionami, które wydały z siebie dźwięk łamanych kości.
- Nie Jo, ty nie po prostu pytasz, coś musi być na rzeczy skoro zadajesz takie dziwne pytania. - odpowiedział, a ja czułam jak jego serce zaczyna mocniej bić w klatce piersiowej.
- Uspokój się Louis. Czuję jak się zdenerwowałeś. - odpowiedziałam kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.
- Kocham cię Jo, ale czasem nie rozumiem twoich pytań. - wyjaśnił zaczerpując głęboki oddech i zamykając na chwilę oczy.
- Ja też cię kocham, ale chciałam tylko zapytać. I tyle.
- No dobra, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to tak jestem bardzo zadowolony z takiego życia. Mając piękną żonę, mądrą córkę i wspaniałe wnuki, czego chcieć więcej? - zapytał wzruszając ramionami.
- Spokoju. - powiedziałam szeptem.
- Spokoju? Dlaczego? - zapytał marszcząc przy tym brwi.
- Nie wiem tak mi się powiedziało. - powiedziałam.
- Co się dzieje Jo? - zapytał chwytając mój podbródek w swoje palce i podciągając moją głowę w górę, abym spojrzała na jego twarz.
- Bo ja coś czuję. - odpowiedziałam jakby sennie. Czułam, jak coś mnie ciągnie do siebie. Coś co jest bardzo przyjemne, a zarazem bardzo złe. Coś dzięki czemu czułabym się jak w ... niebie?
- Co? Co to takiego? - zapytał zdenerwowany.
- Ktoś mnie woła. - wyjaśniłam.
- Jo, co się z tobą dzieje? - słyszałam w jego głosie niemałe zdenerwowanie. - Jo, twoje oczy. - dodał wskazując na moją twarz. - Z twoimi oczami jest coś nie tak, są jakieś inne.
- Louis, ona mnie woła.
- Kto? Kto cię woła? Jo! Kto cię woła? - pytał, ale ja już nie rozumiałam co on mówi.
Gdy tak szłam w stronę światła przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie i towarzyszące temu uczucia.
Pierwszy pocałunek, pierwsze wyznanie miłości, pierwszą kłótnię. I teraz widzę, że to wcale nie miało sensu.
Zawsze kochałam Louis, odkąd tylko poznałam go będąc małą dziewczynką.
Jestem szczęśliwa, że go miałam, że zawsze był przy mnie, że zawsze starał się mnie pocieszyć.
Kochałam go i nadal kocham. Nawet jak mnie już nie ma na ziemi.
Jo umarła.
W objęciach swojego ukochanego mężczyzny. Mogłoby się wydawać, że taka śmierć wcale nie była straszna. Może i nie dla niej. Ale dla Louisa to był cios w samo serce. Chłopak czuł, że nie wytrzyma długo bez ukochanej.
Dlatego prosił Boga, aby zabrał go z tego świata i tydzień później jego prośba została spełniona, a on znalazł się przy boku swojej ukochanej.
Teraz są razem na wieki. A ich miłość jest wieczna, niepowtarzalna i wyśniona.
- KONIEC -
_________________________________________________________________________________
To już koniec tego opowiadania.
Jest mi smutno z tego powodu, bo bardzo przywiązałam się do niego i trudno mi tak z dnia na dzień go zakończyć.
Przez ostatnie dwa tygodnie zastanawiałam się jak mogę zakończyć tą historię.
Nie chciałam aby zakończyła się tak jak większość, czyli happy endem i że bohaterowie żyli długo i szczęśliwie i w swojej bańce mydlanej. Nie. Chciałam aby zakończenie było nietypowe i wzbudzało niemożliwą ilość emocji.
Chciałam abyście zapamiętali tą historię na długo i jak tylko będziecie chcieli możecie do niej wrócić.
Jestem z siebie dumna, że stworzyłam tego bloga i zdecydowałam się publikować to opowiadanie.
Na początku było mi trudno pisać, bo nie byłam do tego przyzwyczajona, ale później zobaczyłam, że to może być faktycznie przyjemne i podchodziłam do pisania z uśmiechem na ustach.
Pamiętam jak rok temu, chyba w czerwcu nie mogłam zasnąć i leżałam sobie na łóżku i wtedy wpadła mi do głowy pewna myśl. A może by tak założyć bloga z opowiadaniem? I tak sobie pomyślałam: Dlaczego nie?
Pamiętam jak o pierwszej w nocy zaczęłam pisać prolog, a potem to już poszło. Nie mogłam oderwać się od komputera.
I tak oto jestem! W zeszłą niedzielę (6.07) minął rok, odkąd opublikowałam właśnie prolog. Nigdy nie przypuszczałabym, że zabrnę tak daleko, a co za tym idzie że napiszę 123 rozdziały!!!
Na początku obstawiałam, że ten blog będzie miał około 20 rozdziałów, bo znając siebie nie pociągnęłabym za daleko, a co za tym idzie prędzej czy później znudziłoby mnie to.
Ale nie!
Z każdym nowym opublikowanym rozdziałem, ja chciałam więcej. Można powiedzieć, że czułam się jak narkoman na głodzie (nie żeby coś, ale nie mam pojęcia jakie to uczucie hihihi)
Pomysły przychodziły mi w najmniej odpowiednich momentach mojego życia. Na przykład, gdy brałam prysznic, albo w kościele, albo podczas snu. Więc były to dość nietypowe sytuacje :)
To, że czułam nie małą chęć do pisania to nie tylko zasługa mojej weny, czy ogromnej wyobraźni, ale też Wasza.
To Wasze komentarze mnie popychały do pisania. Motywowały mnie także sama byłam zdziwiona że słowa obcych osób mogą tak zadziałać.
Dlatego teraz chciałabym Wam serdecznie podziękować za wszystkie miłe słowa skierowane w moją skromną osobę.
DZIĘKUJĘ!
Bez Was dawno by mnie tutaj nie było, a ten blog zapewne byłby dawno usunięty.
Miałam chwile załamania i to nie jeden raz.
Miałam wrażenie, że to wszystko nie ma sensu, że nie dam rady dalej ciągnąć tej historii że po co mi to? Po co to komu? Ale wtedy nachodziły mnie myśli: Dlaczego mam kończyć tego bloga w połowie? Dlaczego mam go porzucić? Dlaczego? I wtedy od nowa przychodziła mi wena, a ja starałam się ją wykorzystać jak najlepiej potrafiłam.
Tak jak pisałam wyżej to już koniec tego opowiadania.
Ale jak pewnie większość z Was wie założyłam nowego bloga i zaczynam pisać nowe opowiadanie.
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i będzie tam ze mną od początku do końca (o ile znowu nie najdą mnie myśli, aby go usunąć :))
Oto link:
Ale się rozpisałam, boję się że moja notka będzie dłuższa niż epilog :)
Mam nadzieję, że spodoba się Wam ostatni rozdział tego bloga i że podzielicie się ze mną swoimi odczuciami jakie u Was wywołał.
Na drugim blogu pojawił się już prolog, więc zachęcam do czytania :)
Na razie się z Wami żegnam i czekam na drugim blogu.
Cześć!
wtorek, 8 lipca 2014
ROZDZIAŁ 122.
- 2 tygodnie później -
Perspektywa Louisa
Wstałem dość wcześnie rano, jak na sobotę. Cieszę się, że nie ma dziś zajęć, ponieważ dzisiejszy dzień jest jednym z moich ulubionych. A dokładniej mówiąc - Jo ma dziś urodziny. Moja mała dziewczyna kończy dziś dziewiętnaście lat. Jestem z niej tak bardzo dumny, że aż mnie duma rozpiera.
Tyle przeszła w swoim życiu, a nadal jest uśmiechnięta i wesoła.
Przez ostatnie tygodnie ciągle myślę o tej sprawie z jej ojcem. Nieraz mówiłem Jo, abyśmy pojechali do Doncaster, aby pogadać z nim i jakoś się dogadać, ale dziewczyna była temu przeciwna. a nawet nie chciała o tym słyszeć. Uznałem, że nie będę się wtrącał w tą sprawę. Ale kurde! Dziś są jej urodziny i ojciec chociaż powinien do niej zadzwonić, aby złożyć jej życzenia. I mam nadzieję, że tak będzie, bo inaczej wsiądę w samochód i pojadę do niego i tak mu skopię...
Jo poruszyła się obok mnie niespokojnie, ale na szczęście się nie obudziła.
Obserwowałem chwilę jej twarz, zanim wstałem aby zrobić jej urodzinowe i jakże przepyszne śniadanie. Jej twarz była taka spokojna, żadnego smutku, żadnych zmartwień.
Zrobię wszystko, aby ten dzień był dla niej wyjątkowy. I taki będzie! Bo to co na dziś zaplanowałem, będzie niezłą niespodzianką dla mojej ukochanej. Mam nadzieję, że jej tym nie przestraszę.
Wstałem ostrożnie z łózka i na paluszkach wyszedłem z pokoju. Odetchnąłem głęboko, gdy znalazłem się w łazience. Wykonałem poranną toaletę i wróciłem do kuchni.
W szafce pod zlewem schowałem wczoraj wieczorem siatkę z produktami, których chciałem dziś użyć.
Zamierzałem zrobić Jo przepyszną, czekoladową babeczkę według przepisu mojej mamy, ale jak każdy wie, albo i nie, kiepski ze mnie kucharz, a co dopiero piekarz. Mam tylko nadzieję, że nie otruję Jo.
Zaśmiałem się ze swoich głupich myśli i wziąłem się do roboty. Jo pewnie za chwilę się obudzi czując, iż nie ma mnie przy niej. Zawsze tak jest, że gdy tylko mnie zabraknie obok niej w łóżku, ona od razu się budzi i wstaje po czym nerwowo mnie szuka. Myślę, że tym razem tak nie będzie, bo uwinę się szybciej ze zrobieniem tego co sobie dziś zaplanowałem.
Wszystkie składniki włożyłem do jednej miseczki, po czym zacząłem energicznie mieszać składniki ze sobą, w celu uzyskania jednolitej masy.
Po piętnastu minutach ciasto było gotowe, a ja miałem przygotowane dwanaście foremek. Zacząłem powoli i uważnie przelewać ciasto do foremek, aby przypadkiem nie wylać go poza nie i stracić masę.
Nie wiedziałem, że pieczenie może być takie przyjemne, a zwłaszcza gdy robisz to dla ukochanej osoby.
Myślę, że Jo będzie pod wielkim wrażeniem moich zdolności kucharskich, a gdy tylko spróbowałem ciasta, smakowało bosko. Jako że uwielbiam czekoladę, to muszę przyznać że te czekoladowe babeczki będą jednymi z najlepszych jakie tylko jadłem w swoim życiu.
Włożyłem blachę z muffinkami do piekarnika. Teraz wystarczy, że zrobię kawę i ulubione jedzenie Jo, które często jada na śniadanie, a mianowicie tosty z serem i szynką. Jo nigdy nie przejmowała się kaloriami, które zjada. Czasem pochłaniała tyle jedzenia, że naprawdę dziwiłem się, że nadal jest taka malutka i chudziutka. Ale wiecie co? Podoba mi się to. Nawet bardzo.
