Weszłam do sklepu w celu zrobienia zakupów. Minął pierwszy tydzień studiów. Muszę przyznać, że bardzo się denerwowałam pierwszego dnia, ale aż tak źle nie było.
Razem z Louisem każdego dnia rano jeździliśmy razem. Czasem zdarzało się, że albo ja albo Louis czekał na mnie aż skończę zajęcia. Postanowiliśmy, że pierwszy tydzień będziemy jeździć razem, a później każde z nas osobno swoim samochodem, bo tak będzie wygodniej. Mi ten pomysł się bardzo spodobał, bo byłam przerażona wizją dotarcia na uczelnie za pomocą samochodu, bo nie znałam tak dobrze drogi. Ale teraz gdy już praktycznie znam ją na pamięć, dzięki pięciodniowym treningom z Louisem, stwierdzam iż dam radę jeździć sama. Poza tym Louis zaczyna w przyszłym tygodniu treningi, więc tak będzie lepiej niż miałabym na niego czekać po dwie godziny na boisku, a za ten czas mogłabym zrobić coś przydatniejszego, na przykład coś do zjedzenia, albo chociażby trochę się pouczyć.
Louis wytrzymał ze mną cały tydzień - mojego panikowania, że spóźnię się do szkoły, albo że będą korki i nie dojedziemy na czas. Teraz tak patrząc na to z perspektywy czasu stwierdzam, że nie było nad czym panikować, a i ja i Louis zjedliśmy tylko mnóstwo nerwów. Niepotrzebnie.
Właśnie weszłam do sklepu, do którego pojechałam garbusem. Louis spał, gdy wychodziłam. Nie będzie zadowolony, gdy się obudzi a mnie przy nim nie będzie. Cały tydzień był lekko poddenerwowany, że Josh może się będzie kręcił wokół uczelni. No ale pomyślmy logicznie, nie ma takiej opcji, aby jakimś cudem dowiedział się, że studiuję w Londynie. Choć jest bardziej prawdopodobne, że może być tutaj niż w jakimś mniejszym mieście w Wielkiej Brytanii. No bo przecież Londyn jest ogromny i jest większe prawdopodobieństwo, że go tutaj nie znajdą, ale też że mnie nie znajdzie.
Ja przynajmniej jestem spokojna odkąd mam przy sobie gaz pieprzowy. Nie użyłam go jeszcze ani razu i mam nadzieję, że nie będzie mi go dane użyć.
Chodziłam między półkami pchając wózek sklepowy. W jednej ręce miałam listę zakupów, którą wczoraj wieczorem zrobiłam. Chcemy dziś z Louisem zrobić małą parapetówkę dla znajomych. Meg, Stan i kilka kolegów Louisa z drużyny przyjdzie z dziewczynami. W sumie będzie nas około ośmiu osób. Chciałam jak najszybciej uwinąć się z tymi zakupami, aby zdążyć wrócić przed tym jak Louis wstanie, bo wiem że będę miała niezłe piekło w domu.
Pchając wózek pełen zakupów sprawdzałam czy czegoś nie zapomniałam. Byłam tak pochłonięta czytaniem poszczególnych produktów, że nie zauważyłam iż na kogoś wpadłam. Wózek odbił się od jakiegoś osobnika i uderzył mnie w brzuch, na co aż zajęczałam z bólu. Złapałam się za bolące miejsce i zamknęłam na chwilę oczy, aby jakoś się uspokoić i nieco złagodzić pulsujący ból. Po kilku sekundach głębokiego oddychania otworzyłam oczy i popatrzyłam w górę. Obok mnie stał bardzo przystojny, młody chłopak. Tak na oko miał 20,21 lat. Blond włosy zasłaniały całe jego czoło, a na ustach majaczył wielki uśmiech. Coś jest w nim znajomego, tylko co? Kogoś on mi przypomina. Po chwili przypatrywania się jego przystojnej twarzy zorientowałam się, ze żadne z nas się nie odezwało i stoimy tak dobrych kilka minut patrząc na siebie.
- Przepraszam, że w ciebie wjechałam. - powiedziałam na swoje wytłumaczenie.
- Nic nie szkodzi. A tobie nic się nie stało? - zapytał wskazując na mój brzuch ,na którym nadal trzymałam jedną dłoń.
- Nie, nic mi nie jest. Wózek mnie lekko uderzył, ale to nic.- odpowiedziałam machając ręką.
- To dobrze, bo wyglądałaś jakby faktycznie cię zabolało. - powiedział obserwując bacznie moją twarz.
- No dobra, zabolało. - zaśmiałam się, a chłopak dołączył do mnie. Coś w jego uśmiechu było znajomego. To jak zamykał oczy, gdy się śmiał. Za cholerę nie mogę przypomnieć sobie co to jest.
- Czy my się skądś nie znamy? - zapytałam przerywając nasz ubaw. Chłopak zrobił poważną minę i następnie odchrząknął, po czym odpowiedział.
