Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. Nie mogłam w ogóle głowy z poduszki podnieść. Za dużo o tym wszystkim myślę i takie właśnie są tego skutki. Próbuję się podnieść z łóżka, ale nie mogę. Tak mi pulsuje w głowie, że nie dam rady. A miałam takie plany na ten dzień. Chciałam się do końca spakować na wyjazd, miałam pogadać z Domi wieczorem na skype, posprzątać nie tylko w swoim pokoju, ale i w całym domu. Chciałam, aby mamie było miło, jak wróci z pracy i zobaczy, że wszystko jest ładnie posprzątane, ale nie dam rady. Louis to wszystko przez ciebie, pomyślałam. Nie nie będę cały dzień leżeć w łóżku, nie ma takiej opcji. Muszę wstać. Gdy próbuję wstać głowa coraz bardziej mnie boli, ale ja jestem twarda i się nie poddaję. Siadłam na skraju łóżka i przyjrzałam się wnętrzu mojego pokoju. No nie powiem, aby było jakoś czysto, ale było w miarę. Ale nie mogę zostawić tak pokoju na całe dwa miesiące, to jest niedopuszczalne. Wstałam powoli, ubrałam kapcie i poszłam do łazienki. Załatwiłam swoją potrzebę i zeszłam na dół do kuchni. Chciałam znaleźć jakieś tabletki na ból głowy. Przekopałam wszystkie szafki, na szczęście znalazłam dwie ostatnie w pudełku na leki. Od razu je zażyłam i popiłam dużą ilością wody. Usiadłam na chwilę na stołku i zaczęłam zastanawiać się co Louis teraz robi. Pewnie siedzi na uczelni, na wykładach. Ciekawa jestem czy o mnie chociaż raz pomyślał od wczorajszego dnia, bo ja o nim ciągle myślę. Nawet raz czy dwa razy obudziłam się w nocy i myślałam o nim. Obiecałam sobie, że nie zadzwonię do niego pierwsza. Niech to on wykona pierwszy krok. To on wszystko spieprzył, było świetnie, a on swoim głupim zachowaniem zepsuł dosłownie wszystko. Ale dobra dość tych zażaleń na Louisa. Czas brać się za coś. A co mam na myśli? Sprzątanie i pakowanie. Ale najpierw muszę się przebrać i coś zjeść. Zrobiłam sobie na szybko płatki z mlekiem. Potem poszłam na górę, przebrałam się w spodnie dresowe i jakiś zwykły, biały T-shirt. Tak jest najwygodniej. Głowa mnie już mniej bolała. Nawet mogłam się spokojnie schylać bez żadnych jęknięć wydobywających się z moich ust. Bo jak mnie głowa bardzo boli , to ja nie potrafię się trochę schylić i jęczę jakby mnie coś przejechało. Ale wracając. Wyjęłam torbę z szafy, do której miałam się spakować. Położyłam ją na środku łóżka i zaczęłam wkładać do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Spodnie, bluzki, bluzy, krótkie spodenki, letnie sukienki. Zastanawiałam się również czy wziąć ze sobą nowo zakupioną sukienkę. A co mi szkodzi ją wziąć, biorę. Najwyżej zostawię ją Domi, bo mamy takie same rozmiary. Buty oczywiście też zapakowałam, bo one idą razem w parze z sukienką. Spakowałam oczywiście jeszcze sweter dla przyjaciółki. Nie mówiłam jej ostatnio o tym, że jej go kupiłam. Chcę żeby miała niespodziankę, a ona uwielbia niespodzianki. Przy składaniu u wkładaniu koszulek do torby natknęłam się na białą koszulkę. Rozłożyłam ją na wysokości moich oczu i zobaczyłam logo drużyny piłkarskiej Louisa. W moich oczach od razu zebrały się łzy, przytuliłam koszulkę do swojej piersi i zaczęłam płakać. Przez moją głowę przeleciały wszystkie nasze wspólne chwile, całusy, te spodziewane i te niespodziewane. Trzymanie się za ręce, wyznawanie uczuć i to jak patrzył na mnie, gdy mówił mi, że mnie kocha. Położyłam się na łóżku, skuliłam i zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Nie mogłam przestać, musiałam usłyszeć jego głos. Usiadłam na łóżku odnalazłam telefon i zaczęłam wystukiwać jego numer telefonu na klawiaturze. Już miałam zacząć dzwonić, gdy przypomniałam sobie co ja właściwie chcę zrobić. Zadzwonić do chłopaka, z którym się ostro pokłóciłam i co ja mu powiem? Żeby mi wybaczył, ale ja i tak pojadę do Polski? To się przecież kupy nie trzyma. Postanowiłam sobie przecież, że ja do niego pierwsza nie zadzwonię. On wszystko zepsuł więc niech on to odkręca. Wstałam z łóżka, telefon rzuciłam na pościel i wróciłam do pakowania. Zastanawiałam się czy jego koszulkę też brać. Zdecydowałam, że biorę. Nie myślałam już o nim w ogóle, nie chciałam myśleć, taki był przynajmniej mój zamiar. Skupiłam się na dalszym pakowaniu. Kosmetyczkę i laptopa spakuję jutro rano, bo jeszcze muszę z Dominiką pogadać na skype. Dogadać szczegóły mojego przyjazdu, o której po mnie przyjedzie i tak dalej. Już się nie mogę doczekać, aż ją zobaczę i oczywiście moja kochaną babcię. Bardzo za nimi obiema tęsknię. Ale dość tego dobrego muszę się wziąć do roboty. Torbę odstawiłam w róg pokoju i zaczęłam od porządków. Najpierw zaczęłam od ścierania kurzów. Nie obeszło się bez muzyki, włączyłam moją ulubioną radiostację. W pewnym momencie, gdy ścierałam biurko usłyszałam nazwisko mojego idola - Olly'ego Mursa. Podbiegłam do radia i przekręciłam gałką w prawą stronę, aby dać głośniej. Dowiedziałam się, że Olly będzie za trzy miesiące grał jakiś duży koncert w Londynie. Bilety można już zamawiać przez internet, zanim doszły do mnie te informacje siedziałam na podłodze obok komody i nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Olly, mój kochany Olly będzie w Londynie. Fajnie by było jakbym poszła na jego koncert. Odkąd pamiętam to było moim marzeniem. Ale jakoś nigdy nie mogłam trafić na jego koncert w Londynie, choć było ich mnóstwo w ostatnim czasie. Ale to albo nie miałam czasu, albo najnormalniej w świecie pieniędzy. Nie chciałam rodziców prosić, ale wiem że jakbym im o tym powiedziała, to na pewno dali by mi tą kasę. Ale wiem jak ciężkie są teraz czasy i nie na wszystko są pieniądze. Dlatego postanowiłam, ze sama sobie uzbieram pieniądze na jego koncert. I takim oto sposobem mam już całą sumę uzbieraną. Wystarczy, że kupię sobie bilet i jedno z moich marzeń się może spełnić, a ja wiem, że się spełni, wierzę w to bardzo mocno. Z takim nastawieniem i chęcią do życia wróciłam do mojej poprzedniej czynności.
