Całą noc źle spałam. Co chwila się budziłam sprawdzając czy Louis może już wrócił, ale za każdym razem gdy otwierałam oczy i dotykałam miejsca obok mnie, nie było go. Zastanawiałam się gdzie poszedł. Wczoraj wieczorem doszło między nami do poważnej kłótni i myślę, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ja nie mam zamiaru go przepraszać, choć wiem że powinnam. Niech to on pierwszy wyjdzie z inicjatywą przeproszenia mnie.
Wiem, że też miałam w tym swój udział, ale to jednak Louis był trzeźwy i wiedział co robiliśmy.
Martwiłam się o niego, gdy obudziłam się rano, a w sypialni leżałam sama.
Wczoraj zrobiłam dwa testy ciążowe i wyszły one pozytywne. Jestem totalnie przerażona i nie mam pojęcia co mam z tym zrobić.
Chciałabym, aby Louis inaczej zareagował, chciałabym żeby się cieszył. Z resztą co ja gadam. Cieszyć się? Ja mam osiemnaście, on ma niecałe dwadzieścia, więc nie widzę w tym nic do cieszenia się. A wręcz przeciwnie powinniśmy oboje płakać i zastanawiać się co z tym zrobić dalej.
Dziś rano gdy wstałam zadzwoniłam do lekarza, aby umówić się na wizytę. Lekarka przyjęła mnie od razu. Ustaliłam, że przyjadę od razu po zajęciach, aby nie tracić czasu i jak najszybciej dowiedzieć się czy aby na pewno jestem w ciąży. Ale przecież dwa pozytywne testy i do tego objawy: zmęczenie, zawroty głowy i wymioty dosłownie stwierdzają, że jestem w ciąży.
- Jo. - ktoś szepnął w moją stronę. Ja lekko zdezorientowana i zmęczona po ostatniej prawie, że nie przespanej nocy popatrzyłam w stronę Harry'ego. Zrobiłam tylko ruch podbródkiem nakazujący mu mówić.
- Robimy ćwiczenia. Pomożesz mi? - zapytał pokazując palcem na arkusz z zadaniami leżący przede mną na ławce. Dopiero teraz rozglądnęłam się po sali. Cisza jak makiem zasiał, wszyscy skupieni na swoich zadaniach. Tylko ja siedząca prawie na środku ogromnej sali i zastanawiająca się co dalej zrobić ze swoim życiem, aby wyglądało ono jakoś normalnie. Chociaż z dzieckiem wcale takie nie będzie.
- Pewnie. - uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Dzięki, bo w ogóle nie rozumiem tego zadania. - powiedział Harry wskazując na jedno z nich.
- Umiesz je rozwiązać? - zapytał szeptem tak, aby nikomu nie przeszkadzać.
- Pokaż. - nakazałam odbierając od niego kartkę i próbując coś wymyślić.
- Powiesz mi co się dzieje? - zapytał, a ja spojrzałam na niego kątem oka.Czułam na sobie jego wzrok. Obserwował mnie przez cały czas.
- Nic się nie dzieje. Źle się czuję i tyle. - odpowiedziałam, chciałam go uspokoić, ale to chyba nic nie dało, bo powiedział.
- Jo, wiesz że mnie nie oszukasz. Mów co się dzieje? - nakazał. Cóż więc pomijając to, że jestem kurwa w ciąży i narzeczony, a raczej były narzeczony mnie rzucił i wyprowadził się z naszego mieszkania, to wszystko jest ok. Och a i zapomniałabym mam mdłości mogę na ciebie zwymiotować? Mówiłam sobie w myślach. Chciałabym mu wszystko powiedzieć, ale nie mogę. Pomyśli sobie o mnie, że jestem jakaś nienormalna decydując się na dziecko w tak młodym wieku. To nie jest normalne, serio.
- Harry skupmy się na zadaniach,dobrze? - poprosiłam, a ten tylko skinął głową.
- Jakbyś chciała pogadać, to wal do mnie. Zawsze chętnie ci pomogę. - odpowiedział, a ja kiwnęłam głową dając znak że zrozumiałam.
- Dziękuję ci Harry, dobry z ciebie kolega. - powiedziałam klepiąc chłopaka po ramieniu.
- Szkoda, że tylko kolega. - szepnął raczej do siebie, ale ja to usłyszałam. Niestety.
***
Po skończonych zajęciach wyszłam na parking, do mojego samochodu. Chciałam napisać, albo zadzwonić do Louisa i poinformować go, że jadę do lekarza i zapytać czy zechciałby jechać ze mną, ale w ostatnim momencie zrezygnowałam. Przypomniałam sobie to jak na mnie wczoraj nakrzyczał i to wystarczyło o zmianie mojej decyzji.
Jeśli będzie chciał ze mną porozmawiać to sam zadzwoni, prawda? Mam nadzieję.
Próbowałam się nie rozglądać za jego autem, ale to było silniejsze ode mnie.
Zauważyłam je. Stało po przeciwnej stronie parkingu, a obok drzwi od strony kierowcy stał Louis. Wyglądał okropnie. Włosy opadnięte na czoło, wczorajsze ciuchy i te oczy z ciemnymi plamami. Widać było, że nie za dobrze spał, albo w ogóle nie spał.
Chciałam podbiec do niego i go przytulić. Powiedzieć mu jak bardzo go przepraszam, jak bardzo go kocham i poprosić aby pojechał ze mną do lekarza, ale nie mogłam. Za dużo mnie to wszystko kosztowało.
Przyglądałam mu się jak szukał w torbie kluczy od auta i niestety w tym samym momencie chłopak odwrócił głowę w moją stronę i nasze oczy się spotkały. Pokręcił tylko głową i ze spuszczonym wzrokiem na dół wsiadł do samochodu i odjechał.