Gdy woda na kawę się zagotowała zalałem dwa kubki, a do moich nozdrzy doleciał zapach świeżo zaparzonego napoju, a mój brzuch zaburczał oznajmiając mi iż jest głodny. Poklepałem się tylko po nim i zacząłem wyciągać z tostera gorące i pachnące tosty, które ułożyłem ładnie na talerzu.
Piekarnik oznajmił mi, że babeczki już są gotowe. Otworzyłem więc drzwiczki i wyjąłem ostrożnie czarną blachę z apetycznie wyglądającymi muffinkami.
Aż mi ślinka pociekła, gdy do mojego nosa doleciał zapach czekolady. Gdyby nie były gorące zjadłbym je od razu.
Poczekałem chwilę, aż ostygną mając nadzieję, że Jo się jeszcze nie obudziła, ani moje gotowanie i pieczenie jej nie obudziło. Choć wątpię w to, bo wczoraj położyliśmy się dość późno, bo kończyliśmy oglądać ulubiony serial Jo - "Prison Break". Nie mogłem już tego wytrzymać jak tylko pojawiał się Michael, Jo wzdychała. Nie uszło to jej uwadze, gdy zacząłem wydawać z siebie różne i dziwne dźwięki.
Oczywiście, że byłem zazdrosny. To chyba normalne, ale Jo jakoś niespecjalnie się tym przejęła. Pomyślałem sobie wtedy, że przecież i tak to jest tylko aktor, który jest daleko stąd, a ja jestem obok niej. Więc to proste, że wybrałabym mnie, prawda? Oczywiście, że tak. Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej.
Zorientowałem się, że babeczki już są gotowe i w miarę ostudzone. Wziąłem jedną w dłoń i małą łyżeczką wydłubałem w niej dziurę, w którą włożyłem pierścionek. Tak, chcę się znów oświadczyć Jo. Teraz nikt nam nie przeszkodzi i nikt nie będzie się wtrącał w nasze życie. A ja pomyślałem, że to dobry czas aby wykonać kolejny krok w naszym związku.
Kupiłem nowy pierścionek, bo tamten okazał się niewydarzony i wiąże się z nim wiele przykrych sytuacji. Dlatego postanowiłem zakupić nowy, jeszcze ładniejszy i bardzo dobrze pasujący do Jo.
Delikatnie włożyłem go do babeczki i zrobiłem wszystko, aby wyglądała ona na jeszcze bardziej apetyczną niż wyjąłem ją z piekarnika. Nałożyłem jeszcze na nią trochę bitej śmietany, a w sam czubek wbiłem jedną, małą świeczkę. Kładąc wszystkie naczynia na ogromnej tacy ruszyłem w stronę sypialni.
Spodziewałem się, że Jo będzie obudzona bo ostatnie minuty mojego pobytu w kuchni były nieco głośniejsze, ale nie. Dziewczyna leżała po mojej stronie łóżka i przytulała do siebie poduszkę.
Tak słodko wyglądała. Jej włosy rozrzucone były na białej pościeli, a moja koszulka, w której zazwyczaj spała uniosła się jej trochę w górę ukazując biała skórę na brzuchu mojej dziewczyny.
Gdyby nie to, że spała wskoczyłbym do łóżka i zaczął ją całować - wszędzie.
Otrząsnąłem się z fantazjowania nad ciałem mojej dziewczyny i kładąc tacę na ziemi obok łóżka usiadłem obok Jo.
- Jo, obudź się. - szepnąłem w jej stronę nachylając się nad jej głową i całując ją w czoło. Składałem pocałunki na całej jej twarzy, dopóki nie otworzyła oczu, a ja nie ujrzałem jej tęczówek patrzących na mnie i mrugających szybko przez wpadające światło z okna na jej twarz.
- Dzień dobry księżniczko. - powiedziałem całując ją w usta. Na jej ustach zagościł leniwy uśmiech, ale po chwili odpowiedziała.
- Dzień dobry książę. - a ja zaśmiałem się. Miałem chwilkę na zapalenie świeczki, gdy Jo podciągała się w górę na łóżku, próbując znaleźć sobie wygodną pozycję.
Szybko więc wstałem z łóżka i sięgając po tacę położyłem ją na jej udach, a następnie zająłem swoje poprzednie miejsce.
- Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam. Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam. Nieeeech żyjeee naaaaaam! - zaśpiewałem wczuwając się w to i patrząc przy tym Jo prosto w oczy, z których zaczęły płynąć łzy.
- Nie płacz głuptasie. - powiedziałem nachylając się nad nią i całując jej policzek.
- To łzy szczęścia. - odpowiedziała ocierając mokre policzki. - Jestem szczęśliwa, że mam cię przy sobie. Tak bardzo cie kocham. - wypowiadając te słowa znowu się popłakała. Tak mi się zdaje, że na myśli miała swojego ojca i tą całą, chorą sytuację panującą między nimi. Jeśli nie zadzwoni do niej dzisiaj to naprawdę wsiądę w auto i pojadę do niego, a wtedy nie będzie tak miło i sympatycznie.
- Nie przejmuj się tym. - powiedziałem, a Jo popatrzyła na mnie nie wiedząc o co chodzi.
- Co? - zapytała wsuwając do ust kawałek tosta.
- Chodzi mi o twojego tatę. Nie przejmuj się tym tak. Na pewno sobie wszystko przemyśli i zobaczysz, jeszcze będzie między wami dobrze. - powiedziałam uśmiechając się i kiwając głową.
- Jak po dwóch tygodniach się do mnie nie odezwał, to wątpię aby zrobił to w niedalekiej przyszłości Louis. - odpowiedziała patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
- Nie myśl o tym. Tylko zdmuchnij świeczkę. - nakazałem jej. Chciałem zmienić temat i spowodować aby dziewczyna nie myślała o tym, a żeby jej myśli zalała fala dzisiejszego święta.
- To dla mnie? - zapytała wskazując na czekoladową babeczkę i paląca się na niej świeczkę.
- Chyba ty masz dziś urodziny, prawda? - zapytałem, a dziewczyna kiwnęła ochoczo głową.
- Pomyśl życzenie. - doradziłem, a Jo zamknęła oczy i chwilę później wypuściła z ust powietrze zdmuchując świeczkę.
- A teraz, musisz ją zjeść. - powiedziałem wskazując na babeczkę i wyjmując z niej dymiącą się jeszcze świeczkę.
- Teraz? Nie mogę zjeść śniadania, a dopiero potem babeczkę? - zapytała.
- Nie! - krzyknąłem, chyba za bardzo głośno.
- Dobra, spokojnie. Zjem ją, jak tak bardzo ci na tym zależy. - powiedziała przewracając oczami i odchyliła papierową foremkę i gryzła kawałek za kawałkiem. A moje serce co chwila zatrzymywało się, gdy Jo przeżuwała ciastko.
- Pycha. - powiedziała z ustami pełnymi ciasta, a ja zaśmiałem się nerwowo obserwując jej kolejne ruchy.
- Ooo. - mruknęła po chwili, gdy kolejny kawałek muffinki znalazł się w jej ustach. - Co to? - zapytała wyjmując pierścionek ze swoich ust. A ja wiedziałem, że to już ten czas, aby upaść na kolano.
Perspektywa Jo
- Co to jest? - zapytałam wyciągając ze swoich ust coś małego i metalowego.
- Louis, co ty robisz? - zapytałam ponownie, gdy chłopak uklęknął przede mną na jedno kolano.
- Joanno Monk wiem, że między nami ostatnio nie za dobrze się układało. Wiem też, że nie byłem wobec ciebie dostatecznie dobry. Sprawiałem ci wiele zawodów, nie traktowałem cię dobrze, nie walczyłem o ciebie gdy zaszła taka potrzeba. Ale od dnia, w którym mi wybaczyłaś, po raz kolejny. - zaśmiał się nerwowo wciąż patrząc w moje oczy, z których już leciało morze łez. - Zacząłem wszystko dostrzegać inaczej. Zrozumiałem, że to ty jesteś najważniejsza, zrozumiałem że to ty najbardziej cierpisz, gdy ja robię coś źle. Wiem, że to przeze mnie miałaś tyle cierpienia, wiem że to moja wina że byłaś tak bardzo smutna. Ale wiem też, że nadal mnie kochasz, co pokazujesz codziennie. Nawet gdy się na mnie złościsz, o byle błahostki, ja wiem że nadal mnie kochasz, że nadal tam w sercu - pokazał palcem na lewą stronę mojej klatki piersiowej. - Mnie kochasz, a wiesz skąd ja to wiem? - zapytał, a ja pokręciłam głową. - Bo mi to pokazujesz, bo starasz się przekazać mi tą miłość, jaką mnie darzysz właśnie przez to. Kocham cię i po raz drugi pytam. - przerwał na chwilę, by złapać oddech. - Czy wyj...
- Tak! - wykrzyknęłam. - Tak! Tak! Tak! - powtórzyłam to słowo. Na twarzy Louisa pojawił się ogromny uśmiech. A za chwilę na moim palcu znalazł się, co prawda cały w cieście z babeczki, pierścionek ze ślicznym brylantem na środku.
- Kocham cię!- wyznałam, gdy trwaliśmy w naszym żelaznym uścisku.
- Kocham cię. - powtórzył Louis, a ja mocniej ścisnęłam jego szyję. Siedzieliśmy teraz na środku łóżka tuląc się do siebie, a ja wiedziałam że to są najlepsze urodziny jakie do tej pory miałam.
***
- Co chcesz dziś robić? - zapytał Louis, gdy leżeliśmy w salonie na kanapie oglądając telewizję. Moja głowa spoczywała na kolanach chłopaka, a ten masował mi skórę głowy. Muszę przyznać, że bardzo przyjemny masaż mi się dziś trafił.
- Siedzieć w mieszkaniu i nigdzie nie wychodzić? - zapytałam otwierając oczy i spoglądając na twarz chłopaka.
- Na pewno? Możemy gdzieś pójść. Do kina, na łyżwy, gdziekolwiek byś chciała. - proponował, ale ja pokręciłam głową. Nie chciałam nigdzie wychodzić, tak jest dobrze.
- Chce zostać w mieszkaniu i spędzić ten czas ze swoim narzeczonym. - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko.
-Narzeczonym, co?-zapytał również się śmiejąc.
- Myślisz, że nam się uda?- zapytałam po chwili ciszy.
- Myślę, że tak. A wiesz dlaczego? - popatrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości.
- Bo się kochamy. - odpowiedział nachylając się i całując mnie w czubek nosa.
Cóż poprzednim razem też tak mówił, a jak wyszło? Ale staram się tym nie myśleć. Teraz jest inaczej, teraz oboje będziemy się starać, aby wszystko było dobrze i każde z nas zadowolone z życia, jakie wiedziemy.
- A kogo to niesie? - zapytałam, gdy w pomieszaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Nie mam pojęcia, ale coś czuję że będzie zabawnie. - odpowiedział Louis wstając z kanapy i idąc otworzyć naszym gościom drzwi. Nasłuchiwałam chwilę co tam się dzieje, a kilka sekund później do salonu weszli Stan z Meg. Dziewczyna niosła w dłoniach tort, do którego włożone były dwie świeczki oznaczające liczbę dziewiętnaście.