Po czterech godzinach męczarni, a dokładniej ścieraniu kurzu, odkurzaniu, prasowaniu i wielu, wielu innych byłam wykończona. Nie miałam na nic siły. Ale obiecałam sobie, że zrobię jeszcze jedno, a mianowicie ugotuję obiad. Postanowiłam zrobić pierogi ruskie, wiem że to wcale nie jest takie proste zadanie do wykonania, ale dam radę. Nie takie rzeczy się w życiu robiło. Zeszłam na dół do kuchni. Aż mnie normalnie cofnęło, jak zobaczyłam jaki tu porządek. Odkąd się wprowadziliśmy nie sprzątaliśmy w kuchni. Nie mówię, że w ogóle, chodzi mi o generalne porządki. Bardzo mnie to cieszy, że tutaj jest tak cysto. A już sobie wyobrażam jaka mama będzie zadowolona, gdy to zobaczy. Muszę przygotować się na pochwałę z jej strony. Uwielbiam patrzeć jak moja mama jest szczęśliwa, kocham jej uśmiech, choć czasem mnie denerwuje i to bardzo, ale i tak ją kocham, bo w końcu to moja mama, to ona mnie urodziła, wychowała, wszystkiego nauczyła. Więc dla mnie to sama przyjemność jej pomóc w domu, czy zaopiekować się Maxem. Oczywiście czasem mam takie dni, gdy nie chce mi się nic, ale zmuszam się i robię to, aby widzieć jak mama się uśmiecha i jest szczęśliwa. Gdy tak rozmyślałam i jednocześnie lepiłam pierogi zadzwonił mój telefon. Szybko wytarłam dłonie w ścierkę i pobiegłam na górę. Znalazłam urządzenie leżące i wibrujące na biurku. Nie sprawdzając kto dzwoni wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Jo? Co ty robisz, że tak dyszysz do słuchawki? - to mama.
- Biegłam na górę po telefon. A co się stało, że dzwonisz? - zapytałam i wzięłam głęboki oddech.
- Nic się nie stało. Dzwonię, żeby zapytać co robimy na obiad, bo akurat jadę po Maxa i mogę wstąpić do sklepu i kupić coś na szybko. Na co masz ochotę? - wytłumaczyła. O kurcze i co ja mam powiedzieć, że robię obiad? To miała być niespodzianka. Myśl Jo, myśl.
- Nic nie kupuj wszystko jest. Coś zawsze się wymyśli, albo zamówimy pizzę. - uśmiechnęłam się słabo, mając nadzieję, że mama połknie moje takie małe kłamstewko.
- Wiesz co ja myślę o tych wszystkich fast foodach?
- Tak wiem mamuś. To w takim razie nic nie kupuj, coś wymyślę, a ty jedz spokojnie po małego i wracaj szybko do domu. - powiedziałam wesołym głosem.
- Dobrze, a coś ty taka szczęśliwa? Louis dzwonił ? Pogodziliście się?
- Nie, nie dzwonił i chyba się na to na razie nie zapowiada.- odpowiedziałam.
- Ok, to nie naciskam i przepraszam, że ci o nim przypomniałam. Kończę, bo podjeżdżam pod przedszkole. Do zobaczenia za chwilę.
- Pa. - zakończyłam rozmowę. To by nie była moja mama jakby mi o nim nie przypomniała, ale to nie jest jej wina. Po prostu chciała wiedzieć czy coś się ruszyło w tej sprawie. I jak to każda matka martwi się o swoje dziecko. Tak więc mam około 40 minut na ugotowanie już ulepionych pierogów i nakrycie stołu. Ale mama się zdziwi jak przyjedzie. Wszystko jest ładnie posprzątane, obiad gotowy tylko zasiąść przy stole i jeść. Ja uwielbiam robić ludziom niespodzianki, i to w dodatku kiedy oni się w ogóle tego nie spodziewają. Gdy nakryłam już ładnie do stołu, postawiłam na środku jeszcze wazon z kwiatami. Przyjrzałam się swojemu dziełu i muszę przyznać, że mi się podoba, cholernie podoba. Zdolna bestia ze mnie, pomyślałam. Zaraz chyba wpadnę w samozachwyt. Kiedy pierogi się w końcu ugotowały nałożyłam je na talerze. Gdy kładłam ostatni talerz na stole usłyszałam jak zamek w drzwiach się przekręca i wchodzi mama z Maxem na rękach. Przeszłam więc do pokoju obok, aby się z nimi przywitać i pomóc mamie z małym.
- Co tak ładnie pachnie? Co gotowałaś? Dopiero wstałaś i śniadanie sobie robiłaś? - zapytała mama na wstępie.