Serio? Myślałam, że zachowa się jak facet, przyjdzie do mnie i mnie przeprosi, ale przeliczyłam się. Znowu.
Pół godziny później siedziałam w poczekalni przed gabinetem lekarskim i czekałam na swoją kolej. Korytarz był pusty. Ani jednej żywej duszy. Było tak sterylnie, może to te białe ściany sprawiały takie wrażenie, nie czułam się tam dobrze. Jeszcze z tymi plakatami przedstawiającymi różne fazy ciąży i jakieś inne rzeczy. Nawet nie chciałam tego czytać, bo na samą myśl robiło mi się niedobrze.
- Panna Monk? - jakiś głos z prawej strony zwrócił się do mnie. Odwróciłam głowę i dostrzegłam młodą, blondynkę w białym kitlu i z wyhaftowanym nazwiskiem na górnej części stroju.
- Tak. - odpowiedziałam wstając.
- Zapraszam. - powiedziała pokazując na swój gabinet. Niepewnie weszłam do środka, bałam się co mnie czeka po takiej wizycie.
Perspektywa Louisa
Całą noc spędziłem w samochodzie, spałem w nim tak dla jasności. Nie mogłem wrócić do domu, nie mogłem patrzeć na Jo. Byłem na nią tak strasznie zły, za to jak mnie potraktowała, za to że wyrzuciła mnie z domu, za to że nie chciała na mnie patrzeć.
A najlepsze jest to, że ja nie mam pojęcia jak naprawić tą sytuację. Chciałbym z nią porozmawiać, tak na spokojnie, chciałabym powiedzieć że wszystko będzie dobrze, że damy sobie z tym radę. Ale nie potrafiłem. Nawet jeśli bym stanął przed nią, to nie umiałbym wypowiedzieć takich słów. Za dużo by mnie to kosztowało. Wiem, że ją również, ale nie powinna tak postępować i co najgorsze wyrzucać mnie z mieszkania.
Zawsze rozwiązywaliśmy nasze problemy rozmową, ale tym razem tak nie było. Zostałem wyrzucony z domu, nigdy bym nawet nie pomyślał że zostanę bez dachu nad głową.
Gdy wczoraj wieczorem wyszedłem od razu pojechałem do tego baru naprzeciwko uczelni, gdzie byli Stan i jego kumple. Tradycyjnie czekało na mnie duże piwo, na widok którego od razu się uśmiechnąłem i za pierwszym łykiem wypiłem połowę kufla. Chciałem się opić, tak bardzo chciałem się opić i zapomnieć o wszystkim. Ale nie potrafiłem, im więcej piłem tym bardziej obraz smutnej Jo pojawiał mi się przed oczami. Na początku byłem taki zły na nią, taki wkurzony, ale potem gdy uświadamiałem sobie, że to wszystko to moja wina chciałem wrócić do domu i powiedzieć jej że tak bardzo ją kocham, że życia sobie bez niej nie wyobrażam. Miałem nadzieję, że mi wybaczy, czule pogłaszcze po policzku i złoży w kąciku moich ust lekki pocałunek, ale za chwilę pokazał mi się obraz Jo walącej mnie po twarzy i klatce piersiowej. Więc piłem coraz to więcej i więcej, aby tylko te beznadziejne myśli wyleciały z mojego umysłu i już nigdy więcej się tam nie pojawiły.
Film urwał mi się po jakimś dziesiątym (chyba) piwie, z resztą nie pamiętam bo było ich tyle, że dobry matematyk by ich wszystkich nie zliczył. Nie pamiętam nic z tamtego wieczoru, poza tym gdy wszedłem do baru, a potem pustka. Nic. Zero. Null.
Rano obudziłem się na tylnym siedzeniu samochodu, opatulony kurtką. Nie pamiętam jak się w nim znalazłem, ale znając życie pracownicy baru wyprosili mnie, albo nas, gdy zamykali. Wiec wszystko jest możliwe.
Nie poszedłem na pierwsze zajęcia, nie dałem rady. Przez ponad godzinę siedziałem na tylnym siedzeniu i zastanawiałem się czy jechać do domu, czy szukać nowego mieszkania? Nie mam bladego pojęcia co dalej z moim życiem.
W końcu zebrałem się w sobie i wróciłem na resztę zajęć. Profesorowie i reszta studentów patrzyła na mnie jak na jakiegoś biednego i bezdomnego człowieka. Nawet jedna dziewczyna chciała podzielić się ze mną kanapkami, ale podziękowałem i czym prędzej zniknąłem za drzwiami budynku.
Wyszedłem na parking, chciałem jak najszybciej znaleźć się w samochodzie i odjechać stamtąd, więc biegiem pokonałem odległość między budynkiem, a parkingiem. Standardowo szukałem w torbie kluczy od auta, a gdy w końcu je znalazłem podniosłem głowę i spojrzałem w lewo. I wtedy zobaczyłem Jo. Stała naprzeciwko mnie, ze smutną miną. Widziałem jak walczy ze sobą chcąc podbiec w moją stronę, ale tego nie zrobiła. Chciałem otworzyć ramiona, pokazując jej że czekam aż jej chude ciało znajdzie się w nich, ale nie mogłem. Za dużo by mnie to kosztowało.
Pokręciłem tylko ze zrezygnowaniem głową i otwierając drzwi wsiadłem do samochodu i odjechałem. Wiem, że nie powinienem, ale moim przystankiem było nasze mieszkanie. Pomyślałem, że poczekam na Jo i porozmawiamy, przynajmniej spróbujemy. Może dojdziemy do jakiegoś porozumienia, a jak nie to nasze drogi się rozejdą i nigdy więcej się nie zobaczymy.