- Zgłupiałaś? - zapytałam podchodząc do niej, gdy cała trójka zaczęła śpiewać mi "Sto lat".
A ja po raz kolejny zdmuchnęłam świeczki.
- Wszystkiego najlepszego kochana. - życzyła mi Meg całując mnie w oba policzki, a za chwilę ruszyła w stronę kuchni.
- No nie powiem, ale jak na swoje lata to się nieźle trzymasz Jo. Wszystkiego najlepszego. - powiedział Stan, a ja za te jego lata uderzyłam go w ramię. Chłopak wręczył mi torbę z prezentem, a za chwilę oboje z Louisem usiedli na kanapie w salonie i zaczęli żywo o czymś rozmawiać.
Ja natomiast poszłam do kuchni, aby pomóc Meg z pokrojeniem tortu.
- Jesteście niemożliwi. - oznajmiłam odkładając torbę na stole w kuchni i stając obok przyjaciółki.
- Nie przesadzaj, w końcu raz w roku ma się urodziny, prawda? - zapytała spoglądając na mnie spod przymrużonych oczu.
- Pewnie. - odpowiedziałam obserwując jak dziewczyna dokładnie i bardzo prosto kroi tort.
- Co dostałaś od Louisa? - zapytała, gdy wyjmowałam z szafki nad zlewem cztery talerze.
- To. - powiedziałam pokazując jej serdeczny palec. Meg oblizała palce i chwyciła moją rękę w swoją dłoń, a następnie zaczęła się przyglądać mojemu pierścionkowi.
- Serio? Znowu? - zapytała, a ja pokiwałam głową.
- Tak. Znowu. - odpowiedziałam spoglądając w stronę chłopaka, który skradł moje serce.
- Ale teraz to tak na serio, co nie? - zapytała uwalniając moją dłoń.
- Tak. Tym razem, tak. - odpowiedziałam uśmiechając się i wycierając łzę z kącika oka.
- Cieszę się waszym szczęściem. - powiedziała i zabierając dwa talerze ruszyła w stronę salonu. Ja zrobiłam to samo i za chwilę cała nasza czwórka siedziała w salonie i zajadała się przepysznym tortem o smaku truskawki.
Po wyjściu Stana i Meg, którzy nie posiedzieli u nas za długo, ponieważ mieli jakieś ważne sprawy do załatwienia, nie wnikałam co to było, bo mnie to nie interesowało, posprzątaliśmy z Louisem w mieszkaniu. Aby nie przeszkadzać chłopakowi, w robieniu projektu, zamknęłam się w sypialni i czytałam książkę.
Siedziałam sobie na środku łóżka, przykryta jedynie kocem i z dobrym kryminałem ręku, gdy nagle drzwi od sypialni się otworzyły, a w nich stanął...
- Maksiu? - zapytałam odstawiając książkę na bok i podciągając się do góry.
- Co ty tu robisz?- zapytałam, gdy brat podbiegł do mnie i wdrapał się na wysokie łóżko.
- Jo, tak bardzo za tobą tęskniłem. - powiedział przytulając się do mnie, a jego słodki zapach doleciał do moich nozdrzy, powodując, że z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
- Ja też maluszku, ja też. - wychlipałam odsuwając go od siebie. Zauważyłam, że Mały nie ma na sobie zimowych ubrań, a co by oznaczało że dość długo tu już jest. Coś mi tu śmierdziało. Coś jakby niespodzianka, albo spisek.
- Proszę to dla ciebie. - oznajmił wręczając mi kartkę, na której było coś namalowane.
- Dziękuję, a co to jest? - zapytałam spoglądając na niego, a młody wzruszył tylko ramionami i siadając obok mnie zaczął mi wyjaśniać po kolei co znajduje się na obrazku.
- Tu jesteś ty. - wskazał na chudą postać z brązowymi włosami i ogromnym uśmiechem. - A tu Louis. - dodał patrząc na mnie i wskazując chudziutkim paluszkiem na wysoką postać w niebieskich spodniach i białej koszulce ze sterczącymi włosami. Zaśmiałam się widząc jak mój brat spostrzega Louisa i to jak go narysował.
- Podoba ci się? - zapytał.
- Oczywiście. - odpowiedziałam całując malucha w skroń. - A to kto? - zapytałam wskazując na małą postać znajdującą się między mną, a Louisem i którą oboje trzymaliśmy za rękę.
- To dzidziuś. - odpowiedział Max, a ja na chwilę zamarłam.
- Jaki dzidziuś? - zapytałam nie rozumiejąc o co małemu chodzi.
- Twój i Louisa. - wyjaśnił, a moje serce pękło na milion kawałków w tamtym momencie.
- A dlaczego tak sądzisz, że to nasz dzidziuś? - zapytałam. Mam nadzieję, że nie wkurzę małego moimi pytaniami, jak to zazwyczaj bywało.
- Słyszałem jak mama z tatą rozmawiali o was i o waszym dzidziusiu. - wyjaśnił patrząc na mnie, a ja poczułam jak po moich policzkach płyną łzy.
- Nie płacz. Ja wiem, że go już nie ma. - powiedział, a ja zaczęłam szlochać i ukryłam twarz w dłoniach.
- Maksiu, gdzie są rodzice? - zapytałam, aby zmienić temat. Było to zbyt bolesne dla mnie - przypominanie sobie o moim nienarodzonym dziecku.
- W salonie. - odpowiedział.
- Chodź. - nakazałam mu chwytając malucha pod pachami i kładąc go sobie na biodrze.
Dobrze, że już nie wspomniał dziecku, bo wiem żebym tego nie przetrzymała, a co najgorsze rozkleiła na dobre i to przy własnym bracie.
- Jest nasza solenizantka. - powiedziała mama wstając z fotela i podchodząc do mnie. Ja w tym czasie puściłam Maxa, który ochoczo pobiegł w stronę Louisa i wskoczył mu na kolana, gdy chłopak siedział na kanapie. Kątem oka obserwowałam ich jak rozmawiają, a raczej Max wyjaśnia mu co namalował na kartce, a z drugiej strony uśmiechałam się do mamy, która zawzięcie składała mi życzenia urodzinowe.
- A tu jest dzidziuś. - powiedział mały wskazując na postać na rysunku.
Usłyszałam tylko jak Louis wciąga głośno powietrze i odwraca głowę w moja stronę.
- Ale Louis, wiesz że on żyło w brzuchu mojej siostry? - zapytał go mój brat, a Louis ledwo zauważalnie skinął głową.
- Dobra! - wykrzyknęłam, gdy w końcu moja mama wypuściła mnie ze swoich objęć. - Co powiecie na tort truskawkowy? - zapytałam poruszając zabawnie brwiami i obserwując uważnie reakcję brata, który słysząc słowo "truskawkowy" od razu podniósł głowę i zeskakując z kanapy ruszył w moją stronę.
- Pomożesz mi? - zapytałam, a mały ochoczo pokiwał głową. Na chwilę odwróciłam się za siebie,aby zobaczyć co robi moja mama, ale ona usiadła obok Louisa na kanapie i zaczęli szeptać między sobą o czymś.
- Max, a gdzie tata? - zapytałam cicho malucha, gdy ten oblizywał swoje małe maluszki.
- Nie mogę powiedzieć. - odpowiedział nabierając na palce tortowej masy.
- Dlaczego? - zapytałam. Chciałam wiedzieć, a mój brat to najlepsze źródło informacji.
- Bo mi zabronili.- odpowiedział. Kurka wodna, nie dowiem się od niego niczego. Trudno, może mama będzie bardziej skora do udzielenia mi odpowiedzi, niż mój własny rodzony, brat.
- Kto ci zabronił młody? - zapytałam wyciągając z szuflady łyżeczki i kładąc po jednej na talerzyk.
Mały wzruszył ramionami, a ja postawiłam go na podłodze i gdy zabrał swój talerzyk ja wzięłam kolejne trzy i ruszyłam w stronę salonu.
- Mamo, a gdzie jest tata? - zapytałam siadając naprzeciw kanapy, na której siedzieli już mama z Louisem, a obok mnie na osobnym fotelu zasiadł dumny Max i wcinał swój ulubiony truskawkowy tort.
- Bo właśnie Jo. - mama zaczęła, ale jakieś szumy dochodzące z korytarza jej przerwały. Popatrzyłam przerażona na Louisa, a ten niczym się nie przejmował tylko rozbawiony siedział naprzeciwko mnie.
Coś mi tu nie gra. Chyba Louis bardzo dobrze wiedział o niespodziewanym, przynajmniej dla mnie, przyjeździe mojej rodzinki. Tylko zastanawiam się dlaczego nic mi nie powiedział, głupek jeden?
-Tata! - wykrzyknął Max podbiegając do mężczyzny stojącego w progu mieszkania.
- Cześć Szkrabie. - odpowiedział ojciec całując syna w czoło. Louis i moja mama zaczęli do nich podchodzić, aby się z nim przywitać, a ja stałam na środku mieszkania i zastanawiałam się co mam zrobić.
Czy zostać i przywitać się z ojcem? Czy może uciec przez okno? Myślę, że pierwsza opcja byłaby lepsza, bo nie chciałabym wylądować w szpitalu ze złamanymi nogami i to w dodatku w swoje urodziny.
- Jo. - wyszeptał tata i przekazując małego mamie podszedł do mnie. Czułam jak gorące łzy spływają mi po policzkach. Było mi tak źle, gdy nie miałam z nim żadnego kontaktu. Czułam się taka samotna, gdy się do mnie nie odzywał, nie dzwonił, nie pisał. Nic. A teraz stoimy naprzeciwko siebie i patrzymy sobie w oczy. Widziałam, że w oczach taty pojawiają się łzy. Mam tylko nadzieję, że to łzy szczęścia iż mnie dziś zobaczył.
- Przepraszam. - oboje wypowiedzieliśmy to jakże nieskomplikowane słowo i padliśmy sobie w ramiona.
- Przepraszam Jo. Za moje słowa, za moje zachowanie wobec was obojga. - wskazał na Louisa, który stał obok z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni.
- Ja też cię przepraszam tatku.
- Ty mnie? Za co? - zapytał odsuwając mnie od siebie na odległość ramion.
- Za wszystko. - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- Kochanie moje. Nie masz mnie za co przepraszać. - powiedział uspokajająco pocierając moje ramiona swoimi dłońmi. - To ja zawaliłem. Tyle się ostatnio działo u nas, że nie wytrzymałem presji i wyżyłem się na was, a nie powinienem. - dodał czule głaskając mnie po policzku.
- Tato, nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało. - wychlipałam przytulając się do ojca i mocząc mu koszulkę.
- Mi ciebie również kochanie. - odpowiedział szeptem tuląc mnie do swojej klatki piersiowej.
W końcu odsunęłam się od niego i popatrzyłam w górę. Tata uśmiechał się do mnie szczerze, dzięki czemu na moich ustach również zagościł nie mały uśmieszek.
- Louis. - tata zwrócił się do chłopaka stojącego za mną. Odwróciłam się za siebie i odsunęłam na bok, aby zrobić miejsce mojemu narzeczonemu. Podszedł niepewnym krokiem do mojego ojca, a ten zadziwił, nie tylko mnie, uściskał Louisa i poklepał go po plecach w geście okazania mu jakichś uczuć.