- Dzień dobry mamo. Nie, nie robiłam sobie dopiero śniadania. Zapraszam do jadalni, tak wszystkiego się dowiesz. - uśmiechnęłam się i zaczęłam ściągać bratu kurtkę.
- Już się boję. - powiedziała mama, po czym ściągnęła buty i płaszcz.
- Nie ma czego, uwierz mi. - mama popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć, i tak się boję co ty wymyśliłaś. Przeszliśmy do jadalni, ja z Maxem na rękach na przedzie mama za nami. Posadziłam brata w jego foteliku i odwróciłam się w stronę mamy, która stała w drzwiach z otwartą buzią.
- Jo, ty to sama wszystko zrobiłaś? - zapytała, gdy otrząsnęła się z szoku.
- Tak. - odpowiedziałam pewnie.
- Jestem w szoku. Taka córka to największy skarb na świecie. - powiedziała, a ja szybko podeszłam do niej i przytuliłam się. Zaczęłam płakać, bo jeszcze nigdy mama nie powiedziałam do mnie takich słów, że jestem największym skarbem na świecie.
- Kocham cię, mamuś. - powiedziałam, gdy odsunęłyśmy się od siebie. Zobaczyłam, że mama też się popłakała. Otarła łzy i obie usiadłyśmy do stołu. Mama nie mogła się mnie nachwalić. Powiedziała również, że zrobiłam lepsze pierogi od niej, chociaż robiłam je według jej przepisu. A gdy powiedziałam jej, że posprzątałam cały dom, to zakrztusiła się sokiem. Chyba nie spodziewała się takiej niespodzianki z mojej strony. Gdy cała nasza trójka zjadła przepyszny obiad zabrałam naczynia do kuchni, aby je umyć. Oczywiście nie obyło się bez kłótni z mamą kto ma je umyć, ostatecznie ja wygrałam. Mama natomiast wzięła małego i poszła do ogrodu odpocząć. Ja za chwilę do nich dołączyłam, z dzbankiem soku i ciastkami. Usiadłam sobie w rogu na huśtawce i zaczęłam czytać książkę. Dwie godziny później przyjechał tata. Odgrzałam mu obiad, nie obyło się bez pochwał ze strony ojca. Bardzo mnie to cieszy, że mnie tak chwalą, przynajmniej mój dzień jest lepszy w taki sposób. Dla mnie to czysta przyjemność, a dla nich mniej obowiązków. Gdy tata zjadł poszedł do salonu, położył się na kanapie i zaczął oglądać telewizję. Prawdopodobnie jakiś mecz, bo gdy byłam w kuchni i zmywałam naczynia słychać było krzyki kibiców i komentatora. Przypomniało mi się jak byłam na meczu, jak bardzo się cieszyłam gdy zobaczyłam Louisa na parkingu, jak po mnie przyszedł, jak przedstawił mnie swoim kolegom z drużyny, jak mu kibicowałam, te dwie dziewczyny siedzące za mną na trybunach i naszą kłótnię, na samą myśl o tym nieprzyjemnym zdarzeniu wzdrygnęłam się i widelec wypadł mi z rąk, dobił się od zlewu i wydał dziwny dźwięk.
- Jo? Co się stało? - krzyknął tata z salonu.
- Nic tatku, widelec wypadł mi z rąk. Nic się nie stało. - wyjaśniłam.
- To dobrze, bo już się przestraszyłem, że coś sobie zrobiłaś. - a nie mówiłam.
Gdy umyłam wszystkie naczynia poszłam zobaczyć do ogrodu co robią mama i Max. A co robili? Babki z piasku. Widać, że się świetnie bawili i śmiali się bardzo głośno. Nawet mama się wyluzowała.
- Jo, chodź do nas. Wiesz jaka to świetna zabawa? - krzyknęła mama. Podeszłam bliżej i usiadłam na trawie obok piaskownicy.
- Nie mogę, umówiłam się z Domi na skype. - uśmiechnęłam się.
- Aha, ok. A powiedz mi Louis się do ciebie odzywał? - zapytała.
- Nie.
- Odezwie się, na pewno. Przemyśli całą sprawę i się odezwie, zobaczysz. - powiedziała.
- Mam taką nadzieję. - odpowiedziałam. Zerknęłam na zegarek i wstałam z ziemi.
- Ja już idę. Zaraz Domi będzie dzwonić.
- Dobrze. - odpowiedziała mi mama, a ja poszłam w stronę wejścia do domu. Weszłam jeszcze szybko do kuchni po szklankę soku i mogłam spokojnie iść na górę. Włączyłam komputer i czekałam, aż przyjaciółka będzie dostępna. Nagle usłyszałam znajome piknięcie, że ktoś z moich znajomych jest dostępny na skype. Zobaczyłam, że to Louis. Miałam taką ogromną ochotę do niego zadzwonić i go zobaczyć, już miałam wciskać zieloną słuchawkę, gdy zobaczyłam na środku ekranu połączenie od Dominiki. Uśmiechnęłam się, nie chciałam, aby zobaczyła, że coś jest nie tak. Odebrałam połączenie i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha przyjaciółkę.
- Cześć. - prawie krzyknęła.
- Cześć. - odpowiedziałam.
- Co słychać? Coś ty taka smutna? - zapytała. Przed nią nic nie da się ukryć.
- Nic się nie stało.
- Ok, nie chcesz to nie mów.
- Pokłóciłam się z Louisem. - wyjaśniłam szybko. To teraz się zacznie. Co? Jak to?
- Co? Ale jak to się z nim pokłóciłaś? - a nie mówiłam. - Wszystko było dobrze i nagle się pokłóciliście? Wytłumaczysz mi to? - opowiedziałam jej całą historię, od początku do końca, nawet z najmniejszymi szczegółami. Wspomniałam również o telefonie, który chciałam dzisiaj rano do niego wykonać i połączeniu na skype.