Perspektywa Jo
Po wizycie w gabinecie pani doktor, dowiedziałam się, że jestem w piątym tygodniu ciąży. Czyli moje najgorsze przypuszczenia okazały się prawdą. Nie postanowiłam jeszcze co zrobię z dzieckiem. Czy urodzę czy usunę, a może urodzę i oddam innym ludziom? Jeszcze nie wiem. Postanowiłam, że w ten weekend czyli albo dziś albo jutro, choć nie chciałabym tracić jutrzejszych, czyli piątkowych zajęć, pojadę do rodziców. Chciałabym im o wszystkim powiedzieć, ale boję się jak mój tata na to zareaguje. Myślę, że rozszarpałby Louisa, na drobne kawałki. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym wsiadając do samochodu. Muszę jeszcze jechać do apteki, aby kupić jakieś witaminy i tym podobne, bo doktor nalegała abym to zrobiła.
Zdziwiła się, gdy dowiedziała się że mam osiemnaście lat. Ale widziałam, że była zaufaną osobą i mogłam jej o wszystkim opowiedzieć, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że to co powiem w jej gabinecie nie wyjdzie poza jego mury. Popłakałam się na wspomnienie ostatniej nocy, gdy pokłóciłam się z Louisem. Pani doktor wszystko zrozumiała i doradziła mi abym porozmawiała z chłopakiem na spokojnie. I tak właśnie chciałam zrobić. Postanowiłam, że jak wrócę do domu od razu co zrobię to zadzwonię do Louisa, aby przyjechał i wtedy omówmy co dalej z naszym wspólnym życie i czy jest sens je ciągnąć, skoro oboje nie możemy dogadać się w tej sprawie.
Około godzinę później parkowałam na moim stałym miejscu na parkingu przed blokiem. Z ciężkimi torbami udałam się na górę. Gdy tylko włożyłam kluczyk do zamka okazało się, że drzwi są otwarte. Czyżbym ich rano nie zamknęła? Wątpię, raczej pamiętałam co robiłam chociaż przez moje złe samopoczucie wszystko było możliwe.
Cicho weszłam do mieszkania i jak najciszej potrafiłam zamknęłam za sobą drzwi, aby złodziej, o ile taki jest w mieszkaniu, mnie nie usłyszał i nie zwiał przez okno. Kładąc torby na podłodze w korytarzu weszłam do środka, i wtedy już wiedziałam kto był w mieszkaniu i dlaczego drzwi były otwarte.
- Louis? - zapytałam cicho i zachrypniętym głosem. Chłopak siedział w kuchni na jednym z krzeseł i patrzył na mnie wzrokiem bez żadnego wyrazu. - Wróciłeś. - powiedziałam cicho patrząc wprost w jego smutne, niebieskie oczy. Ściągnęłam kurtkę i buty i weszłam głębiej do mieszkania. Stanęłam obok stołu w kuchni i wtedy dostrzegłam, że chłopak trzyma w dłoniach kubek z jakimś parującym napojem. Po zapachu zorientowałam się, że to moja ulubiona owocowa herbata. Ale gdy tylko zapach dobiegł do moich nozdrzy w żołądku mi się coś poruszyło i nim się spostrzegłam klęczałam w łazience wszystko zwracając.
- Jo, wszystko dobrze? - zapytał Louis wchodząc do łazienki i pomagając mi wstać z zimnych jak lód kafelków.
- A wyglądam jakby było dobrze? - zapytałam opłukując twarz i usta zimną wodą.
- No nie. - odpowiedział i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. Znowu.
- Byłaś u lekarza? - zapytał, gdy weszłam do kuchni i usiadłam na krześle naprzeciw niego.
- Tak. - odpowiedziałam skupiając swój wzrok na palcach.
- I? - ponaglał mnie. Podniosłam głowę i ujrzałam jak mi się bacznie przyglądał. Coś niepokojącego było w jego oczach, jakby się martwił. Tylko nie mam pojęcia czy o siebie czy może o mnie. Ale sądząc po wczorajszych wydarzeniach, raczej pierwsza opcja wchodzi w grę.
- Powiedziała, że to jest piąty tydzień i że mam brać dużo witamin, dobrze się odżywiać, nie stresować się i odpoczywać. - odpowiedziałam mu. Nie wiedziałam po co mu to wiedzieć, skoro jasno się wczoraj wyraził, mówiąc, że to moja wina.
- To dobrze. A już wiesz co zrobisz z dzieckiem? - zapytał, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Co?
- Pytałem czy wiesz co zrobisz z ... - powtórzył, ale mu przerwałam.
- Słyszałam co powiedziałeś, ale tak się teraz zastanawiam czy ty aby tak na serio. - powiedziałam wstając gwałtownie, także krzesło spadło na podłogę i narobiło niepotrzebnego hałasu.
- Oczywiście, że na serio. Nie wiem o co ci teraz chodzi Jo. - powiedział wciąż siedząc i patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Nie wiesz o co mi chodzi? Może o to, że będziemy mieli dziecko idioto. Do ciebie naprawdę to nie dociera? - zapytałam podchodząc bliżej niego. Chciałam go uderzyć w twarz, tak bardzo mocno, aby miał ogromnego sinika na policzku, ale nie mogłam tego zrobić. Za bardzo go kocham, aby wyrządzić mu taką krzywdę.