- Panie Monk, chciałbym przeprosić. Sam nie wiem co we mnie wstąpiło, chciałem bronić Jo i... - tata uniósł dłoń sygnalizując, aby Louis zamilkł.
- Louis nie powinieneś mnie przepraszać. Chciałem bronić moje dziecko i ja to rozumiem, w pełni. Nie jestem na ciebie za to zły. - wyjaśnił mój tata podając chłopakowi dłoń, którą oszołomiony Louis uścisnął.
Nie wierzyłam w to co widzę. Czyli to by oznaczało, że od teraz w naszej rodzinie wszystko będzie dobrze? Każdy z każdym będzie potrafił się dogadać? Myślę, że damy radę. W końcu od dzisiejszego ranka jesteśmy rodziną, już tak oficjalnie.
Teraz wszystko powinno być dobrze, a wszyscy zadowoleni i szczęśliwi.
- Na pewno? Możemy gdzieś pójść. Do kina, na łyżwy, gdziekolwiek byś chciała. - proponował, ale ja pokręciłam głową. Nie chciałam nigdzie wychodzić, tak jest dobrze.
- Chce zostać w mieszkaniu i spędzić ten czas ze swoim narzeczonym. - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko.
-Narzeczonym, co?-zapytał również się śmiejąc.
- Myślisz, że nam się uda?- zapytałam po chwili ciszy.
- Myślę, że tak. A wiesz dlaczego? - popatrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości.
- Bo się kochamy. - odpowiedział nachylając się i całując mnie w czubek nosa.
Cóż poprzednim razem też tak mówił, a jak wyszło? Ale staram się tym nie myśleć. Teraz jest inaczej, teraz oboje będziemy się starać, aby wszystko było dobrze i każde z nas zadowolone z życia, jakie wiedziemy.
- A kogo to niesie? - zapytałam, gdy w pomieszaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Nie mam pojęcia, ale coś czuję że będzie zabawnie. - odpowiedział Louis wstając z kanapy i idąc otworzyć naszym gościom drzwi. Nasłuchiwałam chwilę co tam się dzieje, a kilka sekund później do salonu weszli Stan z Meg. Dziewczyna niosła w dłoniach tort, do którego włożone były dwie świeczki oznaczające liczbę dziewiętnaście.
- Zgłupiałaś? - zapytałam podchodząc do niej, gdy cała trójka zaczęła śpiewać mi "Sto lat".
A ja po raz kolejny zdmuchnęłam świeczki.
- Wszystkiego najlepszego kochana. - życzyła mi Meg całując mnie w oba policzki, a za chwilę ruszyła w stronę kuchni.
- No nie powiem, ale jak na swoje lata to się nieźle trzymasz Jo. Wszystkiego najlepszego. - powiedział Stan, a ja za te jego lata uderzyłam go w ramię. Chłopak wręczył mi torbę z prezentem, a za chwilę oboje z Louisem usiedli na kanapie w salonie i zaczęli żywo o czymś rozmawiać.
Ja natomiast poszłam do kuchni, aby pomóc Meg z pokrojeniem tortu.
- Jesteście niemożliwi. - oznajmiłam odkładając torbę na stole w kuchni i stając obok przyjaciółki.
- Nie przesadzaj, w końcu raz w roku ma się urodziny, prawda? - zapytała spoglądając na mnie spod przymrużonych oczu.
- Pewnie. - odpowiedziałam obserwując jak dziewczyna dokładnie i bardzo prosto kroi tort.
- Co dostałaś od Louisa? - zapytała, gdy wyjmowałam z szafki nad zlewem cztery talerze.
- To. - powiedziałam pokazując jej serdeczny palec. Meg oblizała palce i chwyciła moją rękę w swoją dłoń, a następnie zaczęła się przyglądać mojemu pierścionkowi.
- Serio? Znowu? - zapytała, a ja pokiwałam głową.
- Tak. Znowu. - odpowiedziałam spoglądając w stronę chłopaka, który skradł moje serce.
- Ale teraz to tak na serio, co nie? - zapytała uwalniając moją dłoń.
- Tak. Tym razem, tak. - odpowiedziałam uśmiechając się i wycierając łzę z kącika oka.
- Cieszę się waszym szczęściem. - powiedziała i zabierając dwa talerze ruszyła w stronę salonu. Ja zrobiłam to samo i za chwilę cała nasza czwórka siedziała w salonie i zajadała się przepysznym tortem o smaku truskawki.
Po wyjściu Stana i Meg, którzy nie posiedzieli u nas za długo, ponieważ mieli jakieś ważne sprawy do załatwienia, nie wnikałam co to było, bo mnie to nie interesowało, posprzątaliśmy z Louisem w mieszkaniu. Aby nie przeszkadzać chłopakowi, w robieniu projektu, zamknęłam się w sypialni i czytałam książkę.
Siedziałam sobie na środku łóżka, przykryta jedynie kocem i z dobrym kryminałem ręku, gdy nagle drzwi od sypialni się otworzyły, a w nich stanął...
- Maksiu? - zapytałam odstawiając książkę na bok i podciągając się do góry.
- Co ty tu robisz?- zapytałam, gdy brat podbiegł do mnie i wdrapał się na wysokie łóżko.
- Jo, tak bardzo za tobą tęskniłem. - powiedział przytulając się do mnie, a jego słodki zapach doleciał do moich nozdrzy, powodując, że z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
- Ja też maluszku, ja też. - wychlipałam odsuwając go od siebie. Zauważyłam, że Mały nie ma na sobie zimowych ubrań, a co by oznaczało że dość długo tu już jest. Coś mi tu śmierdziało. Coś jakby niespodzianka, albo spisek.
- Proszę to dla ciebie. - oznajmił wręczając mi kartkę, na której było coś namalowane.
- Dziękuję, a co to jest? - zapytałam spoglądając na niego, a młody wzruszył tylko ramionami i siadając obok mnie zaczął mi wyjaśniać po kolei co znajduje się na obrazku.
- Tu jesteś ty. - wskazał na chudą postać z brązowymi włosami i ogromnym uśmiechem. - A tu Louis. - dodał patrząc na mnie i wskazując chudziutkim paluszkiem na wysoką postać w niebieskich spodniach i białej koszulce ze sterczącymi włosami. Zaśmiałam się widząc jak mój brat spostrzega Louisa i to jak go narysował.
- Podoba ci się? - zapytał.
- Oczywiście. - odpowiedziałam całując malucha w skroń. - A to kto? - zapytałam wskazując na małą postać znajdującą się między mną, a Louisem i którą oboje trzymaliśmy za rękę.
- To dzidziuś. - odpowiedział Max, a ja na chwilę zamarłam.
- Jaki dzidziuś? - zapytałam nie rozumiejąc o co małemu chodzi.
- Twój i Louisa. - wyjaśnił, a moje serce pękło na milion kawałków w tamtym momencie.
- A dlaczego tak sądzisz, że to nasz dzidziuś? - zapytałam. Mam nadzieję, że nie wkurzę małego moimi pytaniami, jak to zazwyczaj bywało.
- Słyszałem jak mama z tatą rozmawiali o was i o waszym dzidziusiu. - wyjaśnił patrząc na mnie, a ja poczułam jak po moich policzkach płyną łzy.
- Nie płacz. Ja wiem, że go już nie ma. - powiedział, a ja zaczęłam szlochać i ukryłam twarz w dłoniach.
- Maksiu, gdzie są rodzice? - zapytałam, aby zmienić temat. Było to zbyt bolesne dla mnie - przypominanie sobie o moim nienarodzonym dziecku.
- W salonie. - odpowiedział.
- Chodź. - nakazałam mu chwytając malucha pod pachami i kładąc go sobie na biodrze.
Dobrze, że już nie wspomniał dziecku, bo wiem żebym tego nie przetrzymała, a co najgorsze rozkleiła na dobre i to przy własnym bracie.
- Jest nasza solenizantka. - powiedziała mama wstając z fotela i podchodząc do mnie. Ja w tym czasie puściłam Maxa, który ochoczo pobiegł w stronę Louisa i wskoczył mu na kolana, gdy chłopak siedział na kanapie. Kątem oka obserwowałam ich jak rozmawiają, a raczej Max wyjaśnia mu co namalował na kartce, a z drugiej strony uśmiechałam się do mamy, która zawzięcie składała mi życzenia urodzinowe.
- A tu jest dzidziuś. - powiedział mały wskazując na postać na rysunku.
Usłyszałam tylko jak Louis wciąga głośno powietrze i odwraca głowę w moja stronę.
- Ale Louis, wiesz że on żyło w brzuchu mojej siostry? - zapytał go mój brat, a Louis ledwo zauważalnie skinął głową.
- Dobra! - wykrzyknęłam, gdy w końcu moja mama wypuściła mnie ze swoich objęć. - Co powiecie na tort truskawkowy? - zapytałam poruszając zabawnie brwiami i obserwując uważnie reakcję brata, który słysząc słowo "truskawkowy" od razu podniósł głowę i zeskakując z kanapy ruszył w moją stronę.
- Pomożesz mi? - zapytałam, a mały ochoczo pokiwał głową. Na chwilę odwróciłam się za siebie,aby zobaczyć co robi moja mama, ale ona usiadła obok Louisa na kanapie i zaczęli szeptać między sobą o czymś.
- Max, a gdzie tata? - zapytałam cicho malucha, gdy ten oblizywał swoje małe maluszki.
- Nie mogę powiedzieć. - odpowiedział nabierając na palce tortowej masy.
- Dlaczego? - zapytałam. Chciałam wiedzieć, a mój brat to najlepsze źródło informacji.
- Bo mi zabronili.- odpowiedział. Kurka wodna, nie dowiem się od niego niczego. Trudno, może mama będzie bardziej skora do udzielenia mi odpowiedzi, niż mój własny rodzony, brat.
- Kto ci zabronił młody? - zapytałam wyciągając z szuflady łyżeczki i kładąc po jednej na talerzyk.
Mały wzruszył ramionami, a ja postawiłam go na podłodze i gdy zabrał swój talerzyk ja wzięłam kolejne trzy i ruszyłam w stronę salonu.
- Mamo, a gdzie jest tata? - zapytałam siadając naprzeciw kanapy, na której siedzieli już mama z Louisem, a obok mnie na osobnym fotelu zasiadł dumny Max i wcinał swój ulubiony truskawkowy tort.
- Bo właśnie Jo. - mama zaczęła, ale jakieś szumy dochodzące z korytarza jej przerwały. Popatrzyłam przerażona na Louisa, a ten niczym się nie przejmował tylko rozbawiony siedział naprzeciwko mnie.
Coś mi tu nie gra. Chyba Louis bardzo dobrze wiedział o niespodziewanym, przynajmniej dla mnie, przyjeździe mojej rodzinki. Tylko zastanawiam się dlaczego nic mi nie powiedział, głupek jeden?
-Tata! - wykrzyknął Max podbiegając do mężczyzny stojącego w progu mieszkania.