- No to nie masz za ciekawie dziewczyno. - stwierdziła.
- No nie mam.
- Chcesz o tym pogadać? - zapytała. Kiwnęłam głową, że nie bardzo.
- No i dobrze. Co mi kupiłaś? - kocham ją, ona zawsze mi poprawi humor.
- A miałam ci coś kupić? - zapytałam. Gdy zobaczyłam jej minę, to w środku zaczęło mnie skręcać ze śmiechu, ale nie dałam po sobie tego poznać. Chciałam być poważna i byłam.
- Ja tak tylko pytam. - powiedziała smutno.
- Jutro się dowiesz. - odpowiedziałam i zaczęłam śmiesznie ruszać brwiami.
- Czyli jednak coś mi kupiłaś. - ja zasznurowałam sobie usta. - Jo, nie bądź taka, powiedz mi.
- Nie ma takiej opcji. - pokręciłam głową. Pogadałyśmy jeszcze trochę, aż w końcu zaczęłam ziewać i stwierdziłam, że najwyższy czas położyć się spać. Jutro muszę wcześnie wstać. O 13 mam samolot, a na lotnisku muszę być o 11. Więc wychodzi na to, że muszę wstać około 8, bo zanim się ubiorę i zanim tam dojedziemy to minie trochę czasu. Pożegnałam się z przyjaciółką. Obiecała, że po mnie przyjedzie o 15. Weźmie ze sobą moją babcię i obie będą na mnie czekały na lotnisku. Nie mogę się już doczekać. Zamknęłam laptopa i schowałam go do specjalnej torby. Położyłam ją na biurku, aby go jutro nie zapomnieć. Podłączyłam telefon do ładowania i nastawiłam sobie budzik. Przygotowałam również sobie ubrania na jutro. Wybrałam dżinsowe rurki, do tego czarną bluzkę z krótkim rękawkiem i czarną bluzę. Wszystkie rzeczy zawiesiłam na krześle przy biurku. Wzięłam pidżamę oraz kosmetyczkę i poszłam się umyć. Po prysznicu położyłam się do łóżka, jeszcze raz sprawdziłam czy na pewno ustawiłam budzik, a także chciałam zobaczyć czy może Lou się nie odezwał i przyjedzie jutro na lotnisko się ze mną pożegnać. Niestety nie dostałam żadnej wiadomości od niego. Odłożyłam telefon na szafkę nocną, położyłam się i zasnęłam.
Rano obudziłam się przed budzikiem. Muszę przyznać, że nawet się wyspałam, co u mnie jest nie lada wyzwaniem. Wstałam z łóżka, założyłam kapcie i poszłam do łazienki wcześniej zabierając ubrania wczoraj przygotowane. W łazience umyłam twarz oraz zęby. Wyprostowałam włosy i pomalowałam się. Wyszłam z pomieszczenia i poszłam do swojego pokoju. Do spakowanej już torby włożyłam jeszcze moją kosmetyczkę i próbowałam ją zasunąć. Na szczęście obyło się bez pomocy mojego taty, bo poradziłam sobie sama. Laptopa i telefon włożyłam do podręcznej torby, czytaj mojej torebki. Wzięłam torbę ze wszystkimi ciuchami, muszę przyznać że była ciężka, ale poradziłam sobie sama ze zniesieniem jej na dół. W kuchni siedzieli już rodzice. Wzięli sobie wolne w pracy, aby mnie odwieźć na lotnisko, Max również nie poszedł do przedszkola. Jak weszłam do kuchni siedział w swoim foteliku i jadł płatki z mlekiem, jego ulubione śniadanie.
- Dzień dobry Jo. Jak się spało? - zapytała mama.
- Dzień dobry mamuś, a wiesz że nawet dobrze. Lepiej niż wczoraj. - uśmiechnęłam się do niej.
- Jo! - Max krzyknął do mnie i wskazał rączką, żebym usiadła obok niego przy stole. Tak też zrobiłam. Za chwilę w kuchni pojawił się tata z gazetą w ręce.
- Dzień dobry Jo. - powiedział i usiadł koło mnie.
- Dzień dobry tatku. - odpowiedziałam. - Co ciekawego piszą w gazetach ? - zapytałam.
- Opisują mecz, w którym grał Louis. Piszą, że chłopaki uzbierali dużo pieniędzy na szpital. - uśmiechnął się do mnie, ale gdy tylko zobaczył moją minę od razu uśmiech zszedł mu z twarzy. Było tak dobrze, ani razu jeszcze dzisiaj nie pomyślałam o Louisie. A tu nagle tata wylatuje z taką informacją, nie dobrze.
- Jo, co zjesz na śniadanie? - zapytała mama.
- Nic, nie jestem głodna. - odpowiedziałam.
- Musisz coś zjeść. Mogą być płatki? - zapytała.
- Tak. Już sobie zrobię. - zaczęłam wstawać od stołu, gdy mama powiedziała.
- Siedź, ja ci zrobię. Wczoraj ty zrobiłaś nam obiad, to dzisiaj ja zrobię ci śniadanie. - uśmiechnęła się do mnie.