- Wątpię. Przeprowadziłem się niedawno z innego miasta do Londynu, więc myślę że nie. - odpowiedział, ale ja wiedziałam że kłamie. Coś było tu nie tak. Znam go, tylko nie mogę sobie przypomnieć skąd.
- Ale może jakbyś miała kiedyś czas, to może chciałabyś się umówić ze mną na kawę? - zaproponował podchodząc do mnie bliżej. Zrobiłam krok do tyłu, a gdy on to zobaczył stanął bacznie mnie obserwując.
- Nie mam czasu. Studia, chłopak wybacz. - odpowiedziałam akcentując słowo chłopak. Nieznajomy zrobił smutną minę nie spuszczając ze mnie swojego wzroku, czym mnie nieźle irytował. Nawet Louis na mnie tak nie patrzy. Louis! Mam nadzieję, że się jeszcze nie obudził.
- Przepraszam muszę już iść. Miło było cię poznać. - powiedziałam chwytając wózek i pchając go przed siebie.
- Ciebie też miło było znowu zobaczyć Jo. - odpowiedział, a ja stanęłam w miejscu gdy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się za siebie chcąc zapytać skąd mnie zna. Przecież nie przedstawialiśmy się sobie, więc skąd on je zna. Wiedziałam! Wiedziałam, że go skądś znam. Może to jakiś znajomy ze starej szkoły? A może jakiś uczeń moich rodziców? Jak jak nie lubię takich sytuacji, gdy czegoś nie wiem. To jest irytujące!
Szybko wyszłam ze sklepu po drodze naturalnie płacąc za zakupy. Z ciężkimi torbami dotarłam do auta i jak najszybciej ruszyłam w stronę mieszkania.
Weszłam do środka jak najciszej potrafiłam. Mam nadzieję, że Louis jeszcze śpi.
- Dzień dobry. - powiedział jakiś głos za mną, gdy zamykałam drzwi, a torby z zakupami upadły z wielkim hukiem na podłogę w salonie.
- Louis. - szepnęłam, gdy dostrzegłam go opierającego się o blat w kuchni.
- Tak Louis. Gdzie byłaś? - zapytał krzyżując swoje ręce na piersiach.
- W sklepie. - odpowiedziałam ściągając kurtkę i wieszając ją na wieszaku. Podniosłam torby i zaniosłam je do kuchni, położyłam je na stole i odłożywszy kluczyki do specjalnie przeznaczonej na to miseczki usiadłam na krześle kładąc głowę na blacie.
- Co się dzieje? - zapytał spanikowany Louis kucając obok mnie.
- Uderzyłam się w brzuch i trochę mnie boli. - odpowiedziałam podnosząc głowę i patrząc w jego zatroskane, niebieskie oczy.
- To może trzeba zadzwonić po lekarza. - powiedział wstając i chwytając swój telefon.
- Nie, nie trzeba. Poleżę chwilę i mi przejdzie. - odpowiedziałam wstając z krzesła. Chwyciłam jego twarz w dłonie i nachylając się cmoknęłam go w usta.
- Mógłbyś rozpakować zakupy? - poprosiłam udając się do sypialni.
- Pewnie. Zrobię ci herbatę, co ty na to? - zaproponował, a ja tylko kiwnęłam głową i odwracając się do chłopaka tyłem weszłam do sypialni.
Ciepły, prawie jesienny powiew wiatru otulił moją twarz, gdy weszłam do środka. Położyłam się na łóżku i przykrywając kocem skuliłam się, podciągając kolana aż do brody i zamykając oczy. Wiem, że czeka mnie dziś dużo pracy. Muszę przygotować jakieś smakołyki dla naszych gości, ale mam jeszcze dużo czasu. Wczoraj wieczorem uzgodniliśmy z Louisem, że ja coś ugotuję a on posprząta całe mieszkanie. Wiem, że nienawidzi tego robić, ale muszę go do tego zmusić, inaczej wszystko będzie na mojej głowie. Skoro nie mieszkam tutaj sama, prawda?
- Jo ! - krzyknął Louis z kuchni, gdy ja prawie odlatywałam do krainy snów. - Gdzie mam położyć tampony? - krzyknął znowu, a ja otworzyłam szeroko oczy. Zapomniałam, że je dziś kupiłam. Miałam taką nadzieję, że schowam je przed chłopakiem, ale najzwyczajniej w świecie zapomniałam, tak czasem mi się zdarza.
Szybko wyskoczyłam z łóżka i pognałam do kuchni, prawie łamiąc sobie przez to nogę. Louis nawet nie zauważył jak się potykam o własne nogi, bo był pochłonięty czytaniem etykietki na opakowaniu tamponów.
- Oddawaj. - nakazałam mu stając na palcach i próbując wyrwać mu z rąk pudełko. Chłopak aby się jeszcze bardziej ze mną podroczyć uniósł rękę wyżej, także teraz nie dałam rady dostać upragnionej rzeczy.