- Cześć Szkrabie. - odpowiedział ojciec całując syna w czoło. Louis i moja mama zaczęli do nich podchodzić, aby się z nim przywitać, a ja stałam na środku mieszkania i zastanawiałam się co mam zrobić.
Czy zostać i przywitać się z ojcem? Czy może uciec przez okno? Myślę, że pierwsza opcja byłaby lepsza, bo nie chciałabym wylądować w szpitalu ze złamanymi nogami i to w dodatku w swoje urodziny.
- Jo. - wyszeptał tata i przekazując małego mamie podszedł do mnie. Czułam jak gorące łzy spływają mi po policzkach. Było mi tak źle, gdy nie miałam z nim żadnego kontaktu. Czułam się taka samotna, gdy się do mnie nie odzywał, nie dzwonił, nie pisał. Nic. A teraz stoimy naprzeciwko siebie i patrzymy sobie w oczy. Widziałam, że w oczach taty pojawiają się łzy. Mam tylko nadzieję, że to łzy szczęścia iż mnie dziś zobaczył.
- Przepraszam. - oboje wypowiedzieliśmy to jakże nieskomplikowane słowo i padliśmy sobie w ramiona.
- Przepraszam Jo. Za moje słowa, za moje zachowanie wobec was obojga. - wskazał na Louisa, który stał obok z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni.
- Ja też cię przepraszam tatku.
- Ty mnie? Za co? - zapytał odsuwając mnie od siebie na odległość ramion.
- Za wszystko. - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- Kochanie moje. Nie masz mnie za co przepraszać. - powiedział uspokajająco pocierając moje ramiona swoimi dłońmi. - To ja zawaliłem. Tyle się ostatnio działo u nas, że nie wytrzymałem presji i wyżyłem się na was, a nie powinienem. - dodał czule głaskając mnie po policzku.
- Tato, nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało. - wychlipałam przytulając się do ojca i mocząc mu koszulkę.
- Mi ciebie również kochanie. - odpowiedział szeptem tuląc mnie do swojej klatki piersiowej.
W końcu odsunęłam się od niego i popatrzyłam w górę. Tata uśmiechał się do mnie szczerze, dzięki czemu na moich ustach również zagościł nie mały uśmieszek.
- Louis. - tata zwrócił się do chłopaka stojącego za mną. Odwróciłam się za siebie i odsunęłam na bok, aby zrobić miejsce mojemu narzeczonemu. Podszedł niepewnym krokiem do mojego ojca, a ten zadziwił, nie tylko mnie, uściskał Louisa i poklepał go po plecach w geście okazania mu jakichś uczuć.
- Panie Monk, chciałbym przeprosić. Sam nie wiem co we mnie wstąpiło, chciałem bronić Jo i... - tata uniósł dłoń sygnalizując, aby Louis zamilkł.
- Louis nie powinieneś mnie przepraszać. Chciałem bronić moje dziecko i ja to rozumiem, w pełni. Nie jestem na ciebie za to zły. - wyjaśnił mój tata podając chłopakowi dłoń, którą oszołomiony Louis uścisnął.
Nie wierzyłam w to co widzę. Czyli to by oznaczało, że od teraz w naszej rodzinie wszystko będzie dobrze? Każdy z każdym będzie potrafił się dogadać? Myślę, że damy radę. W końcu od dzisiejszego ranka jesteśmy rodziną, już tak oficjalnie.
Teraz wszystko powinno być dobrze, a wszyscy zadowoleni i szczęśliwi.
_________________________________________________________________________________
No to wróciłam szczęśliwie :)
Odpoczęłam, naładowałam baterie i mam w głowie mnóstwo pomysłów dotyczących nowego bloga!
Podam Wam link, gdy opublikuje epilog, a będzie to za kilka dni.
Myślę, że jeszcze w tym tygodniu :)
Mam nadzieję, że spodoba Wam się ten rozdział bo pisałam go jeszcze przed wyjazdem, a dziś dopisałam końcówkę :)
Wplotłam wątek serialu "Skazany na śmierć", bo sama jestem na etapie oglądania go.
I tak bardzo mnie wciągnął, że wczoraj oglądnęłam chyba 12 odcinków
(sama już się w tym pogubiłam haha)
I co najgorsze chcę więcej!
Piszcie co sądzicie i jakie są Wasze przypuszczenia jak skończy się ten blog :)
Zapomniałabym! Dzięki za 50 tyś. wyświetleń.
Jesteście wielcy!!!
czwartek, 3 lipca 2014
ROZDZIAŁ 121.
- Harry. - wyszeptałam tylko, a kurtka którą trzymałam przed chwilą w dłoniach znalazła się na ziemi. Chłopak schylił się, a następnie podniósł ją i podał mi. A ja szybko odebrałam ją od niego nie chcąc, aby dotykał moich rzeczy i w ogóle, aby się ode mnie odczepił.
Odwróciłam się od niego i szybkim krokiem poszłam w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz.
- Jo, zaczekaj! - krzyczał za mną, ale ja nie chciałam w ogóle mieć z nim nic wspólnego. W ekspresowym tempie ubrałam na siebie kurtkę i byle jak owinęłam swoją szyję szalikiem.
- Zostaw mnie. - odkrzyknęłam zbiegając szybko po schodach, aby znaleźć się jak najdalej od Harry'ego.
- Porozmawiajmy, proszę. - poprosił będąc tuż za mną, ale ja nie chciałam na niego patrzeć. Nie mogłam tak po prostu z nim gadać. Nie.
- Nie mamy o czym rozmawiać Harry. - powiedziałam stojąc na przejściu dla pieszych i starając się z całych sił przejść na drugą stronę jezdni.
- Daj mi wytłumaczyć. - błagał mnie, ale ja byłam nieugięta. Nie chciałam z nim rozmawiać, ani słuchać jego tłumaczeń,. Naprawdę mnie to nie interesowało, a co za tym idzie miałam to gdzieś. Moja znajomość z Harrym już dawno temu się skończyła i pragnę aby tak zostało na zawsze.
- Co wytłumaczyć? - zapytałam oskarżycielsko, stając na środku chodnika i odwracając się do niego twarzą. - To, że prawie pobiłeś się z moich chłopakiem, czy może to że nachodzisz mnie nawet gdy przebywam z Louisem i jego siostrami? A może swoje zachowanie wobec mnie i chłopaka, co? Albo dzisiaj? Śledziłeś mnie, prawda? Czułam na sobie czyjś wzrok, ale nie powiedziałabym, że to ty. Masz jakąś manię prześladowczą? - pytałam, aż zabrakło mi tchu. To nie był dobry pomysł, aby zatrzymywać się i krzyczeć na niego na środku ulicy. Ale może jak mu to powiem to się ode mnie odczepi, raz a dobrze.
- Na początek to chciałem przeprosić. Nie powinienem był cię śledzić. - zaczął. - Ale musiałem cię spotkać i pogadać. Muszę z tobą porozmawiać. - dodał zbliżając się do mnie.
- Nie podchodź do mnie. - ostrzegłam, a chłopak od razu zatrzymał się w pół kroku.
- Przepraszam cię Jo. Sam nie wiem co we mnie wstąpiło. Byłem zły za to, że mnie odtrąciłaś. - powiedział, a ja zamarłam. Czy on tak to odebrał? Chciałam, aby zrozumiał że między nami nie może być nic więcej poza przyjaźnią.
- Słuchaj Harry, ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać na ulicy. - powiedziałam.
- Jest zimno, może pójdziemy do tej knajpki naprzeciwko uczelni? - zaproponował, a ja pomyślałam że to nie najlepszy pomysł. A jeszcze jakby Louis się o tym dowiedział to by dopiero było.
- Raczej nie. Zaraz Louis kończy zajęcia i będzie się o mnie martwił, gdy nie będzie mnie w umówionym miejscu. - oznajmiłam i już chciałam ruszyć dalej, ale ręka chłopaka złapała mnie za ramię i unieruchomiła w miejscu.
- Proszę. Daj mi kilka minut. - poprosił robiąc maślane oczka, a ja wtedy uległam.
- Piętnaście minut. - powiedziałam, a na twarzy Harry'ego pojawił się przelotny uśmieszek, który za chwilę zniknął.
Szliśmy w totalnej ciszy, żadne z nas się nie odzywało. Wysłałam smsa do Louisa, gdzie jestem i żeby przyszedł tutaj po mnie.
W końcu doszliśmy do interesującego dla nas miejsca. Usiedliśmy w samym kącie i czekaliśmy w ciszy, aż kelner podejdzie do nas, aby odebrać nasze zamówienie.
- Dzień dobry co mogę państwu podać? - zapytał młody chłopak podchodząc do naszego stolika.
- Poproszę herbatę. - jednocześnie powiedzieliśmy to z Harrym, ale żadne z nas nawet się z tego powodu nie uśmiechnęło. Kelner zapisał tylko coś na białym skrawku papieru i odszedł w stronę baru.
- Wiec co chciałeś mi takiego ważnego powiedzieć? - zapytałam po kilku minutach ciszy panującej między nami. Między czasie ściągnęłam kurtkę i szalik, Harry również.
- Więc... - zaczął. - Sam nie wiem od czego mam zacząć. Może najpierw zacznę od przeprosin. - kontynuował i w końcu podniósł wzrok i popatrzył na mnie. Widziałam w jego oczach ból. Ból, który siedział w nim od kilku zapewne długich dni, a sam chłopak nie mógł sobie z nim poradzić. Byłam przekonana, że to co go tak bardzo boli, jest spowodowane przez mnie. Bo przecież nie siedziałabym tutaj teraz naprzeciwko niego i nie słuchałabym jak chłopak mota się nie mogąc wypowiedzieć choćby jednego, dobrego zdania.
- To już słyszałam. O co ci konkretnie chodzi? - zapytałam krzyżując ręce na klatce piersiowej i opierając się wygodnie o oparcie krzesła.
- Pamiętasz jak pierwszy raz się spotkaliśmy? - zapytał z uśmiechem na ustach. - Upadł ci długopis, a ja ci go podałem i wtedy się sobie przedstawiliśmy. - dodał skubiąc białą serwetkę leżącą na stoliku.
- Byłem wtedy taki szczęśliwy, że w końcu mogę cię poznać. Zawsze siedziałaś sama w tym samym miejscu na sali, a ja obserwowałem cię przez kilka tygodni. - powiedział, a ja otwarłam szeroko oczy ze zdziwienia. Czy on mówi serio? Jeżeli to zmierza, do tego o czym ja myślę, to nie będzie za ciekawie.
- Pamiętam jak zakładałaś zbłąkane pasemka włosów za ucho, które wypadały ci z kucyka. Uwielbiałem, gdy nosiłaś kucyki, bo zawsze mogłem zobaczyć twoją piękną twarz. - powiedział rozmarzonym głosem, a mnie cofnęło. Czy on chce mi powiedzieć, że się we mnie zakochał? Nie, to się nie dzieje naprawdę.
- Harry, o czym ty mówisz? - zapytałam nachylając się nad stolikiem i przypatrując mu się.
- Chcę ci powiedzieć, że zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia.
Perspektywa Louisa
Trener nas dziś wykończył, dosłownie.