- Nie wyzywaj mnie, dobrze? Oczywiście że do mnie dociera iż będziemy mieli dziecko, ale wcale się z tego powodu nie cieszę. Jesteśmy młodzi, cały świat stoi przed nami otworem. Gdy nasi znajomi będą imprezować, bawić się, my będziemy chodzić na spacerki z wózkiem i przewijać pieluchy. - odpowiedział z wyrzutem w głosie, tak jakby oskarżał mnie o to co się stało.
- Czyli uważasz, że to moja wina, tak? - zapytałam.
- Nie, nic takiego nie powiedziałem. A jeśli chodzi o winę to jest pól na pół. Więc nie obarczaj siebie, czy mnie o to, bo oboje do tego doprowadziliśmy Jo. - powiedział. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, myślałam że zwyzywa mnie iż to wszystko to moja wina. Że ja na niego napierałam, że ja tego chciałam, że ja to wszystko zaangażowałam, ale teraz sama nie wiem co mam odpowiedzieć, zatkało mnie.
- A co ty byś zrobił z dzieckiem na moim miejscu? - zapytałam odchodząc na bok i podpierając się rękoma o blat kuchenny.
- Nie wiem. Trudna decyzja. - odpowiedział patrząc na mnie.
- Ja też nie wiem co mam zrobić. - odpowiedziałam cicho spuszczając głowę w dół i zamykając oczy. Chwilę później poczułam dłonie Louisa na swoich biodrach. Chciałabym go objąć i mocno wtulić się w niego, ale nie mogłam. Nie w tej chwili, nie w tym momencie, gdy mam świadomość że on mnie nie chce, nie z dzieckiem w brzuchu.
- Nie. - szepnęłam odsuwając go od siebie i przechodząc obok.
- Dlaczego? Chcę cię tylko przytulić.
- Wiem, ja też tego chcę, ale nie mogę. Nie, po prostu nie. Przepraszam Louis. - odpowiedziałam siadając na swoim poprzednim miejscu przy stole.
- Tak? Naprawdę tego chcesz? Chcesz żebym się wyprowadził i zostawił cię samą? - zapytał, a ja podniosłam głowę i popatrzyłam na niego oczami pełnymi łez.
- Już sama nie wiem czego chcę. Chcę być tylko szczęśliwa, chcę się uczyć, poznawać nowych ludzi. - odpowiedziałam.
- Ale nie możesz tego zrobić, gdy ja jestem obok prawda?
- Tego nie powiedziałam. Chcę byś było obok mnie, bo bardzo cię kocham Louis, ale...
- Ale? Jest w ogóle jakieś ale? Skoro mnie kochasz to nie powinnaś mieć żadnego ale. A może to chodzi o tego całego Harry'ego, co? Może to on ci się bardziej podoba co? Inteligentny, atrakcyjny, troskliwy. Może to on daje ci szczęście, co?
- Co ty bredzisz? Nie mieszaj do tego Harry'ego już ci mówiłam to tylko kolega.
- Kolega? Może kolega z korzyściami, co? - zapytał. - A może to dziecko to jest jego, co? - wykrzyczał. Tego było za dużo. Wstałam gwałtownie z krzesła i podchodząc bliżej chłopaka uderzyłam go z całej siły w twarz. Od razu złapał się za bolący policzek i wykrzyczał.
- Wyprowadzam się! Widzę, że nic tu po mnie. Teraz możesz sobie zamieszkać z tym swoim kolegą i bądźcie szczęśliwi. - odpowiedział i zniknął w sypialni. Chwilę później wyszedł z niej z torbą na ramieniu i pudłem z projektami. Nie chciałam, aby nasz związek tak się skończył. Myślałam, że dzięki tej rozmowie dojdziemy to jakiegoś porozumienia, ale jak widać nic to nie dało.
- Louis porozmawiajmy proszę cię. - poprosiłam, gdy chłopak zakładał swoje buty w korytarzu.
- Ale o czym mamy jeszcze rozmawiać, myślę że wszystko sobie już powiedzieliśmy. - powiedział.
- Dajmy sobie czas, myślę że da się to wszystko naprawić. - odpowiedziałam.
- Wątpię. Zniszczyliśmy wszystko, wszystko. - powiedział dobitnie podnosząc torbę i zakładając ją na ramieniu, a pudło taszcząc w ramionach odwrócił się do mnie tyłem. Otworzył drzwi wolną ręką i stanął na klatce schodowej i jeszcze na chwilę odwrócił się do mnie.
- Do widzenia Jo. - powiedział i ruszył schodami w dół. A ja stałam sama w mieszkaniu, patrząc jak on odchodzi, patrząc jak moje całe życie wali się w jednej sekundzie. Nim się zorientowałam co robię pobiegłam za nim na sam dół i widząc jak pakuje swoje rzeczy do bagażnika, a następnie siada na siedzeniu kierowcy wykrzyknęłam tylko.
- Kocham cię! - ale nawet na mnie nie popatrzył, wycofał tylko samochód i odjechał. Beze mnie.
Wiem, że też miałam w tym swój udział, ale to jednak Louis był trzeźwy i wiedział co robiliśmy.
Martwiłam się o niego, gdy obudziłam się rano, a w sypialni leżałam sama.
Wczoraj zrobiłam dwa testy ciążowe i wyszły one pozytywne. Jestem totalnie przerażona i nie mam pojęcia co mam z tym zrobić.
Chciałabym, aby Louis inaczej zareagował, chciałabym żeby się cieszył. Z resztą co ja gadam. Cieszyć się? Ja mam osiemnaście, on ma niecałe dwadzieścia, więc nie widzę w tym nic do cieszenia się. A wręcz przeciwnie powinniśmy oboje płakać i zastanawiać się co z tym zrobić dalej.