- Dobrze. - powiedziałam. Po chwili przede mną znalazła się miska pełna płatków. Zaczęłam je jeść . Gdy skończyłam śniadanie włożyłam naczynia do zlewu. Rodzice z Maxem zaczęli się już ubierać do wyjścia. Ja poszłam w ich ślady i również zaczęłam zakładać swoje czarne trampki. Tata, gdy podniósł mój bagaż nie mógł się nadziwić jak ja go sama zniosłam na dół i oczywiście nie obyło się bez komentarzy typu: Coś ty tam napakowała? Ja się tylko zaśmiałam i ruszyłam za tatą do samochodu. Jeszcze na chwilę odwróciłam się i popatrzyłam na nasz nowy dom. Malutka łezka zawieruszyła się w kąciku mojego oka. Wsiedliśmy do samochodu. Ja z Maxem z tyłu, rodzice z przodu. Tata prowadził mama siedziała obok na fotelu pasażera. Oparłam łokieć o fotelik Maxa, a ten automatycznie wziął moją dłoń w swoją malutką i przytulił do swojego serduszka. To było takie słodkie i niewinne zarazem, że myślałam że się tam zaraz rozpłaczę. Ucałowałam brata w głowę, a swoją położyłam na jego kolanach. Jedną rączką trzymał moją, a drugą głaskał mnie po włosach. Nim się spostrzegłam podjeżdżaliśmy pod lotnisko. Tata zaparkował na parkingu i wszyscy wyszliśmy z samochodu. Mama wzięła Maxa na ręce, ale ten tak się wykręcał z jej objęć i wołał moje imię, że mama musiała mi go oddać. Mały chyba wiedział, że długo mnie nie zobaczy i musiał się ze mną porządnie pożegnać. Szkoda, że nie mogą lecieć ze mną. Tata wziął moją torbę, a mama torebkę, ja natomiast musiałam nieść Maxa, bo o tym żeby szedł na własnych nogach to mogłam pomarzyć. Gdy weszliśmy do holu lotniska, nie wiedziałam co się w ogóle dzieje. Było tam mnóstwo ludzi. Trudno było się połapać gdzie co jest, naprawdę. Podeszliśmy do pierwszego stanowiska i młoda pani powiedziała mi co mam zrobić i gdzie pójść. Po jakichś 40 minutach wszystko miałam zrobione. Teraz tylko czekałam, aż wywołają mój lot i będę mgła udać się na pokład samolotu. Po około godzinie usłyszałam jak wołają mój lot. Wstałam z ławki, na której wszyscy siedzieliśmy i zaczęłam żegnać się z mamą, tatą i Maxem. Gdy ostatni raz przytulałam tatę to głowę oparłam na jego ramieniu, tak że brodę miałam położoną na jego ramieniu. Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam zobaczyłam Louisa idącego w naszą stronę z pięknym bukietem kwiatów. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, on na prawdę tutaj jest i przyszedł się ze mną pożegnać. Mrugnęłam jeszcze kilka razy, aż w końcu uwierzyłam, że to naprawdę on.
Po czterech godzinach męczarni, a dokładniej ścieraniu kurzu, odkurzaniu, prasowaniu i wielu, wielu innych byłam wykończona. Nie miałam na nic siły. Ale obiecałam sobie, że zrobię jeszcze jedno, a mianowicie ugotuję obiad. Postanowiłam zrobić pierogi ruskie, wiem że to wcale nie jest takie proste zadanie do wykonania, ale dam radę. Nie takie rzeczy się w życiu robiło. Zeszłam na dół do kuchni. Aż mnie normalnie cofnęło, jak zobaczyłam jaki tu porządek. Odkąd się wprowadziliśmy nie sprzątaliśmy w kuchni. Nie mówię, że w ogóle, chodzi mi o generalne porządki. Bardzo mnie to cieszy, że tutaj jest tak cysto. A już sobie wyobrażam jaka mama będzie zadowolona, gdy to zobaczy. Muszę przygotować się na pochwałę z jej strony. Uwielbiam patrzeć jak moja mama jest szczęśliwa, kocham jej uśmiech, choć czasem mnie denerwuje i to bardzo, ale i tak ją kocham, bo w końcu to moja mama, to ona mnie urodziła, wychowała, wszystkiego nauczyła. Więc dla mnie to sama przyjemność jej pomóc w domu, czy zaopiekować się Maxem. Oczywiście czasem mam takie dni, gdy nie chce mi się nic, ale zmuszam się i robię to, aby widzieć jak mama się uśmiecha i jest szczęśliwa. Gdy tak rozmyślałam i jednocześnie lepiłam pierogi zadzwonił mój telefon. Szybko wytarłam dłonie w ścierkę i pobiegłam na górę. Znalazłam urządzenie leżące i wibrujące na biurku. Nie sprawdzając kto dzwoni wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Jo? Co ty robisz, że tak dyszysz do słuchawki? - to mama.
- Biegłam na górę po telefon. A co się stało, że dzwonisz? - zapytałam i wzięłam głęboki oddech.
- Nic się nie stało. Dzwonię, żeby zapytać co robimy na obiad, bo akurat jadę po Maxa i mogę wstąpić do sklepu i kupić coś na szybko. Na co masz ochotę? - wytłumaczyła. O kurcze i co ja mam powiedzieć, że robię obiad? To miała być niespodzianka. Myśl Jo, myśl.
- Nic nie kupuj wszystko jest. Coś zawsze się wymyśli, albo zamówimy pizzę. - uśmiechnęłam się słabo, mając nadzieję, że mama połknie moje takie małe kłamstewko.
- Wiesz co ja myślę o tych wszystkich fast foodach?
- Tak wiem mamuś. To w takim razie nic nie kupuj, coś wymyślę, a ty jedz spokojnie po małego i wracaj szybko do domu. - powiedziałam wesołym głosem.
- Dobrze, a coś ty taka szczęśliwa? Louis dzwonił ? Pogodziliście się?
- Nie, nie dzwonił i chyba się na to na razie nie zapowiada.- odpowiedziałam.
- Ok, to nie naciskam i przepraszam, że ci o nim przypomniałam. Kończę, bo podjeżdżam pod przedszkole. Do zobaczenia za chwilę.