Czasem zastanawiam się czy ten człowiek posiada coś takiego jak mózg, bo przecież kto normalny każe nam robić dwadzieścia okrążeń wokoło sali, po tak długiej przerwie? No kto? Oczywiście, że nasz kochany trener.
Jak tak dalej pójdzie to ja kiedyś padnę na zwał serca na środku sali i wtedy będą mieć ze mną problem.
- Jak tam z Jo ci się układa? - zapytał Stan, gdy przebieraliśmy się w szatni.
- Dobrze, myślałem że będzie gorzej znosić kłótnię z ojcem, ale nawet jest okey. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. To, że Jo tak dobrze się trzyma po tej głupiej kłótni, to jakiś cud. Zazwyczaj leżałaby w łóżku i zamartwiała się co z tym dalej zrobić, ale nie tym razem. Moja Jo jest silna i widać, że daje sobie radę, a ja jako najlepszy chłopak na świecie jej w tym pomagam.
- Ten jej stary to jakiś dziwny jest. Co chwila ma do niej o coś pretensje, nie zauważyłeś? - zapytał Stan zakładając na siebie spodnie.
- Wiem, ale pomyśl gdyby twoja córka była w ciąży w wieku osiemnastu lat, to co byś zrobił? - zapytałem wstając z ławki i naciągając na siebie koszulkę.
- Pewnie bym jej nie zostawił. - oznajmił chłopak wzruszając ramionami. - Ale zapewne z drugiej strony byłbym zły, że była taka lekkomyślna i wpadła. - dodał.
- Co prawda to prawda, ale obwiniałbyś ją całą winą, czy kogoś jeszcze? - zapytałem zakładając skarpetki i buty.
- Pewnie tego co jej to zrobił też. - oznajmił, a ja popatrzyłem na niego groźnie. - Sorry stary, ale tak jest. Ona sama dzieciaka sobie nie zrobiła. - dodał wzruszając ramionami. - Pomyśl o tym. Ty też masz coś z tym wspólnego.
- Wiem, ale ojciec Jo oskarża tylko ją o to, a mnie nie. Rozumiesz? - zapytałem, a Stan pokiwał głową. - Jo kiedyś powiedziała, że wina leży po obu stronach.
- Właśnie stary. - zaczął stan wymachując skarpetkami w powietrzu. - Jo, to powiedziała, a nie jej stary, więc zauważ też to. - dodał siadając i zakładając śmierdzące skarpetki.
- Dobra tu mnie masz. - powiedziałem. Stan miał rację, to ojciec Jo musi się zmienić, nie my. My jesteśmy normalni. To znaczy jeśli tak nas w ogóle można nazwać.
Jesteśmy młodzi, a młodzi ludzie ciągle popełniają błędy i to jest normalne. Jestem przekonany, że będziemy się pilnować i nigdy do takiej sytuacji już nie dojdzie. Żeby jeszcze ojciec dziewczyny był inny to by wszystko było super. Ale on jest tak samo uparty jak Jo.
Cóż jaki ojciec, taka córka.
Przebrałem się w miarę szybko i sięgnąłem po telefon leżący w mojej szafce. Zobaczyłem, że mam wiadomość od Jo. O wilku mowa, pomyślałem.
Zdziwiło mnie, że Jo prosiła abym przyszedł do knajpki znajdującej się naprzeciwko uczelni. Zazwyczaj dziewczyna nie lubiła tego miejsca, a teraz? Coś musiało się stać, skoro tam właśnie na mnie czeka.
- Stary ja spadam. Pozdrów Meg ode mnie. - oznajmiłem i czym prędzej wybiegłem z szatni.
- Louis, ale co się dzieje?! - krzyknął Stan za mną, ale ja już nie odpowiedziałem. Nie zdążyłem.
Perspektywa Jo
- Nie mogłeś od tak się we mnie zakochać, Harry. - powiedziałam łapiąc się za głowę.
- Niestety tak się stało Jo. - odpowiedział, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę. Co on sobie myślał spotykając się ze mną i mówiąc mi takie rzeczy?
- Ja muszę już iść. - oznajmiłam wstając od stołu, który poruszył się pod wpływem mojego nagłego wstania i wydał z siebie dziwny dźwięk. Inni ludzie popatrzyli na mnie z wyrzutem.
- Nie idź jeszcze. Daj mi pięć minut. - poprosił, a ja popatrzyłam na niego ze złością.
- Nie, bo boję się co mogę jeszcze od ciebie usłyszeć Harry. - powiedziałam.
- Nic strasznego. Proszę usiądź. - poprosił, a ja wykonałam jego prośbę. Mam nadzieję, że to nie będzie nic strasznego.
- Wiedziałem, że nie możesz być ze mną. - oznajmił obracając między palcami kubek z herbatą.
- Bo wybrałaś Louisa i widziałem jak on na ciebie patrzy i jak ty patrzysz na niego. Dlatego zrezygnowałem. Dużo mnie to kosztowało, ale dałem radę. - powiedział, a mi opadła szczęka. Harry się we mnie kochał, to się nie mieści w głowie.
- Zrozumiałem to, gdy wróciłaś do Louisa. A ja się wtedy opiłem i śledziłem was od lodowiska aż do tej restauracji. - powiedział. - Nie chciałem cię przestraszyć, nie chciałem abyś się mnie bała. Chciałem po prostu powiedzieć ci, że zależy mi na tobie i abyśmy dalej byli przyjaciółmi, bo przyjaźń z tobą to najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. - dodał.
- A jeszcze ten nasz pocałunek wcześniej, to pomyślałem że może być z tego coś więcej. Do tego kłótnia z Louisem i dzięki temu miałem większą nadzieję, że coś między nami może być, ale gdy powiedziałaś mi że nadal kochasz Louisa i zależy ci na nim to wiedziałem, że nie mam żadnych szans. - dodał.
- Przepraszam cię Harry, jeśli dałam ci jakieś nadzieje na to że moglibyśmy być razem. - powiedziałam ze skruchą w głosie. To przeze mnie chłopak pomyślał, że może coś być między nami. To ja dałam mu jakiś znak mówiący, że chce zacząć się z nim spotykać. Jaka ja byłam głupia i nieuważna całując go.
- Zdecydowałem się na zmianę uczelni. - powiedział, gdy żadne z nas się nie odzywało.
- Co takiego? Dlaczego? - zapytałam, ożywiając się.
- Ponieważ tak będzie lepiej i dla mnie i dla ciebie. - odpowiedział ściszając głos.
- Nie wiem co mam ci w takiej sytuacji powiedzieć Harry. - powiedziałam.
- Nic nie musisz mówić, po prostu napijmy się. - zaproponował unosząc kubek z herbatą.
- Za naszą przyjaźń. - oznajmiłam upijając łyk herbaty.
- Serio? - zapytał zdziwiony.
- Tak. Może i nie było między nami za dobrze, ale myślę że możemy zostać przyjaciółmi. - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko do chłopaka. Tak bardzo się cieszę, że Harry jest obok mnie, oczywiście jako przyjaciel, nic więcej.
- Dziękuję Jo. - powiedział nachylając się nad stołem i przytulając mnie mocno, a ja tylko uśmiechnęłam się do niego.
Perspektywa Louisa
Wybiegłem szybko z budynku. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w tej knajpce o której Jo mi wspomniała w smsie. Zastanawiałem się co mogło się takiego stać, że dziewczyna mnie tam potrzebowała. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to nic złego. Ani mojej ukochanej nic się nie stało.
Znalazłem właściwy budynek i zamaszystym ruchem otworzyłem drzwi. Co z tego, że przy okazji poturbowałem jakiegoś pijaka? Nie obchodziło mnie to. Dla mnie w tamtym momencie najważniejsza była Jo i to czy jej się coś złego działo.
Gdy tylko przekroczyłem próg knajpki moim oczom ukazał się pewien widok, który zatrzymał moje serce na kilka sekund.
Ta kanalia - Harry, przytulał moją, powtarzam moją dziewczynę. Wpadłem w szał, dosłownie.
Szybkim krokiem podszedłem do ich stolika i uderzyłem z otwartej dłoni w jego blat. Reszta klientów popatrzyła się na mnie jak na idiotę, ale ja miałem to w dupie. Chciałem jednego: wyjaśnienia ze strony tej dwójki, która teraz patrzyła na mnie z przerażeniem wymalowanym w oczach.
- Co tu się do jasnej cholery dzieje? - zapytałem wkurzony.
- Louis, posłuchaj ja ci to wszystko wytłumaczę. - zaczęła Jo wstając i kładąc dłonie na mojej klatce piersiowej. Chciała mnie tym uspokoić, ale nie tym razem.
- Tak? Chcesz mi wytłumaczyć? Ale co? Dziś rano tak bardzo bałaś się spotkania z Harrym, a teraz siedzicie sobie tutaj i rozmawiacie tak spokojnie? - zapytałem podniesionym głosem patrząc to raz na Jo, raz na chłopaka, który w ogóle nie wydawał się tym przejmować.
- Harry chciał się ze mną spotkać, bo chciał pogadać to tyle Lou. - powiedziała wzruszając ramionami, a ja czułem że zaraz serce wyskoczy mi z piersi. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie.
- Louis może usiądziesz? - zaproponował Harry, a Jo skinęła głową. Nie chciałem przy niej wybuchnąć, ale nie umiałem inaczej.
- Nie będę siadać, idziemy do domu. - oznajmiłem dziewczynie, a ta popatrzyła na mnie zdezorientowana.
- Louis, proszę chcę ci coś powiedzieć. - poprosił Harry spokojnie. Przeniosłem wzrok z Jo na chłopaka, który pokazywał teraz na jedno z krzeseł stojących między nim, a Jo.
- Dobra, masz pięć minut. - zgodziłem się, ale robiłem to tylko i wyłącznie dla Jo.
Usiadłem na wskazanym przez chłopaka miejscu i złapałem Jo za rękę splatając nasze palce ze sobą. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie kiwając głową.
- Chciałem ci powiedzieć,że przenoszę się na inną uczelnię. - oznajmił, a mi opadła szczęka. Spodziewałem się, że powie mi coś całkowicie innego, że na przykład... a z resztą, kogo to obchodzi?
- Dlaczego? - sam nie wiem czemu go o to zapytałem.
- Chcę spróbować czegoś nowego, chcę zmienić kierunek studiów, jakoś ekonomia do mnie nie przemawia. - wyjaśnił, ale mnie to zbytnio nie przekonało.
- Jo mówiła, że dobrze sobie radzisz na studiach. - popatrzyłem na dziewczynę, a ta tylko kiwnęła głową zgadzając się.
- Wiem, ale nie wiążę z tym przyszłości. Zawsze fascynował mnie teatr, zawsze marzyłem aby zostać aktorem i teraz mam na to szanse. W Manchesterze mają świetne szkoły, poza tym tam mieszka moja rodzina, więc będę miał do nich blisko. - uśmiechnął się do mnie szczerze, a ja odetchnąłem z ulgą. myślałem, że powie mi iż zakochał się w Jo. Ale na szczęście nic takiego się nie stało.
- Nie wiem co powiedzieć. Zaskoczyłeś mnie. - powiedziałem jak najbardziej szczerze pocierając dłoń o swoje udo.