Dziś rano gdy wstałam zadzwoniłam do lekarza, aby umówić się na wizytę. Lekarka przyjęła mnie od razu. Ustaliłam, że przyjadę od razu po zajęciach, aby nie tracić czasu i jak najszybciej dowiedzieć się czy aby na pewno jestem w ciąży. Ale przecież dwa pozytywne testy i do tego objawy: zmęczenie, zawroty głowy i wymioty dosłownie stwierdzają, że jestem w ciąży.
- Jo. - ktoś szepnął w moją stronę. Ja lekko zdezorientowana i zmęczona po ostatniej prawie, że nie przespanej nocy popatrzyłam w stronę Harry'ego. Zrobiłam tylko ruch podbródkiem nakazujący mu mówić.
- Robimy ćwiczenia. Pomożesz mi? - zapytał pokazując palcem na arkusz z zadaniami leżący przede mną na ławce. Dopiero teraz rozglądnęłam się po sali. Cisza jak makiem zasiał, wszyscy skupieni na swoich zadaniach. Tylko ja siedząca prawie na środku ogromnej sali i zastanawiająca się co dalej zrobić ze swoim życiem, aby wyglądało ono jakoś normalnie. Chociaż z dzieckiem wcale takie nie będzie.
- Pewnie. - uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Dzięki, bo w ogóle nie rozumiem tego zadania. - powiedział Harry wskazując na jedno z nich.
- Umiesz je rozwiązać? - zapytał szeptem tak, aby nikomu nie przeszkadzać.
- Pokaż. - nakazałam odbierając od niego kartkę i próbując coś wymyślić.
- Powiesz mi co się dzieje? - zapytał, a ja spojrzałam na niego kątem oka.Czułam na sobie jego wzrok. Obserwował mnie przez cały czas.
- Nic się nie dzieje. Źle się czuję i tyle. - odpowiedziałam, chciałam go uspokoić, ale to chyba nic nie dało, bo powiedział.
- Jo, wiesz że mnie nie oszukasz. Mów co się dzieje? - nakazał. Cóż więc pomijając to, że jestem kurwa w ciąży i narzeczony, a raczej były narzeczony mnie rzucił i wyprowadził się z naszego mieszkania, to wszystko jest ok. Och a i zapomniałabym mam mdłości mogę na ciebie zwymiotować? Mówiłam sobie w myślach. Chciałabym mu wszystko powiedzieć, ale nie mogę. Pomyśli sobie o mnie, że jestem jakaś nienormalna decydując się na dziecko w tak młodym wieku. To nie jest normalne, serio.
- Harry skupmy się na zadaniach,dobrze? - poprosiłam, a ten tylko skinął głową.
- Jakbyś chciała pogadać, to wal do mnie. Zawsze chętnie ci pomogę. - odpowiedział, a ja kiwnęłam głową dając znak że zrozumiałam.
- Dziękuję ci Harry, dobry z ciebie kolega. - powiedziałam klepiąc chłopaka po ramieniu.
- Szkoda, że tylko kolega. - szepnął raczej do siebie, ale ja to usłyszałam. Niestety.
***
Po skończonych zajęciach wyszłam na parking, do mojego samochodu. Chciałam napisać, albo zadzwonić do Louisa i poinformować go, że jadę do lekarza i zapytać czy zechciałby jechać ze mną, ale w ostatnim momencie zrezygnowałam. Przypomniałam sobie to jak na mnie wczoraj nakrzyczał i to wystarczyło o zmianie mojej decyzji.
Jeśli będzie chciał ze mną porozmawiać to sam zadzwoni, prawda? Mam nadzieję.
Próbowałam się nie rozglądać za jego autem, ale to było silniejsze ode mnie.
Zauważyłam je. Stało po przeciwnej stronie parkingu, a obok drzwi od strony kierowcy stał Louis. Wyglądał okropnie. Włosy opadnięte na czoło, wczorajsze ciuchy i te oczy z ciemnymi plamami. Widać było, że nie za dobrze spał, albo w ogóle nie spał.
Chciałam podbiec do niego i go przytulić. Powiedzieć mu jak bardzo go przepraszam, jak bardzo go kocham i poprosić aby pojechał ze mną do lekarza, ale nie mogłam. Za dużo mnie to wszystko kosztowało.
Przyglądałam mu się jak szukał w torbie kluczy od auta i niestety w tym samym momencie chłopak odwrócił głowę w moją stronę i nasze oczy się spotkały. Pokręcił tylko głową i ze spuszczonym wzrokiem na dół wsiadł do samochodu i odjechał.
Serio? Myślałam, że zachowa się jak facet, przyjdzie do mnie i mnie przeprosi, ale przeliczyłam się. Znowu.
Pół godziny później siedziałam w poczekalni przed gabinetem lekarskim i czekałam na swoją kolej. Korytarz był pusty. Ani jednej żywej duszy. Było tak sterylnie, może to te białe ściany sprawiały takie wrażenie, nie czułam się tam dobrze. Jeszcze z tymi plakatami przedstawiającymi różne fazy ciąży i jakieś inne rzeczy. Nawet nie chciałam tego czytać, bo na samą myśl robiło mi się niedobrze.
- Panna Monk? - jakiś głos z prawej strony zwrócił się do mnie. Odwróciłam głowę i dostrzegłam młodą, blondynkę w białym kitlu i z wyhaftowanym nazwiskiem na górnej części stroju.
- Tak. - odpowiedziałam wstając.
- Zapraszam. - powiedziała pokazując na swój gabinet. Niepewnie weszłam do środka, bałam się co mnie czeka po takiej wizycie.