- Jo, nic nie mówiłaś że dostałaś okres. - powiedział zabawnie, a ja poczułam jak na moje policzki wpełza krwistoczerwony rumieniec. Nigdy nie myślałam, że będę rozmawiać z chłopakiem o takich sprawach. Nawet z tatą nigdy o tym nie gadałam.
- Bo nie było się czym chwalić. - odpowiedziałam spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Ty się chyba nie wstydzisz? - zapytał chwytając moją brodę swoimi palcami i unosząc ją w górę.
- Trochę. - odpowiedziałam cicho.
- Nie ma czego. - powiedział patrząc mi przy tym prosto w oczy.
- Dobra, oddaj mi to pudełko. - poprosiłam i wyciągając rękę przed siebie. Czekałam, aż pudełko znajdzie się w mojej dłoni. Po kilku sekundach Louis skapitulował i oddał pudełko w moje posiadanie.
- Dziękuję. - bąknęłam tylko i odwracając się na pięcie chciałam ruszyć w stronę łazienki, ale dłoń Louisa chwytająca mnie z ramię zatrzymała w miejscu. Przyciągnął mnie do swojego torsu, także plecami dotykałam jego klatki piersiowej. Objął mnie ramionami w talii, a następnie jedną z dłoni przeniósł na mój brzuch podnosząc materiał koszulki zaczął powoli i go masować. Jęknęłam na to jakże miłe uczucie, połączenie mojej zimnej skóry z jego ciepłymi opuszkami palców głaszczącymi mnie słodko.
- Mogłaś mi powiedzieć, że masz okres a nie kłamać, że się uderzyłaś w brzuch. - szepnął do mojego ucha. - Zaraz bym coś wymyślił, aby jakoś temu zaradzić. - dodał dotykając ustami płatek mojego ucha.
- Co masz na myśli? - zapytałam również szeptem.
- To. - odpowiedział i zaraz do jego dłoni dołączyła druga dłoń i zaczął masować skórę mojego brzucha. Och jak dobrze, nie czuję już tępego bólu, który zawsze odwiedza mięśnie mojego brzucha raz w miesiącu.
Zamknęłam na chwilę oczy, a Louis cały czas masował mój brzuch i jednocześnie całując mnie w szyję Jejku nawet nie wiecie jakie to przyjemne, być w ramionach chłopaka, a do tego być tak masowanym przez niego. Po kilka minutach boskiego masażu, jaki zafundował mi Louis odwróciłam się do niego przodem i w podzięce za wszystko pocałowałam go w usta. Chłopak był zaskoczony moim nagłym ruchem, bo na początku nie odwzajemnił mojego pocałunku, dopiero po chwili poczułam jak jego wargi współgrają z moimi. Objął mnie ramionami w talii przysuwając bliżej siebie i wplątując jedną z dłoni w moje włosy.
- Dziękuję. - wydyszałam, gdy oderwaliśmy się od siebie, nadal stojąc blisko siebie.
- Proszę. - odpowiedział schylając się i muskając mój nos swoim.
- Muszę skorzystać z toalety. - powiedziałam zakładając zabłąkane loki za ucho.
- Nie wątpię. - odpowiedział poruszając zabawnie brwiami, a ja natomiast uderzyłam go w ramię i odwracając się na pięcie ruszyłam w stronę łazienki.
Po tym jak skorzystałam z toalety wróciłam do kuchni, gdzie na blacie czekała na mnie herbata w moim ulubionym niebieskim kubku w ciemne groszki, a obok niego dwie tabletki przeciwbólowe. Uśmiechnęłam się do siebie widząc ten zestaw, a następnie łyknęłam proszki i popiłam letnią już herbatą. Obróciłam się dookoła szukając wzrokiem Louisa, ale chłopaka nigdzie nie było.
Nagle usłyszałam jak drzwi wejściowe się otwierają, a w nich stoi Louis. Ściągnął swoje trampki i bluzę wieszając ją na wieszaku obok mojej kurtki.
- Gdzie byłeś? - zapytałam, gdy chłopak podszedł do mnie bliżej i chwycił mój kubek z resztką herbaty i wypił ją do dna.
- Wyrzuciłem śmieci. - odpowiedział uśmiechając się do mnie i wkładając brudne naczynie do zlewu.
- Właśnie miałam ci mówić, abyś poszedł je wyrzucić, bo się ich trochę już uzbierało. - powiedziałam odwracając się do niego tyłem i włączając wodę zaczęłam myć naczynia ze śniadania. Poczułam dłonie Louisa na moich biodrach, a za chwilę jak jego broda dotyka mojego ramienia. Odwróciłam nieco głowę w prawą stronę, aby spojrzeć na niego. Miał zamknięte oczy, a zmarszczka na jego czole była bardzo dobrze widoczna, co by oznaczało że chłopak czymś się martwi. Tylko czym?