- Czym? Że chcę być aktorem? Może będziesz mnie oglądał na wielkich ekranach w kinie? Kto wie? Wszystko przede mną. - powiedział wyciągając do mnie dłoń. - Przepraszam was za wszystko co zrobiłem i co powiedziałem. Nie powinienem wtrącać się do waszego życia. - dodał spoglądając na Jo.
Uścisnąłem mu dłoń, na zgodę oczywiście.
- Mam nadzieję, że między nami będzie już wszystko dobrze. - powiedział chłopak wstając i zakładając na siebie kurtkę.
- Tak, myślę że tak. - odpowiedziała Jo spoglądając spod rzęs na mnie. Harry uśmiechnął się jeszcze i ściskając Jo na pożegnanie, odszedł w swoją stronę.
- Co to było? - zapytałem siadając naprzeciwko Jo i wskazując palcem w stronę zamykających się drzwi za Harrym.
- Sama nie wiem. - Jo wzruszyła ramionami. - Złapał mnie na uczelni i poprosił o rozmowę. Nie było go na zajęciach, więc pomyślałam że albo jest chory, albo całkiem zrezygnował ze studiów. - dodała.
- Zrezygnował, ale zaczyna nowy kierunek.
- Aktorstwo, Nigdy bym nie powiedziała, że Harry nadawałby się na aktora. Nigdy. - zaśmiała się pocierając czoło i zamykając oczy.
- Jemy coś tutaj czy wracamy do domu? - zapytałem. Uniosła wzrok i popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- A możemy zamówić na wynos i jechać do domu? Błagam chcę być już w domu. - powiedziała, a ja tylko kiwnąłem głową.
- Pewnie. - odpowiedziałem tylko i ruszyłem w stronę baru, aby coś dla nas zamówić.
Nie myślałem, ze znajomość z Harrym tak się skończy. Może nie całkiem, bo pewnie z Jo będą się jakoś kontaktować ze sobą. No ale tego jej nie zabronię. Cieszę się, że dziewczyna ma znajomych, ale dobrze że Harry będzie daleko od niej.
Od początku mi się nie podobał, ale cóż takie życie. Zwariowane i pełne niespodzianek.
Odwróciłam się od niego i szybkim krokiem poszłam w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz.
- Jo, zaczekaj! - krzyczał za mną, ale ja nie chciałam w ogóle mieć z nim nic wspólnego. W ekspresowym tempie ubrałam na siebie kurtkę i byle jak owinęłam swoją szyję szalikiem.
- Zostaw mnie. - odkrzyknęłam zbiegając szybko po schodach, aby znaleźć się jak najdalej od Harry'ego.
- Porozmawiajmy, proszę. - poprosił będąc tuż za mną, ale ja nie chciałam na niego patrzeć. Nie mogłam tak po prostu z nim gadać. Nie.
- Nie mamy o czym rozmawiać Harry. - powiedziałam stojąc na przejściu dla pieszych i starając się z całych sił przejść na drugą stronę jezdni.
- Daj mi wytłumaczyć. - błagał mnie, ale ja byłam nieugięta. Nie chciałam z nim rozmawiać, ani słuchać jego tłumaczeń,. Naprawdę mnie to nie interesowało, a co za tym idzie miałam to gdzieś. Moja znajomość z Harrym już dawno temu się skończyła i pragnę aby tak zostało na zawsze.
- Co wytłumaczyć? - zapytałam oskarżycielsko, stając na środku chodnika i odwracając się do niego twarzą. - To, że prawie pobiłeś się z moich chłopakiem, czy może to że nachodzisz mnie nawet gdy przebywam z Louisem i jego siostrami? A może swoje zachowanie wobec mnie i chłopaka, co? Albo dzisiaj? Śledziłeś mnie, prawda? Czułam na sobie czyjś wzrok, ale nie powiedziałabym, że to ty. Masz jakąś manię prześladowczą? - pytałam, aż zabrakło mi tchu. To nie był dobry pomysł, aby zatrzymywać się i krzyczeć na niego na środku ulicy. Ale może jak mu to powiem to się ode mnie odczepi, raz a dobrze.
- Na początek to chciałem przeprosić. Nie powinienem był cię śledzić. - zaczął. - Ale musiałem cię spotkać i pogadać. Muszę z tobą porozmawiać. - dodał zbliżając się do mnie.
- Nie podchodź do mnie. - ostrzegłam, a chłopak od razu zatrzymał się w pół kroku.
- Przepraszam cię Jo. Sam nie wiem co we mnie wstąpiło. Byłem zły za to, że mnie odtrąciłaś. - powiedział, a ja zamarłam. Czy on tak to odebrał? Chciałam, aby zrozumiał że między nami nie może być nic więcej poza przyjaźnią.
- Słuchaj Harry, ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać na ulicy. - powiedziałam.
- Jest zimno, może pójdziemy do tej knajpki naprzeciwko uczelni? - zaproponował, a ja pomyślałam że to nie najlepszy pomysł. A jeszcze jakby Louis się o tym dowiedział to by dopiero było.
- Raczej nie. Zaraz Louis kończy zajęcia i będzie się o mnie martwił, gdy nie będzie mnie w umówionym miejscu. - oznajmiłam i już chciałam ruszyć dalej, ale ręka chłopaka złapała mnie za ramię i unieruchomiła w miejscu.
- Proszę. Daj mi kilka minut. - poprosił robiąc maślane oczka, a ja wtedy uległam.
- Piętnaście minut. - powiedziałam, a na twarzy Harry'ego pojawił się przelotny uśmieszek, który za chwilę zniknął.
Szliśmy w totalnej ciszy, żadne z nas się nie odzywało. Wysłałam smsa do Louisa, gdzie jestem i żeby przyszedł tutaj po mnie.
W końcu doszliśmy do interesującego dla nas miejsca. Usiedliśmy w samym kącie i czekaliśmy w ciszy, aż kelner podejdzie do nas, aby odebrać nasze zamówienie.
- Dzień dobry co mogę państwu podać? - zapytał młody chłopak podchodząc do naszego stolika.
- Poproszę herbatę. - jednocześnie powiedzieliśmy to z Harrym, ale żadne z nas nawet się z tego powodu nie uśmiechnęło. Kelner zapisał tylko coś na białym skrawku papieru i odszedł w stronę baru.
- Wiec co chciałeś mi takiego ważnego powiedzieć? - zapytałam po kilku minutach ciszy panującej między nami. Między czasie ściągnęłam kurtkę i szalik, Harry również.
- Więc... - zaczął. - Sam nie wiem od czego mam zacząć. Może najpierw zacznę od przeprosin. - kontynuował i w końcu podniósł wzrok i popatrzył na mnie. Widziałam w jego oczach ból. Ból, który siedział w nim od kilku zapewne długich dni, a sam chłopak nie mógł sobie z nim poradzić. Byłam przekonana, że to co go tak bardzo boli, jest spowodowane przez mnie. Bo przecież nie siedziałabym tutaj teraz naprzeciwko niego i nie słuchałabym jak chłopak mota się nie mogąc wypowiedzieć choćby jednego, dobrego zdania.
- To już słyszałam. O co ci konkretnie chodzi? - zapytałam krzyżując ręce na klatce piersiowej i opierając się wygodnie o oparcie krzesła.
- Pamiętasz jak pierwszy raz się spotkaliśmy? - zapytał z uśmiechem na ustach. - Upadł ci długopis, a ja ci go podałem i wtedy się sobie przedstawiliśmy. - dodał skubiąc białą serwetkę leżącą na stoliku.
- Byłem wtedy taki szczęśliwy, że w końcu mogę cię poznać. Zawsze siedziałaś sama w tym samym miejscu na sali, a ja obserwowałem cię przez kilka tygodni. - powiedział, a ja otwarłam szeroko oczy ze zdziwienia. Czy on mówi serio? Jeżeli to zmierza, do tego o czym ja myślę, to nie będzie za ciekawie.
- Pamiętam jak zakładałaś zbłąkane pasemka włosów za ucho, które wypadały ci z kucyka. Uwielbiałem, gdy nosiłaś kucyki, bo zawsze mogłem zobaczyć twoją piękną twarz. - powiedział rozmarzonym głosem, a mnie cofnęło. Czy on chce mi powiedzieć, że się we mnie zakochał? Nie, to się nie dzieje naprawdę.
- Harry, o czym ty mówisz? - zapytałam nachylając się nad stolikiem i przypatrując mu się.
- Chcę ci powiedzieć, że zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia.
Perspektywa Louisa
Trener nas dziś wykończył, dosłownie.
Czasem zastanawiam się czy ten człowiek posiada coś takiego jak mózg, bo przecież kto normalny każe nam robić dwadzieścia okrążeń wokoło sali, po tak długiej przerwie? No kto? Oczywiście, że nasz kochany trener.
Jak tak dalej pójdzie to ja kiedyś padnę na zwał serca na środku sali i wtedy będą mieć ze mną problem.
- Jak tam z Jo ci się układa? - zapytał Stan, gdy przebieraliśmy się w szatni.
- Dobrze, myślałem że będzie gorzej znosić kłótnię z ojcem, ale nawet jest okey. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. To, że Jo tak dobrze się trzyma po tej głupiej kłótni, to jakiś cud. Zazwyczaj leżałaby w łóżku i zamartwiała się co z tym dalej zrobić, ale nie tym razem. Moja Jo jest silna i widać, że daje sobie radę, a ja jako najlepszy chłopak na świecie jej w tym pomagam.
- Ten jej stary to jakiś dziwny jest. Co chwila ma do niej o coś pretensje, nie zauważyłeś? - zapytał Stan zakładając na siebie spodnie.
- Wiem, ale pomyśl gdyby twoja córka była w ciąży w wieku osiemnastu lat, to co byś zrobił? - zapytałem wstając z ławki i naciągając na siebie koszulkę.
- Pewnie bym jej nie zostawił. - oznajmił chłopak wzruszając ramionami. - Ale zapewne z drugiej strony byłbym zły, że była taka lekkomyślna i wpadła. - dodał.
- Co prawda to prawda, ale obwiniałbyś ją całą winą, czy kogoś jeszcze? - zapytałem zakładając skarpetki i buty.
- Pewnie tego co jej to zrobił też. - oznajmił, a ja popatrzyłem na niego groźnie. - Sorry stary, ale tak jest. Ona sama dzieciaka sobie nie zrobiła. - dodał wzruszając ramionami. - Pomyśl o tym. Ty też masz coś z tym wspólnego.
- Wiem, ale ojciec Jo oskarża tylko ją o to, a mnie nie. Rozumiesz? - zapytałem, a Stan pokiwał głową. - Jo kiedyś powiedziała, że wina leży po obu stronach.
- Właśnie stary. - zaczął stan wymachując skarpetkami w powietrzu. - Jo, to powiedziała, a nie jej stary, więc zauważ też to. - dodał siadając i zakładając śmierdzące skarpetki.
- Dobra tu mnie masz. - powiedziałem. Stan miał rację, to ojciec Jo musi się zmienić, nie my. My jesteśmy normalni. To znaczy jeśli tak nas w ogóle można nazwać.