Perspektywa Louisa
Całą noc spędziłem w samochodzie, spałem w nim tak dla jasności. Nie mogłem wrócić do domu, nie mogłem patrzeć na Jo. Byłem na nią tak strasznie zły, za to jak mnie potraktowała, za to że wyrzuciła mnie z domu, za to że nie chciała na mnie patrzeć.
A najlepsze jest to, że ja nie mam pojęcia jak naprawić tą sytuację. Chciałbym z nią porozmawiać, tak na spokojnie, chciałabym powiedzieć że wszystko będzie dobrze, że damy sobie z tym radę. Ale nie potrafiłem. Nawet jeśli bym stanął przed nią, to nie umiałbym wypowiedzieć takich słów. Za dużo by mnie to kosztowało. Wiem, że ją również, ale nie powinna tak postępować i co najgorsze wyrzucać mnie z mieszkania.
Zawsze rozwiązywaliśmy nasze problemy rozmową, ale tym razem tak nie było. Zostałem wyrzucony z domu, nigdy bym nawet nie pomyślał że zostanę bez dachu nad głową.
Gdy wczoraj wieczorem wyszedłem od razu pojechałem do tego baru naprzeciwko uczelni, gdzie byli Stan i jego kumple. Tradycyjnie czekało na mnie duże piwo, na widok którego od razu się uśmiechnąłem i za pierwszym łykiem wypiłem połowę kufla. Chciałem się opić, tak bardzo chciałem się opić i zapomnieć o wszystkim. Ale nie potrafiłem, im więcej piłem tym bardziej obraz smutnej Jo pojawiał mi się przed oczami. Na początku byłem taki zły na nią, taki wkurzony, ale potem gdy uświadamiałem sobie, że to wszystko to moja wina chciałem wrócić do domu i powiedzieć jej że tak bardzo ją kocham, że życia sobie bez niej nie wyobrażam. Miałem nadzieję, że mi wybaczy, czule pogłaszcze po policzku i złoży w kąciku moich ust lekki pocałunek, ale za chwilę pokazał mi się obraz Jo walącej mnie po twarzy i klatce piersiowej. Więc piłem coraz to więcej i więcej, aby tylko te beznadziejne myśli wyleciały z mojego umysłu i już nigdy więcej się tam nie pojawiły.
Film urwał mi się po jakimś dziesiątym (chyba) piwie, z resztą nie pamiętam bo było ich tyle, że dobry matematyk by ich wszystkich nie zliczył. Nie pamiętam nic z tamtego wieczoru, poza tym gdy wszedłem do baru, a potem pustka. Nic. Zero. Null.
Rano obudziłem się na tylnym siedzeniu samochodu, opatulony kurtką. Nie pamiętam jak się w nim znalazłem, ale znając życie pracownicy baru wyprosili mnie, albo nas, gdy zamykali. Wiec wszystko jest możliwe.
Nie poszedłem na pierwsze zajęcia, nie dałem rady. Przez ponad godzinę siedziałem na tylnym siedzeniu i zastanawiałem się czy jechać do domu, czy szukać nowego mieszkania? Nie mam bladego pojęcia co dalej z moim życiem.
W końcu zebrałem się w sobie i wróciłem na resztę zajęć. Profesorowie i reszta studentów patrzyła na mnie jak na jakiegoś biednego i bezdomnego człowieka. Nawet jedna dziewczyna chciała podzielić się ze mną kanapkami, ale podziękowałem i czym prędzej zniknąłem za drzwiami budynku.
Wyszedłem na parking, chciałem jak najszybciej znaleźć się w samochodzie i odjechać stamtąd, więc biegiem pokonałem odległość między budynkiem, a parkingiem. Standardowo szukałem w torbie kluczy od auta, a gdy w końcu je znalazłem podniosłem głowę i spojrzałem w lewo. I wtedy zobaczyłem Jo. Stała naprzeciwko mnie, ze smutną miną. Widziałem jak walczy ze sobą chcąc podbiec w moją stronę, ale tego nie zrobiła. Chciałem otworzyć ramiona, pokazując jej że czekam aż jej chude ciało znajdzie się w nich, ale nie mogłem. Za dużo by mnie to kosztowało.
Pokręciłem tylko ze zrezygnowaniem głową i otwierając drzwi wsiadłem do samochodu i odjechałem. Wiem, że nie powinienem, ale moim przystankiem było nasze mieszkanie. Pomyślałem, że poczekam na Jo i porozmawiamy, przynajmniej spróbujemy. Może dojdziemy do jakiegoś porozumienia, a jak nie to nasze drogi się rozejdą i nigdy więcej się nie zobaczymy.
Perspektywa Jo
Po wizycie w gabinecie pani doktor, dowiedziałam się, że jestem w piątym tygodniu ciąży. Czyli moje najgorsze przypuszczenia okazały się prawdą. Nie postanowiłam jeszcze co zrobię z dzieckiem. Czy urodzę czy usunę, a może urodzę i oddam innym ludziom? Jeszcze nie wiem. Postanowiłam, że w ten weekend czyli albo dziś albo jutro, choć nie chciałabym tracić jutrzejszych, czyli piątkowych zajęć, pojadę do rodziców. Chciałabym im o wszystkim powiedzieć, ale boję się jak mój tata na to zareaguje. Myślę, że rozszarpałby Louisa, na drobne kawałki. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym wsiadając do samochodu. Muszę jeszcze jechać do apteki, aby kupić jakieś witaminy i tym podobne, bo doktor nalegała abym to zrobiła.