- Lou, co jest? - zapytałam kończąc mycie naczyń i wycierając ręce w ściereczkę. Chłopak otworzył oczy i patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chyba widziałem dziś Josha. - odpowiedział patrząc przy tym prosto w moje oczy.
- Co? - zapytałam upuszczając ścierkę na podłogę i podpierając się o blat stojący za mną.
- Nie jestem pewny czy to był on, ale był strasznie podobny. W dodatku miał blond włosy, więc nie jestem pewny w stu procentach. - powiedział, a ja poczułam jak nogi się pode mną uginają. Całe powietrze znajdujące się w moich płucach gdzieś uleciało, a oczy były szeroko otwarte.
- Jo? Co się dzieje? - zapytał Louis chwytając mnie za ramiona. Po chwili odzyskałam zdolność do kontaktowania się z otoczeniem i popatrzyłam na chłopaka.
- Bo ja go chyba dziś spotkałam. - odpowiedziałam prawie szeptem. Louis gdy to usłyszał zrobił wielkie oczy i kręcąc głową zaczął przechadzać się po kuchni.
- Kiedy? Jak? Gdzie? - pytania wylatywały z jego ust jak petardy. Popatrzyłam na niego przerażonym wzrokiem, chciało mi się płakać. Czułam łzy pod powiekami, które mimo moich próśb nie chciały się wydostać na zewnątrz.
- Gdy byłam w sklepie wpadłam na jakiegoś chłopaka. To znaczy zagapiłam się i wjechałam w niego wózkiem sklepowym. - wyjaśniłam. Louis nagle stanął na przeciw mnie i widząc to jak się trzęsę ze zdenerwowania podchodząc bliżej mnie objął ramionami przyciągając do swojej klatki piersiowej. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, a chłopak zaczął gładzić moje włosy. I wtedy wszystkie tamy puściły, a ja zaczęłam płakać mocząc przy tym Louisowi koszulkę.
- Csii, wszystko będzie dobrze. Masz mnie, ja zawsze cię obronię. Obiecuję. - powiedział całując moją głowę, a ja cicho łkałam w jego ramionach.
Czyli to jednak był Josh. Wiedziałam, że skądś go kojarzę, ale żeby od razu to był on?
On jest serio nienormalny, nachodząc mnie w sklepie. A może to był przypadek? Albo on mnie śledził? Wie gdzie mieszkam? On wie gdzie ja mieszkam! Skoro Louis go spotkał przy śmietniku, to na pewno wie gdzie ja mieszkam. Gdy dotarła do mnie ta myśl, zaczęłam się trząść.
- Zimno ci? - zapytał Lou przyciągając mnie bliżej siebie. Pokręciłam głową przytulając się jeszcze bardziej do chłopaka.
- Lou, on wie gdzie mieszkamy. - szepnęłam, a chłopak na chwilę zastygł w miejscu. Podniosłam na niego wzrok i wtedy widziałam jak się nad czymś zastanawia. - A co jak przyjdzie tutaj? - zapytałam, a moim ciałem wstrząsnęło. Boję się, czy to takie dziwne?
- Nie przyjdzie. Nie odważyłby się.
- Louis, on mnie zaczepił w sklepie. Więc jest do wszystkiego zdolny. Boże gdybym się nie zagapiła nie wpadłabym na niego i pewnie by mnie nie śledził. - powiedziałam przestraszona wtulając się mocniej w klatkę piersiową Louisa.
- Myślisz, że cię śledził? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, ale wracając miałam takie wrażenie że ktoś za mną jedzie. Nie zwracałam na to zbytniej uwagi, bo chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. - wyjaśniłam, a Lou pokiwał głową. Ciekawe nad czym tak myśli.
- Myślisz, że trzeba to zgłosić na policję? - zapytałam i wtedy Lou popatrzył na mnie. Zmarszczka na jego czole był teraz bardzo dobrze widoczna. Denerwuje się, wiem to.
- Lou proszę cię. Obiecaj, że nic mi się nie stanie.
- Dopóki jesteś w mieszkaniu, ze mną nic ci nie grozi. Obiecuję. - powiedział pewnie całując mnie przy tym w czoło.
- Zadzwonię do twojego taty, zapytam się co on o tym wszystko sądzi. - powiedział uwalniając się z mojego uścisku. Tata? Nie, błagam tylko nie to.
- Nie! - krzyknęłam za nim. - Nie rób tego. Ojciec będzie się jeszcze bardziej o mnie zamartwiał. Oszczędźmy mu tego, błagam cię Lou. - poprosiłam siadając na zimnych płytkach w kuchni i opierając się plecami o szafkę.
- Dobra. Zadzwonię do mojego taty. - kiwnęłam głową, ale za chwilę przyszło mi coś do głowy.