Jesteśmy młodzi, a młodzi ludzie ciągle popełniają błędy i to jest normalne. Jestem przekonany, że będziemy się pilnować i nigdy do takiej sytuacji już nie dojdzie. Żeby jeszcze ojciec dziewczyny był inny to by wszystko było super. Ale on jest tak samo uparty jak Jo.
Cóż jaki ojciec, taka córka.
Przebrałem się w miarę szybko i sięgnąłem po telefon leżący w mojej szafce. Zobaczyłem, że mam wiadomość od Jo. O wilku mowa, pomyślałem.
Zdziwiło mnie, że Jo prosiła abym przyszedł do knajpki znajdującej się naprzeciwko uczelni. Zazwyczaj dziewczyna nie lubiła tego miejsca, a teraz? Coś musiało się stać, skoro tam właśnie na mnie czeka.
- Stary ja spadam. Pozdrów Meg ode mnie. - oznajmiłem i czym prędzej wybiegłem z szatni.
- Louis, ale co się dzieje?! - krzyknął Stan za mną, ale ja już nie odpowiedziałem. Nie zdążyłem.
Perspektywa Jo
- Nie mogłeś od tak się we mnie zakochać, Harry. - powiedziałam łapiąc się za głowę.
- Niestety tak się stało Jo. - odpowiedział, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę. Co on sobie myślał spotykając się ze mną i mówiąc mi takie rzeczy?
- Ja muszę już iść. - oznajmiłam wstając od stołu, który poruszył się pod wpływem mojego nagłego wstania i wydał z siebie dziwny dźwięk. Inni ludzie popatrzyli na mnie z wyrzutem.
- Nie idź jeszcze. Daj mi pięć minut. - poprosił, a ja popatrzyłam na niego ze złością.
- Nie, bo boję się co mogę jeszcze od ciebie usłyszeć Harry. - powiedziałam.
- Nic strasznego. Proszę usiądź. - poprosił, a ja wykonałam jego prośbę. Mam nadzieję, że to nie będzie nic strasznego.
- Wiedziałem, że nie możesz być ze mną. - oznajmił obracając między palcami kubek z herbatą.
- Bo wybrałaś Louisa i widziałem jak on na ciebie patrzy i jak ty patrzysz na niego. Dlatego zrezygnowałem. Dużo mnie to kosztowało, ale dałem radę. - powiedział, a mi opadła szczęka. Harry się we mnie kochał, to się nie mieści w głowie.
- Zrozumiałem to, gdy wróciłaś do Louisa. A ja się wtedy opiłem i śledziłem was od lodowiska aż do tej restauracji. - powiedział. - Nie chciałem cię przestraszyć, nie chciałem abyś się mnie bała. Chciałem po prostu powiedzieć ci, że zależy mi na tobie i abyśmy dalej byli przyjaciółmi, bo przyjaźń z tobą to najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. - dodał.
- A jeszcze ten nasz pocałunek wcześniej, to pomyślałem że może być z tego coś więcej. Do tego kłótnia z Louisem i dzięki temu miałem większą nadzieję, że coś między nami może być, ale gdy powiedziałaś mi że nadal kochasz Louisa i zależy ci na nim to wiedziałem, że nie mam żadnych szans. - dodał.
- Przepraszam cię Harry, jeśli dałam ci jakieś nadzieje na to że moglibyśmy być razem. - powiedziałam ze skruchą w głosie. To przeze mnie chłopak pomyślał, że może coś być między nami. To ja dałam mu jakiś znak mówiący, że chce zacząć się z nim spotykać. Jaka ja byłam głupia i nieuważna całując go.
- Zdecydowałem się na zmianę uczelni. - powiedział, gdy żadne z nas się nie odzywało.
- Co takiego? Dlaczego? - zapytałam, ożywiając się.
- Ponieważ tak będzie lepiej i dla mnie i dla ciebie. - odpowiedział ściszając głos.
- Nie wiem co mam ci w takiej sytuacji powiedzieć Harry. - powiedziałam.
- Nic nie musisz mówić, po prostu napijmy się. - zaproponował unosząc kubek z herbatą.
- Za naszą przyjaźń. - oznajmiłam upijając łyk herbaty.
- Serio? - zapytał zdziwiony.
- Tak. Może i nie było między nami za dobrze, ale myślę że możemy zostać przyjaciółmi. - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko do chłopaka. Tak bardzo się cieszę, że Harry jest obok mnie, oczywiście jako przyjaciel, nic więcej.
- Dziękuję Jo. - powiedział nachylając się nad stołem i przytulając mnie mocno, a ja tylko uśmiechnęłam się do niego.
Perspektywa Louisa
Wybiegłem szybko z budynku. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w tej knajpce o której Jo mi wspomniała w smsie. Zastanawiałem się co mogło się takiego stać, że dziewczyna mnie tam potrzebowała. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to nic złego. Ani mojej ukochanej nic się nie stało.
Znalazłem właściwy budynek i zamaszystym ruchem otworzyłem drzwi. Co z tego, że przy okazji poturbowałem jakiegoś pijaka? Nie obchodziło mnie to. Dla mnie w tamtym momencie najważniejsza była Jo i to czy jej się coś złego działo.
Gdy tylko przekroczyłem próg knajpki moim oczom ukazał się pewien widok, który zatrzymał moje serce na kilka sekund.
Ta kanalia - Harry, przytulał moją, powtarzam moją dziewczynę. Wpadłem w szał, dosłownie.
Szybkim krokiem podszedłem do ich stolika i uderzyłem z otwartej dłoni w jego blat. Reszta klientów popatrzyła się na mnie jak na idiotę, ale ja miałem to w dupie. Chciałem jednego: wyjaśnienia ze strony tej dwójki, która teraz patrzyła na mnie z przerażeniem wymalowanym w oczach.
- Co tu się do jasnej cholery dzieje? - zapytałem wkurzony.
- Louis, posłuchaj ja ci to wszystko wytłumaczę. - zaczęła Jo wstając i kładąc dłonie na mojej klatce piersiowej. Chciała mnie tym uspokoić, ale nie tym razem.
- Tak? Chcesz mi wytłumaczyć? Ale co? Dziś rano tak bardzo bałaś się spotkania z Harrym, a teraz siedzicie sobie tutaj i rozmawiacie tak spokojnie? - zapytałem podniesionym głosem patrząc to raz na Jo, raz na chłopaka, który w ogóle nie wydawał się tym przejmować.
- Harry chciał się ze mną spotkać, bo chciał pogadać to tyle Lou. - powiedziała wzruszając ramionami, a ja czułem że zaraz serce wyskoczy mi z piersi. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie.
- Louis może usiądziesz? - zaproponował Harry, a Jo skinęła głową. Nie chciałem przy niej wybuchnąć, ale nie umiałem inaczej.
- Nie będę siadać, idziemy do domu. - oznajmiłem dziewczynie, a ta popatrzyła na mnie zdezorientowana.
- Louis, proszę chcę ci coś powiedzieć. - poprosił Harry spokojnie. Przeniosłem wzrok z Jo na chłopaka, który pokazywał teraz na jedno z krzeseł stojących między nim, a Jo.
- Dobra, masz pięć minut. - zgodziłem się, ale robiłem to tylko i wyłącznie dla Jo.
Usiadłem na wskazanym przez chłopaka miejscu i złapałem Jo za rękę splatając nasze palce ze sobą. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie kiwając głową.
- Chciałem ci powiedzieć,że przenoszę się na inną uczelnię. - oznajmił, a mi opadła szczęka. Spodziewałem się, że powie mi coś całkowicie innego, że na przykład... a z resztą, kogo to obchodzi?
- Dlaczego? - sam nie wiem czemu go o to zapytałem.
- Chcę spróbować czegoś nowego, chcę zmienić kierunek studiów, jakoś ekonomia do mnie nie przemawia. - wyjaśnił, ale mnie to zbytnio nie przekonało.
- Jo mówiła, że dobrze sobie radzisz na studiach. - popatrzyłem na dziewczynę, a ta tylko kiwnęła głową zgadzając się.
- Wiem, ale nie wiążę z tym przyszłości. Zawsze fascynował mnie teatr, zawsze marzyłem aby zostać aktorem i teraz mam na to szanse. W Manchesterze mają świetne szkoły, poza tym tam mieszka moja rodzina, więc będę miał do nich blisko. - uśmiechnął się do mnie szczerze, a ja odetchnąłem z ulgą. myślałem, że powie mi iż zakochał się w Jo. Ale na szczęście nic takiego się nie stało.
- Nie wiem co powiedzieć. Zaskoczyłeś mnie. - powiedziałem jak najbardziej szczerze pocierając dłoń o swoje udo.
- Czym? Że chcę być aktorem? Może będziesz mnie oglądał na wielkich ekranach w kinie? Kto wie? Wszystko przede mną. - powiedział wyciągając do mnie dłoń. - Przepraszam was za wszystko co zrobiłem i co powiedziałem. Nie powinienem wtrącać się do waszego życia. - dodał spoglądając na Jo.
Uścisnąłem mu dłoń, na zgodę oczywiście.
- Mam nadzieję, że między nami będzie już wszystko dobrze. - powiedział chłopak wstając i zakładając na siebie kurtkę.
- Tak, myślę że tak. - odpowiedziała Jo spoglądając spod rzęs na mnie. Harry uśmiechnął się jeszcze i ściskając Jo na pożegnanie, odszedł w swoją stronę.
- Co to było? - zapytałem siadając naprzeciwko Jo i wskazując palcem w stronę zamykających się drzwi za Harrym.
- Sama nie wiem. - Jo wzruszyła ramionami. - Złapał mnie na uczelni i poprosił o rozmowę. Nie było go na zajęciach, więc pomyślałam że albo jest chory, albo całkiem zrezygnował ze studiów. - dodała.
- Zrezygnował, ale zaczyna nowy kierunek.
- Aktorstwo, Nigdy bym nie powiedziała, że Harry nadawałby się na aktora. Nigdy. - zaśmiała się pocierając czoło i zamykając oczy.
- Jemy coś tutaj czy wracamy do domu? - zapytałem. Uniosła wzrok i popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- A możemy zamówić na wynos i jechać do domu? Błagam chcę być już w domu. - powiedziała, a ja tylko kiwnąłem głową.
- Pewnie. - odpowiedziałem tylko i ruszyłem w stronę baru, aby coś dla nas zamówić.
Nie myślałem, ze znajomość z Harrym tak się skończy. Może nie całkiem, bo pewnie z Jo będą się jakoś kontaktować ze sobą. No ale tego jej nie zabronię. Cieszę się, że dziewczyna ma znajomych, ale dobrze że Harry będzie daleko od niej.
Od początku mi się nie podobał, ale cóż takie życie. Zwariowane i pełne niespodzianek.
________________________________________________________________________________
1 rozdział do końca + epilog :)
Prawdopodobnie jutro wyjeżdżam na wakacje.
Nie będzie mnie do poniedziałku, bądź wtorku.
Mam nadzieję, że wytrzymacie beze mnie te kilka dni, a raczej bez rozdziałów.
Odpocznę, naładuję baterie i wrócę do Was pełna sił i z nowymi pomysłami na nowego bloga, którego za niedługo odblokuję i będę publikować rozdziały :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)