Zdziwiła się, gdy dowiedziała się że mam osiemnaście lat. Ale widziałam, że była zaufaną osobą i mogłam jej o wszystkim opowiedzieć, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że to co powiem w jej gabinecie nie wyjdzie poza jego mury. Popłakałam się na wspomnienie ostatniej nocy, gdy pokłóciłam się z Louisem. Pani doktor wszystko zrozumiała i doradziła mi abym porozmawiała z chłopakiem na spokojnie. I tak właśnie chciałam zrobić. Postanowiłam, że jak wrócę do domu od razu co zrobię to zadzwonię do Louisa, aby przyjechał i wtedy omówmy co dalej z naszym wspólnym życie i czy jest sens je ciągnąć, skoro oboje nie możemy dogadać się w tej sprawie.
Około godzinę później parkowałam na moim stałym miejscu na parkingu przed blokiem. Z ciężkimi torbami udałam się na górę. Gdy tylko włożyłam kluczyk do zamka okazało się, że drzwi są otwarte. Czyżbym ich rano nie zamknęła? Wątpię, raczej pamiętałam co robiłam chociaż przez moje złe samopoczucie wszystko było możliwe.
Cicho weszłam do mieszkania i jak najciszej potrafiłam zamknęłam za sobą drzwi, aby złodziej, o ile taki jest w mieszkaniu, mnie nie usłyszał i nie zwiał przez okno. Kładąc torby na podłodze w korytarzu weszłam do środka, i wtedy już wiedziałam kto był w mieszkaniu i dlaczego drzwi były otwarte.
- Louis? - zapytałam cicho i zachrypniętym głosem. Chłopak siedział w kuchni na jednym z krzeseł i patrzył na mnie wzrokiem bez żadnego wyrazu. - Wróciłeś. - powiedziałam cicho patrząc wprost w jego smutne, niebieskie oczy. Ściągnęłam kurtkę i buty i weszłam głębiej do mieszkania. Stanęłam obok stołu w kuchni i wtedy dostrzegłam, że chłopak trzyma w dłoniach kubek z jakimś parującym napojem. Po zapachu zorientowałam się, że to moja ulubiona owocowa herbata. Ale gdy tylko zapach dobiegł do moich nozdrzy w żołądku mi się coś poruszyło i nim się spostrzegłam klęczałam w łazience wszystko zwracając.
- Jo, wszystko dobrze? - zapytał Louis wchodząc do łazienki i pomagając mi wstać z zimnych jak lód kafelków.
- A wyglądam jakby było dobrze? - zapytałam opłukując twarz i usta zimną wodą.
- No nie. - odpowiedział i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. Znowu.
- Byłaś u lekarza? - zapytał, gdy weszłam do kuchni i usiadłam na krześle naprzeciw niego.
- Tak. - odpowiedziałam skupiając swój wzrok na palcach.
- I? - ponaglał mnie. Podniosłam głowę i ujrzałam jak mi się bacznie przyglądał. Coś niepokojącego było w jego oczach, jakby się martwił. Tylko nie mam pojęcia czy o siebie czy może o mnie. Ale sądząc po wczorajszych wydarzeniach, raczej pierwsza opcja wchodzi w grę.
- Powiedziała, że to jest piąty tydzień i że mam brać dużo witamin, dobrze się odżywiać, nie stresować się i odpoczywać. - odpowiedziałam mu. Nie wiedziałam po co mu to wiedzieć, skoro jasno się wczoraj wyraził, mówiąc, że to moja wina.
- To dobrze. A już wiesz co zrobisz z dzieckiem? - zapytał, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Co?
- Pytałem czy wiesz co zrobisz z ... - powtórzył, ale mu przerwałam.
- Słyszałam co powiedziałeś, ale tak się teraz zastanawiam czy ty aby tak na serio. - powiedziałam wstając gwałtownie, także krzesło spadło na podłogę i narobiło niepotrzebnego hałasu.
- Oczywiście, że na serio. Nie wiem o co ci teraz chodzi Jo. - powiedział wciąż siedząc i patrząc na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Nie wiesz o co mi chodzi? Może o to, że będziemy mieli dziecko idioto. Do ciebie naprawdę to nie dociera? - zapytałam podchodząc bliżej niego. Chciałam go uderzyć w twarz, tak bardzo mocno, aby miał ogromnego sinika na policzku, ale nie mogłam tego zrobić. Za bardzo go kocham, aby wyrządzić mu taką krzywdę.
- Nie wyzywaj mnie, dobrze? Oczywiście że do mnie dociera iż będziemy mieli dziecko, ale wcale się z tego powodu nie cieszę. Jesteśmy młodzi, cały świat stoi przed nami otworem. Gdy nasi znajomi będą imprezować, bawić się, my będziemy chodzić na spacerki z wózkiem i przewijać pieluchy. - odpowiedział z wyrzutem w głosie, tak jakby oskarżał mnie o to co się stało.
- Czyli uważasz, że to moja wina, tak? - zapytałam.
- Nie, nic takiego nie powiedziałem. A jeśli chodzi o winę to jest pól na pół. Więc nie obarczaj siebie, czy mnie o to, bo oboje do tego doprowadziliśmy Jo. - powiedział. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, myślałam że zwyzywa mnie iż to wszystko to moja wina. Że ja na niego napierałam, że ja tego chciałam, że ja to wszystko zaangażowałam, ale teraz sama nie wiem co mam odpowiedzieć, zatkało mnie.
- A co ty byś zrobił z dzieckiem na moim miejscu? - zapytałam odchodząc na bok i podpierając się rękoma o blat kuchenny.
- Nie wiem. Trudna decyzja. - odpowiedział patrząc na mnie.
- Ja też nie wiem co mam zrobić. - odpowiedziałam cicho spuszczając głowę w dół i zamykając oczy. Chwilę później poczułam dłonie Louisa na swoich biodrach. Chciałabym go objąć i mocno wtulić się w niego, ale nie mogłam. Nie w tej chwili, nie w tym momencie, gdy mam świadomość że on mnie nie chce, nie z dzieckiem w brzuchu.