- Pa. - zakończyłam rozmowę. To by nie była moja mama jakby mi o nim nie przypomniała, ale to nie jest jej wina. Po prostu chciała wiedzieć czy coś się ruszyło w tej sprawie. I jak to każda matka martwi się o swoje dziecko. Tak więc mam około 40 minut na ugotowanie już ulepionych pierogów i nakrycie stołu. Ale mama się zdziwi jak przyjedzie. Wszystko jest ładnie posprzątane, obiad gotowy tylko zasiąść przy stole i jeść. Ja uwielbiam robić ludziom niespodzianki, i to w dodatku kiedy oni się w ogóle tego nie spodziewają. Gdy nakryłam już ładnie do stołu, postawiłam na środku jeszcze wazon z kwiatami. Przyjrzałam się swojemu dziełu i muszę przyznać, że mi się podoba, cholernie podoba. Zdolna bestia ze mnie, pomyślałam. Zaraz chyba wpadnę w samozachwyt. Kiedy pierogi się w końcu ugotowały nałożyłam je na talerze. Gdy kładłam ostatni talerz na stole usłyszałam jak zamek w drzwiach się przekręca i wchodzi mama z Maxem na rękach. Przeszłam więc do pokoju obok, aby się z nimi przywitać i pomóc mamie z małym.
- Co tak ładnie pachnie? Co gotowałaś? Dopiero wstałaś i śniadanie sobie robiłaś? - zapytała mama na wstępie.
- Dzień dobry mamo. Nie, nie robiłam sobie dopiero śniadania. Zapraszam do jadalni, tak wszystkiego się dowiesz. - uśmiechnęłam się i zaczęłam ściągać bratu kurtkę.
- Już się boję. - powiedziała mama, po czym ściągnęła buty i płaszcz.
- Nie ma czego, uwierz mi. - mama popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć, i tak się boję co ty wymyśliłaś. Przeszliśmy do jadalni, ja z Maxem na rękach na przedzie mama za nami. Posadziłam brata w jego foteliku i odwróciłam się w stronę mamy, która stała w drzwiach z otwartą buzią.
- Jo, ty to sama wszystko zrobiłaś? - zapytała, gdy otrząsnęła się z szoku.
- Tak. - odpowiedziałam pewnie.
- Jestem w szoku. Taka córka to największy skarb na świecie. - powiedziała, a ja szybko podeszłam do niej i przytuliłam się. Zaczęłam płakać, bo jeszcze nigdy mama nie powiedziałam do mnie takich słów, że jestem największym skarbem na świecie.
- Kocham cię, mamuś. - powiedziałam, gdy odsunęłyśmy się od siebie. Zobaczyłam, że mama też się popłakała. Otarła łzy i obie usiadłyśmy do stołu. Mama nie mogła się mnie nachwalić. Powiedziała również, że zrobiłam lepsze pierogi od niej, chociaż robiłam je według jej przepisu. A gdy powiedziałam jej, że posprzątałam cały dom, to zakrztusiła się sokiem. Chyba nie spodziewała się takiej niespodzianki z mojej strony. Gdy cała nasza trójka zjadła przepyszny obiad zabrałam naczynia do kuchni, aby je umyć. Oczywiście nie obyło się bez kłótni z mamą kto ma je umyć, ostatecznie ja wygrałam. Mama natomiast wzięła małego i poszła do ogrodu odpocząć. Ja za chwilę do nich dołączyłam, z dzbankiem soku i ciastkami. Usiadłam sobie w rogu na huśtawce i zaczęłam czytać książkę. Dwie godziny później przyjechał tata. Odgrzałam mu obiad, nie obyło się bez pochwał ze strony ojca. Bardzo mnie to cieszy, że mnie tak chwalą, przynajmniej mój dzień jest lepszy w taki sposób. Dla mnie to czysta przyjemność, a dla nich mniej obowiązków. Gdy tata zjadł poszedł do salonu, położył się na kanapie i zaczął oglądać telewizję. Prawdopodobnie jakiś mecz, bo gdy byłam w kuchni i zmywałam naczynia słychać było krzyki kibiców i komentatora. Przypomniało mi się jak byłam na meczu, jak bardzo się cieszyłam gdy zobaczyłam Louisa na parkingu, jak po mnie przyszedł, jak przedstawił mnie swoim kolegom z drużyny, jak mu kibicowałam, te dwie dziewczyny siedzące za mną na trybunach i naszą kłótnię, na samą myśl o tym nieprzyjemnym zdarzeniu wzdrygnęłam się i widelec wypadł mi z rąk, dobił się od zlewu i wydał dziwny dźwięk.
- Jo? Co się stało? - krzyknął tata z salonu.
- Nic tatku, widelec wypadł mi z rąk. Nic się nie stało. - wyjaśniłam.
- To dobrze, bo już się przestraszyłem, że coś sobie zrobiłaś. - a nie mówiłam.
Gdy umyłam wszystkie naczynia poszłam zobaczyć do ogrodu co robią mama i Max. A co robili? Babki z piasku. Widać, że się świetnie bawili i śmiali się bardzo głośno. Nawet mama się wyluzowała.
- Jo, chodź do nas. Wiesz jaka to świetna zabawa? - krzyknęła mama. Podeszłam bliżej i usiadłam na trawie obok piaskownicy.
- Nie mogę, umówiłam się z Domi na skype. - uśmiechnęłam się.
- Aha, ok. A powiedz mi Louis się do ciebie odzywał? - zapytała.
- Nie.
- Odezwie się, na pewno. Przemyśli całą sprawę i się odezwie, zobaczysz. - powiedziała.
- Mam taką nadzieję. - odpowiedziałam. Zerknęłam na zegarek i wstałam z ziemi.
- Ja już idę. Zaraz Domi będzie dzwonić.
- Dobrze. - odpowiedziała mi mama, a ja poszłam w stronę wejścia do domu. Weszłam jeszcze szybko do kuchni po szklankę soku i mogłam spokojnie iść na górę. Włączyłam komputer i czekałam, aż przyjaciółka będzie dostępna. Nagle usłyszałam znajome piknięcie, że ktoś z moich znajomych jest dostępny na skype. Zobaczyłam, że to Louis. Miałam taką ogromną ochotę do niego zadzwonić i go zobaczyć, już miałam wciskać zieloną słuchawkę, gdy zobaczyłam na środku ekranu połączenie od Dominiki. Uśmiechnęłam się, nie chciałam, aby zobaczyła, że coś jest nie tak. Odebrałam połączenie i zobaczyłam uśmiechniętą od ucha do ucha przyjaciółkę.