- Tylko poproś, aby nic nie mówił mojemu tacie. Błagam. nie chcę go martwić. - poprosiłam, a Lou tylko kiwnął głową i poszedł do sypialni po telefon. Ja w tym czasie, gdy on rozmawiał ze swoim ojcem siedziałam na zimnych kafelkach w kuchni trzęsąc się ze zdenerwowania i zastanawiając nad wszystkim. Gdyby Josh mnie nie znalazł to byłabym bezpieczna. Chociaż prędzej czy później doszedł by, że zaczęłam studiować. A bardzo dobrze wiedział,że wybrałabym uczelnie w Doncaster, tak jak myślałam na początku ale ostatecznie wybrałam tę w Londynie, aby być blisko Louisa. A Josh w końcu dowiedziałby się, że nie ma mnie w Doncaster, więc gdzie mogę być? Oczywiście, że w Londynie.
Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Przestraszyłam się, bo jak to Josh? W sumie zmieniłam numer telefonu odkąd się nie spotykamy, aby mnie nie zadręczał telefonami i wiadomościami na okrągło. Niepewnie wstałam z podłogi i podchodząc do stolika w salonie na którym leżał mój telefon podniosłam go i jaka była moja ulga, gdy na wyświetlaczu mrugało imię Meg.
- Cześć. - powiedziała, gdy odebrałam. Jej radość nigdy mnie nie zanudzi. Zawsze jest szczęśliwa, jak ona to robi?
- Hej. - odpowiedziałam ponuro, choć próbowałam brzmieć na zadowoloną. Przynajmniej taki miałam zamiar.
- Jo, co jest? Masz jakiś dziwny głos, chora jesteś? - czyli jednak słychać aż tak bardzo po mnie?
- Nic mi nie jest. Trochę źle się czuję,to wszystko. - odpowiedziałam uspokajająco.
- Na pewno?
- Tak. Brzuch mnie trochę boli, ale wszystko jest dobrze. Przychodzicie dzisiaj? Czy dzwonisz aby odwołać? - najlepszym uniknięciem jakichkolwiek pytań na temat co mnie dręczy jest zmiana tematu na inny.
- Oczywiscie, że przychodzimy. Dzwonię żeby ci tylko powiedzieć, że przyjdziemy sami ze Stanem. Bo reszta ma jakieś ważne spotkanie, z resztą nie wiem o co im chodzi. Stan próbował się dodzwonić do Louisa,ale cały czas włącza się poczta głosowa, więc kazał mi zadzwonić do ciebie. - wyjaśniła. Szkoda, że nie będzie reszty. Chciałam poznać kolegów Louisa z drużyny, ale cóż mówi się trudno. Skoro coś innego jest ważniejszego to ok, nie wnikam.
- Szkoda, ale fajnie że chociaż wy będziecie. A Louis nie odbiera, bo rozmawia ze swoim tatą. - wyjaśniłam. Chciałam brzmieć jak najbardziej szczerze i chyba tak mi wyszło, bo Meg nic nie powiedziała na ten temat.
- Rozumiem. O której mamy być? - zapytała.
- Myślę, że o szóstej będzie w porządku. - odpowiedziałam spoglądając w stronę drzwi od sypialni, które się otworzyły, a w nich stanął blady jak ściana Louis.
- Dobra będziemy punktualnie. Do zobaczenia Jo. - powiedziała Meg do słuchawki, a ja nawet się z nią nie żegnając rozłączyłam się.
- Lou? I jak? - zapytałam wstając gwałtownie z oparcia fotela i podchodząc do chłopaka.
- Powiedział, że załatwi nam ochronę. Wiesz kilku gości będzie obserwowało otoczenie bloku siedząc w samochodach. A jak Josh się zjawi od razu go złapią i po kłopocie. - wyjaśnił, a mi kamień spadł z serca. Dobrze wiedzieć, że będziemy bezpieczni. Przynajmniej jedna dobra wiadomość na dziś.
- Jak się czujesz? - zapytał patrząc na mnie.
- Lepiej. Zapewnienie, że mamy ochronę dużo mi dało, bo przynajmniej wiem że w jakimś sensie będziemy bezpieczni. - odpowiedziałam.
- Och Jo. - jęknął Lou oplatając mnie mocno w talii. - Gdyby coś ci się stało nie wybaczyłbym sobie. - dodał chowając twarz w moich lokach.
- Nic mi nie jest Lou. - powiedziałam uspokajająco głaszcząc go po plecach.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że chcesz jechać do sklepu po zakupy? Pojechałbym z tobą. - powiedział ignorując moje poprzednie zdanie. - W ogóle nie zważasz na swoje bezpieczeństwo. - dodał z powagą w głosie.
- Przecież mam gaz pieprzowy w torebce, więc mogę go użyć w każdej chwili. - powiedziałam na swoją obronę.
- I myślisz, że jakiś głupi gaz cię uratuje? - zapytał z kpiną w głosie.