- Nie. - szepnęłam odsuwając go od siebie i przechodząc obok.
- Dlaczego? Chcę cię tylko przytulić.
- Wiem, ja też tego chcę, ale nie mogę. Nie, po prostu nie. Przepraszam Louis. - odpowiedziałam siadając na swoim poprzednim miejscu przy stole.
- Tak? Naprawdę tego chcesz? Chcesz żebym się wyprowadził i zostawił cię samą? - zapytał, a ja podniosłam głowę i popatrzyłam na niego oczami pełnymi łez.
- Już sama nie wiem czego chcę. Chcę być tylko szczęśliwa, chcę się uczyć, poznawać nowych ludzi. - odpowiedziałam.
- Ale nie możesz tego zrobić, gdy ja jestem obok prawda?
- Tego nie powiedziałam. Chcę byś było obok mnie, bo bardzo cię kocham Louis, ale...
- Ale? Jest w ogóle jakieś ale? Skoro mnie kochasz to nie powinnaś mieć żadnego ale. A może to chodzi o tego całego Harry'ego, co? Może to on ci się bardziej podoba co? Inteligentny, atrakcyjny, troskliwy. Może to on daje ci szczęście, co?
- Co ty bredzisz? Nie mieszaj do tego Harry'ego już ci mówiłam to tylko kolega.
- Kolega? Może kolega z korzyściami, co? - zapytał. - A może to dziecko to jest jego, co? - wykrzyczał. Tego było za dużo. Wstałam gwałtownie z krzesła i podchodząc bliżej chłopaka uderzyłam go z całej siły w twarz. Od razu złapał się za bolący policzek i wykrzyczał.
- Wyprowadzam się! Widzę, że nic tu po mnie. Teraz możesz sobie zamieszkać z tym swoim kolegą i bądźcie szczęśliwi. - odpowiedział i zniknął w sypialni. Chwilę później wyszedł z niej z torbą na ramieniu i pudłem z projektami. Nie chciałam, aby nasz związek tak się skończył. Myślałam, że dzięki tej rozmowie dojdziemy to jakiegoś porozumienia, ale jak widać nic to nie dało.
- Louis porozmawiajmy proszę cię. - poprosiłam, gdy chłopak zakładał swoje buty w korytarzu.
- Ale o czym mamy jeszcze rozmawiać, myślę że wszystko sobie już powiedzieliśmy. - powiedział.
- Dajmy sobie czas, myślę że da się to wszystko naprawić. - odpowiedziałam.
- Wątpię. Zniszczyliśmy wszystko, wszystko. - powiedział dobitnie podnosząc torbę i zakładając ją na ramieniu, a pudło taszcząc w ramionach odwrócił się do mnie tyłem. Otworzył drzwi wolną ręką i stanął na klatce schodowej i jeszcze na chwilę odwrócił się do mnie.
- Do widzenia Jo. - powiedział i ruszył schodami w dół. A ja stałam sama w mieszkaniu, patrząc jak on odchodzi, patrząc jak moje całe życie wali się w jednej sekundzie. Nim się zorientowałam co robię pobiegłam za nim na sam dół i widząc jak pakuje swoje rzeczy do bagażnika, a następnie siada na siedzeniu kierowcy wykrzyknęłam tylko.
- Kocham cię! - ale nawet na mnie nie popatrzył, wycofał tylko samochód i odjechał. Beze mnie.
__________________________________________________________________________
Miałam łzy w oczach, gdy pisałam ten rozdział, a zwłaszcza przy jego końcówce.
Mam nadzieję, że spodobał się on Wam. Pewnie większość z Was myślała, że się pogodzą. Ale muszę Was zmartwić jeszcze nie. I na razie się na to nie zapowiada.
Następny postaram się dodać w niedzielę, ale nic nie obiecuję bo sama nie wiem czy dam radę.
Miłego, słonecznego weekendu Wam życzę :)
I do napisania :)
Takiego rozdziału się nie spodziewałam :) :)
OdpowiedzUsuńO boże popłakałam się ! ;(
OdpowiedzUsuńCiekawe co dalej się wydarzy. Czekaaam ! <3
O boże popłakałam się ! ;(
OdpowiedzUsuńCiekawe co dalej się wydarzy. Czekaaam ! <3
Ja bym chciała żeby jo była z harrym....a louis żeby był zazdrosny...
OdpowiedzUsuńJo niech będzie z Harrym błagam !
OdpowiedzUsuńO jejku też bym bardzo chciała :)
Usuń@claudialech
Nie nie nie harry nie. Tylko Jo i Louis się liczą.
UsuńNieeeeee ja chcę żeby coś sie działo z jo i harrym !
UsuńSzczerze mówiąc zaskoczyłaś mnie, ale pozytywnie. Jestem wręcz zachwycona tym rozdziałem <3
OdpowiedzUsuń@claudialech
Nie mogą się rozstać po prostu nie mogą.
OdpowiedzUsuńCo? Serio chcecie, żeby Jo była z Harrym? Jest wiele blogów z Harrym.
OdpowiedzUsuńJa obstawiam, że Jo będzie jechała samochodem do rodziców i będzie wypadek. Ona poroni, a potem znów będzie z Louisem. Miłość na wieki itp.
Ola
Ja chce zeby byla z harrym
OdpowiedzUsuńPfff... ale ją kocha... Gdyby ją kochał to byłby przy niej, a nie wyprowadzał się w tym momencie! Mam nadzieję, że wrócą do siebie :c
OdpowiedzUsuń