- Cześć. - prawie krzyknęła.
- Cześć. - odpowiedziałam.
- Co słychać? Coś ty taka smutna? - zapytała. Przed nią nic nie da się ukryć.
- Nic się nie stało.
- Ok, nie chcesz to nie mów.
- Pokłóciłam się z Louisem. - wyjaśniłam szybko. To teraz się zacznie. Co? Jak to?
- Co? Ale jak to się z nim pokłóciłaś? - a nie mówiłam. - Wszystko było dobrze i nagle się pokłóciliście? Wytłumaczysz mi to? - opowiedziałam jej całą historię, od początku do końca, nawet z najmniejszymi szczegółami. Wspomniałam również o telefonie, który chciałam dzisiaj rano do niego wykonać i połączeniu na skype.
- No to nie masz za ciekawie dziewczyno. - stwierdziła.
- No nie mam.
- Chcesz o tym pogadać? - zapytała. Kiwnęłam głową, że nie bardzo.
- No i dobrze. Co mi kupiłaś? - kocham ją, ona zawsze mi poprawi humor.
- A miałam ci coś kupić? - zapytałam. Gdy zobaczyłam jej minę, to w środku zaczęło mnie skręcać ze śmiechu, ale nie dałam po sobie tego poznać. Chciałam być poważna i byłam.
- Ja tak tylko pytam. - powiedziała smutno.
- Jutro się dowiesz. - odpowiedziałam i zaczęłam śmiesznie ruszać brwiami.
- Czyli jednak coś mi kupiłaś. - ja zasznurowałam sobie usta. - Jo, nie bądź taka, powiedz mi.
- Nie ma takiej opcji. - pokręciłam głową. Pogadałyśmy jeszcze trochę, aż w końcu zaczęłam ziewać i stwierdziłam, że najwyższy czas położyć się spać. Jutro muszę wcześnie wstać. O 13 mam samolot, a na lotnisku muszę być o 11. Więc wychodzi na to, że muszę wstać około 8, bo zanim się ubiorę i zanim tam dojedziemy to minie trochę czasu. Pożegnałam się z przyjaciółką. Obiecała, że po mnie przyjedzie o 15. Weźmie ze sobą moją babcię i obie będą na mnie czekały na lotnisku. Nie mogę się już doczekać. Zamknęłam laptopa i schowałam go do specjalnej torby. Położyłam ją na biurku, aby go jutro nie zapomnieć. Podłączyłam telefon do ładowania i nastawiłam sobie budzik. Przygotowałam również sobie ubrania na jutro. Wybrałam dżinsowe rurki, do tego czarną bluzkę z krótkim rękawkiem i czarną bluzę. Wszystkie rzeczy zawiesiłam na krześle przy biurku. Wzięłam pidżamę oraz kosmetyczkę i poszłam się umyć. Po prysznicu położyłam się do łóżka, jeszcze raz sprawdziłam czy na pewno ustawiłam budzik, a także chciałam zobaczyć czy może Lou się nie odezwał i przyjedzie jutro na lotnisko się ze mną pożegnać. Niestety nie dostałam żadnej wiadomości od niego. Odłożyłam telefon na szafkę nocną, położyłam się i zasnęłam.
Rano obudziłam się przed budzikiem. Muszę przyznać, że nawet się wyspałam, co u mnie jest nie lada wyzwaniem. Wstałam z łóżka, założyłam kapcie i poszłam do łazienki wcześniej zabierając ubrania wczoraj przygotowane. W łazience umyłam twarz oraz zęby. Wyprostowałam włosy i pomalowałam się. Wyszłam z pomieszczenia i poszłam do swojego pokoju. Do spakowanej już torby włożyłam jeszcze moją kosmetyczkę i próbowałam ją zasunąć. Na szczęście obyło się bez pomocy mojego taty, bo poradziłam sobie sama. Laptopa i telefon włożyłam do podręcznej torby, czytaj mojej torebki. Wzięłam torbę ze wszystkimi ciuchami, muszę przyznać że była ciężka, ale poradziłam sobie sama ze zniesieniem jej na dół. W kuchni siedzieli już rodzice. Wzięli sobie wolne w pracy, aby mnie odwieźć na lotnisko, Max również nie poszedł do przedszkola. Jak weszłam do kuchni siedział w swoim foteliku i jadł płatki z mlekiem, jego ulubione śniadanie.
- Dzień dobry Jo. Jak się spało? - zapytała mama.
- Dzień dobry mamuś, a wiesz że nawet dobrze. Lepiej niż wczoraj. - uśmiechnęłam się do niej.
- Jo! - Max krzyknął do mnie i wskazał rączką, żebym usiadła obok niego przy stole. Tak też zrobiłam. Za chwilę w kuchni pojawił się tata z gazetą w ręce.
- Dzień dobry Jo. - powiedział i usiadł koło mnie.
- Dzień dobry tatku. - odpowiedziałam. - Co ciekawego piszą w gazetach ? - zapytałam.
- Opisują mecz, w którym grał Louis. Piszą, że chłopaki uzbierali dużo pieniędzy na szpital. - uśmiechnął się do mnie, ale gdy tylko zobaczył moją minę od razu uśmiech zszedł mu z twarzy. Było tak dobrze, ani razu jeszcze dzisiaj nie pomyślałam o Louisie. A tu nagle tata wylatuje z taką informacją, nie dobrze.
- Jo, co zjesz na śniadanie? - zapytała mama.
- Nic, nie jestem głodna. - odpowiedziałam.
- Musisz coś zjeść. Mogą być płatki? - zapytała.
- Tak. Już sobie zrobię. - zaczęłam wstawać od stołu, gdy mama powiedziała.