- Tak? - odpowiedziałam pytająco.
- Chyba raczej nie. - powiedział.
- Wkurzasz mnie Lou. - odpowiedziałam wyrywając się z jego uścisku.
- Ja? Niby czym? - zapytał, jakby nie wiedząc o co mi chodzi.
- Tym, że uważasz iż jestem jakaś słaba i nie poradzę sobie gdy ktoś mnie zaatakuje. - wyjaśniłam.
- Nie uważam, że jesteś sła...
- Tak właśnie uważasz i nie zaprzeczaj. - wtrąciłam mu się w zdanie. - Potrafię dać sobie radę Lou. Nie musisz się o mnie martwić. - dodałam.
- Muszę. Jesteś dla mnie najważniejsza i się o ciebie martwię, czy to tak trudno pojąć? - zapytał z wyrzutem w głosie.
- Nie,wcale nie tak trudno pojąć po prostu nie rozumiem dlaczego się tak o mnie martwisz?
- Bo cię kocham wariatko! - krzyknął przestraszając tym mnie, aż podskoczyłam w miejscu.
- Naprawdę? - zapytałam z lekkim uśmiechem.
- Naprawdę. - potwierdził i podchodząc do mnie bliżej pochylił się i jego wargi dotknęły moich. Wplotłam dłonie w jego włosy i lekko za nie ciągnąć.
- Kocham cię. - szepnęłam w jego usta, gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy. - I ja też się o ciebie martwię. - dodałam kładąc obie dłonie na jego klatce piersiowej. Lou tylko uśmiechnął się do mnie, ale to nie był uśmiech, który mogłam dostrzec każdego ranka, gdy budziliśmy się obok siebie. Ten uśmiech był raczej wymuszony, aby pewnie mnie uspokoić przed tym co będzie się dziać. Już się boję, gdy tylko o tym pomyślę.
***
Około godziny osiemnastej przyjechali do nas Meg ze Stanem. Dziewczyna wygldała prze ślicznie. Długie blond włosy związała w kucyka, a grzywkę zaczesała na bok. Była ubrana w obcisłe, czarne spodnie, a do tego białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i czarną marynarkę.
- Cześć kochana. - przywitała się ze mną uściskiem, a zaraz za nią stał Stan, który gdy tylko Meg mnie wypuściła ze swoich objęć ten mnie uściskał. Czułam od niego bardzo mocne perfumy, na które zrobiło mi się niedobrze. Ślicznie pachniały, ale chyba chłopak wylał na siebie połowę flakonika. Dostrzegłam, że ubrał na siebie czarne spodnie i biały podkoszulek, a na to zarzucił czarną bejsbolówkę Wyglądał bardzo apetycznie, ale i tak wolę mojego rycerza stojącego obok kanapy w salonie i rozmawiającego z Meg. Założył dżinsy, które tak bardzo lubię, bo zwisają mu z bioder w bardzo przyjemny dla oka widok i czarną koszulkę przez którą widoczne były wyćwiczone mięśnie.
- Siadajcie. - powiedziałam do naszych gości wskazując na kanapę, a sama udałam się do kuchni, aby zrobić coś do picia. Lou za chwilę do mnie dołączył jak się domyślam w celu pomocy.
- Dlaczego tak na mnie patrzyłaś? - zapytał stając obok mnie, gdy nalewałam do czajnika wodę na herbatę.
- Niby jak? - zapytałam włączając czajnik i wyciągając z szafki puszkę z herbatą.
- Jakbyś chciała mnie zjeść. - szepnął do mojego ucha, a ja wciągnęłam głośno powietrze słysząc te słowa. Tak, to prawda miałam ochotę się na niego rzucić.
- Wydawało ci się. - odpowiedziałam całkiem poważnie wkładając po saszetce herbaty do czterech kubków.
- Wcale nie. - szepnął do mojego ucha i odchodząc uszczypnął mnie w tyłek. Odwróciłam się gwałtownie, a Louis oddalił się do salonu głośno się ze mnie śmiejąc.On jest nienormalny.
- I tak wyglądał nasz pierwszy w tym roku akademickim trening. - zakończył swoją wypowiedź Stan. Byłam już trochę podpita, wliczając w to dwie szklanki jakiegoś dobrego alkoholu, który przynieśli nasi goście. Przynajmniej trochę się rozluźniłam i można powiedzieć, że całkiem zapomniałam o byłym chłopaku, ochronie i naszym niespodziewanym dzisiejszym spotkaniu. Dzień pełen wrażeń, jak nic.
- Louisku. - zwróciłam się do chłopaka, a ten zaśmiał się głośno słysząc jak go zdrobniale nazwałam.
- Tak? - zapytał robiąc poważną minę, choć chyba mu to nie wyszło sądząc po podniesionych w górę kącikach ust.