- Siedź, ja ci zrobię. Wczoraj ty zrobiłaś nam obiad, to dzisiaj ja zrobię ci śniadanie. - uśmiechnęła się do mnie.
- Dobrze. - powiedziałam. Po chwili przede mną znalazła się miska pełna płatków. Zaczęłam je jeść . Gdy skończyłam śniadanie włożyłam naczynia do zlewu. Rodzice z Maxem zaczęli się już ubierać do wyjścia. Ja poszłam w ich ślady i również zaczęłam zakładać swoje czarne trampki. Tata, gdy podniósł mój bagaż nie mógł się nadziwić jak ja go sama zniosłam na dół i oczywiście nie obyło się bez komentarzy typu: Coś ty tam napakowała? Ja się tylko zaśmiałam i ruszyłam za tatą do samochodu. Jeszcze na chwilę odwróciłam się i popatrzyłam na nasz nowy dom. Malutka łezka zawieruszyła się w kąciku mojego oka. Wsiedliśmy do samochodu. Ja z Maxem z tyłu, rodzice z przodu. Tata prowadził mama siedziała obok na fotelu pasażera. Oparłam łokieć o fotelik Maxa, a ten automatycznie wziął moją dłoń w swoją malutką i przytulił do swojego serduszka. To było takie słodkie i niewinne zarazem, że myślałam że się tam zaraz rozpłaczę. Ucałowałam brata w głowę, a swoją położyłam na jego kolanach. Jedną rączką trzymał moją, a drugą głaskał mnie po włosach. Nim się spostrzegłam podjeżdżaliśmy pod lotnisko. Tata zaparkował na parkingu i wszyscy wyszliśmy z samochodu. Mama wzięła Maxa na ręce, ale ten tak się wykręcał z jej objęć i wołał moje imię, że mama musiała mi go oddać. Mały chyba wiedział, że długo mnie nie zobaczy i musiał się ze mną porządnie pożegnać. Szkoda, że nie mogą lecieć ze mną. Tata wziął moją torbę, a mama torebkę, ja natomiast musiałam nieść Maxa, bo o tym żeby szedł na własnych nogach to mogłam pomarzyć. Gdy weszliśmy do holu lotniska, nie wiedziałam co się w ogóle dzieje. Było tam mnóstwo ludzi. Trudno było się połapać gdzie co jest, naprawdę. Podeszliśmy do pierwszego stanowiska i młoda pani powiedziała mi co mam zrobić i gdzie pójść. Po jakichś 40 minutach wszystko miałam zrobione. Teraz tylko czekałam, aż wywołają mój lot i będę mgła udać się na pokład samolotu. Po około godzinie usłyszałam jak wołają mój lot. Wstałam z ławki, na której wszyscy siedzieliśmy i zaczęłam żegnać się z mamą, tatą i Maxem. Gdy ostatni raz przytulałam tatę to głowę oparłam na jego ramieniu, tak że brodę miałam położoną na jego ramieniu. Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam zobaczyłam Louisa idącego w naszą stronę z pięknym bukietem kwiatów. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, on na prawdę tutaj jest i przyszedł się ze mną pożegnać. Mrugnęłam jeszcze kilka razy, aż w końcu uwierzyłam, że to naprawdę on.
_________________________________________________________________________________
Tak, wiem jestem wredna, że kończę w takim momencie :) Muszę Was trochę potrzymać w niepewności :)
Pod ostatnim rozdziałem chyba przesadziłam z liczbą komentarzy, więc od teraz
10 komentarzy = następny rozdział.
I od tej pory, a dokładniej od tego rozdziału, jeśli pojawi się 10 komentarzy pod danym wpisem dodam nowy rozdział. W przyszłości może to zmienię, ale zobaczymy.
Tak jak i poprzednim razem chciałabym, abyście bardziej rozwinęli swoje komentarze i ciekawią mnie wasze pomysły co będzie dalej.
Chciałabym również podziękować wszystkim za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Jesteście niesamowici pisząc mi takie miłe słowa. Nawet nie wiecie ile to mi sprawia przyjemności.
Jeśli ktoś chciałby być informowany o nowych rozdziałach na twitterze, zapraszam do zakładki INFORMOWANI znajdującej się na samej górze.
Miłego weekendu :)
Ugh dziewczyno jak mogłaś ? w takim momencie ?
OdpowiedzUsuńco do rozdziału to spokojny, ale już wyobrażam sobie następny :)
nareszcie się pogodzą wooo hoooo :))))))
OdpowiedzUsuńrozdział fajny :) ale next będzie lepszy bo się pogodzą :)))))
Maxi jest taki słodziutki. Chcę takiego braciszka xd A co do rozdziału jest naprawdę idealny :*
OdpowiedzUsuńCantina
ten blog jest ŚWIETNY, uwielbiam takiego Lou, nie mogę się doczekać nowego rozdziału, coś mi się wydaje że Lou jednak wróci z Jo do Polski :)))
OdpowiedzUsuńWow. To opowiadanie jest takie realne. Jo i Louis sie pogodzą! Mam nadzieję że szybko nazbieramy te komentarze.
OdpowiedzUsuńPozdro
Ola
BOMBA !!! nie mogęm doczekać się nastepnego.. kobieto taki moment :)
OdpowiedzUsuńZajebisty :) bardzo podobał mi się. louis i kwiaty :`) nareszcie sie pogodza i moze Jo jednak zostanie z nim w te wakacje..
OdpowiedzUsuńżycze weny
Kinia
Fajny czekam z niecierpliwością na następny wspaniały rozdział Kwiatuszku ♥
OdpowiedzUsuńNie wiem czy damy radę pod każdym rozdziałem 10 komentarzy.. Ludzie spinać dupy i komentować no dalej..
OdpowiedzUsuńRozdział genialny Słońce <3
taki moment.. nie moge doczekać się następnego rozdziału.. dodawaj szybko i życzę weny żeby cię na długo nie opuszczała XD
OdpowiedzUsuń