- Zaprowadzisz mnie do łazienki? - poprosiłam, a ten od razu skinął głową.Wstałam z podłogi. Z podłogi? Co myśmy robili na podłodze? Ach tak stwierdziliśmy, że będzie nam wygodniej siedzieć na niej niż na kanapach, więc zrobiliśmy małe przemeblowanie w salonie.
No więc wstałam z tej podłogi i przytrzymując się ramienia Louisa stanęłam na równe nogi. Kątem oka zauważyłam jak Stan śpi na środku salonu na brzuchu co wywołało u mnie jeszcze większy śmiech. Taki oczyszczający śmiech, którego mi właśnie brakowało przez ostatnie dni. Meg popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem,więc pokazałam jej palcem na postać Stana, a ta od razu wpadła w niepohamowany wir śmiechu i nagle zobaczyłam jak zasina na moich oczach obok Stana, w takiej samej pozycji co on.
- Idziesz? - zapytał Louis stając obok mnie.
- Tak, ale patrz na nich. - wskazałam na naszych gości, a Louis machnął ręką w ich stronę i chwyciwszy moją dłoń pociągnął mnie w stronę łazienki.
- Po co ty mnie tu przyprowadziłeś? - zapytałam stając obok kabiny prysznicowej i krzyżując ręce na piersiach.
- Chciałaś skorzystać z toalety, więc śmiało. - powiedział stając w progu i bacznie mnie obserwując.
- Chciałam? - zapytałam samą siebie. - Ach tak, racja. - przyznałam sobie rację i walnęłam się z otwartej dłoni w czoło. Już chciałam pozbywać się moich spodni, gdy przypomniałam sobie, że Louis stoi w drzwiach i mnie obserwuje. - Wypad. - nakazałam mu, a on ani się nie ruszył na milimetr. Podciągnęłam więc spodnie w górę i ruszyłam w jego stronę. Moją misją było wykopanie go z łazienki, ale łatwiej mówić niż zrobić. Louis nawet nie drgnął gdy wypychałam go na korytarz. W końcu się poddałam i bez żadnych zahamowań ruszyłam w stronę toalety i pewnym ruchem ściągnęłam spodnie razem z bielizną i usiadłam. Popatrzyłam na Louisa, a ten zrobił wielkie oczy ze zdziwienia i kręcąc jednocześnie głową wyszedł z łazienki. Zdaje mi się, że po alkoholu robię się odważniejsza.
Po skorzystaniu z toalety wyszłam z łazienki i zobaczyłam jak Meg leży na klatce piersiowej Stana, a Louis rozłożony na kanapie śpi i chrapie. I to jak głośno!
Więc co tu dużo gadać, ja też postanowiłam że się już położę. Czas najwyższy. Pogasiłam wszystkie światła w salonie i kuchni i poszłam do sypialni. Nie przebierając się w pidżamę, bo nie miałam na to sił wskoczyłam do łóżka i od razu zasnęłam. Mam nadzieję, że rano nie będę miała kaca. Co w moim przypadku jest mało prawdopodobne.
_________________________________________________________________________________
Wreszcie go skończyłam. A gdy czytałam jeszcze raz było tyle błędów, że prawie godzinę zajęło mi poprawianie ich.
Mam nadzieję, że się spodoba. Mi osobiście bardzo podoba, co nie często się zdarza.
Ostatni rozdział chyba Wam się nie bardzo podobał, bo były tylko 3 komentarze. Mam nadzieję, że pod tym będzie więcej, bo jest Was mnóstwo i czasem jesteście nieobliczalni (w pozytywnym sensie, rzecz jasna)
Więc komentujcie i dajcie mi mnóstwo motywacji, bo jest mi bardzo potrzebna :)
Razem z Louisem każdego dnia rano jeździliśmy razem. Czasem zdarzało się, że albo ja albo Louis czekał na mnie aż skończę zajęcia. Postanowiliśmy, że pierwszy tydzień będziemy jeździć razem, a później każde z nas osobno swoim samochodem, bo tak będzie wygodniej. Mi ten pomysł się bardzo spodobał, bo byłam przerażona wizją dotarcia na uczelnie za pomocą samochodu, bo nie znałam tak dobrze drogi. Ale teraz gdy już praktycznie znam ją na pamięć, dzięki pięciodniowym treningom z Louisem, stwierdzam iż dam radę jeździć sama. Poza tym Louis zaczyna w przyszłym tygodniu treningi, więc tak będzie lepiej niż miałabym na niego czekać po dwie godziny na boisku, a za ten czas mogłabym zrobić coś przydatniejszego, na przykład coś do zjedzenia, albo chociażby trochę się pouczyć.
Louis wytrzymał ze mną cały tydzień - mojego panikowania, że spóźnię się do szkoły, albo że będą korki i nie dojedziemy na czas. Teraz tak patrząc na to z perspektywy czasu stwierdzam, że nie było nad czym panikować, a i ja i Louis zjedliśmy tylko mnóstwo nerwów. Niepotrzebnie.
Właśnie weszłam do sklepu, do którego pojechałam garbusem. Louis spał, gdy wychodziłam. Nie będzie zadowolony, gdy się obudzi a mnie przy nim nie będzie. Cały tydzień był lekko poddenerwowany, że Josh może się będzie kręcił wokół uczelni. No ale pomyślmy logicznie, nie ma takiej opcji, aby jakimś cudem dowiedział się, że studiuję w Londynie. Choć jest bardziej prawdopodobne, że może być tutaj niż w jakimś mniejszym mieście w Wielkiej Brytanii. No bo przecież Londyn jest ogromny i jest większe prawdopodobieństwo, że go tutaj nie znajdą, ale też że mnie nie znajdzie.
Ja przynajmniej jestem spokojna odkąd mam przy sobie gaz pieprzowy. Nie użyłam go jeszcze ani razu i mam nadzieję, że nie będzie mi go dane użyć.
Chodziłam między półkami pchając wózek sklepowy. W jednej ręce miałam listę zakupów, którą wczoraj wieczorem zrobiłam. Chcemy dziś z Louisem zrobić małą parapetówkę dla znajomych. Meg, Stan i kilka kolegów Louisa z drużyny przyjdzie z dziewczynami. W sumie będzie nas około ośmiu osób. Chciałam jak najszybciej uwinąć się z tymi zakupami, aby zdążyć wrócić przed tym jak Louis wstanie, bo wiem że będę miała niezłe piekło w domu.
Pchając wózek pełen zakupów sprawdzałam czy czegoś nie zapomniałam. Byłam tak pochłonięta czytaniem poszczególnych produktów, że nie zauważyłam iż na kogoś wpadłam. Wózek odbił się od jakiegoś osobnika i uderzył mnie w brzuch, na co aż zajęczałam z bólu. Złapałam się za bolące miejsce i zamknęłam na chwilę oczy, aby jakoś się uspokoić i nieco złagodzić pulsujący ból. Po kilku sekundach głębokiego oddychania otworzyłam oczy i popatrzyłam w górę. Obok mnie stał bardzo przystojny, młody chłopak. Tak na oko miał 20,21 lat. Blond włosy zasłaniały całe jego czoło, a na ustach majaczył wielki uśmiech. Coś jest w nim znajomego, tylko co? Kogoś on mi przypomina. Po chwili przypatrywania się jego przystojnej twarzy zorientowałam się, ze żadne z nas się nie odezwało i stoimy tak dobrych kilka minut patrząc na siebie.
- Przepraszam, że w ciebie wjechałam. - powiedziałam na swoje wytłumaczenie.
- Nic nie szkodzi. A tobie nic się nie stało? - zapytał wskazując na mój brzuch ,na którym nadal trzymałam jedną dłoń.
- Nie, nic mi nie jest. Wózek mnie lekko uderzył, ale to nic.- odpowiedziałam machając ręką.
- To dobrze, bo wyglądałaś jakby faktycznie cię zabolało. - powiedział obserwując bacznie moją twarz.
- No dobra, zabolało. - zaśmiałam się, a chłopak dołączył do mnie. Coś w jego uśmiechu było znajomego. To jak zamykał oczy, gdy się śmiał. Za cholerę nie mogę przypomnieć sobie co to jest.
- Czy my się skądś nie znamy? - zapytałam przerywając nasz ubaw. Chłopak zrobił poważną minę i następnie odchrząknął, po czym odpowiedział.
- Wątpię. Przeprowadziłem się niedawno z innego miasta do Londynu, więc myślę że nie. - odpowiedział, ale ja wiedziałam że kłamie. Coś było tu nie tak. Znam go, tylko nie mogę sobie przypomnieć skąd.
- Ale może jakbyś miała kiedyś czas, to może chciałabyś się umówić ze mną na kawę? - zaproponował podchodząc do mnie bliżej. Zrobiłam krok do tyłu, a gdy on to zobaczył stanął bacznie mnie obserwując.
- Nie mam czasu. Studia, chłopak wybacz. - odpowiedziałam akcentując słowo chłopak. Nieznajomy zrobił smutną minę nie spuszczając ze mnie swojego wzroku, czym mnie nieźle irytował. Nawet Louis na mnie tak nie patrzy. Louis! Mam nadzieję, że się jeszcze nie obudził.
- Przepraszam muszę już iść. Miło było cię poznać. - powiedziałam chwytając wózek i pchając go przed siebie.
- Ciebie też miło było znowu zobaczyć Jo. - odpowiedział, a ja stanęłam w miejscu gdy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się za siebie chcąc zapytać skąd mnie zna. Przecież nie przedstawialiśmy się sobie, więc skąd on je zna. Wiedziałam! Wiedziałam, że go skądś znam. Może to jakiś znajomy ze starej szkoły? A może jakiś uczeń moich rodziców? Jak jak nie lubię takich sytuacji, gdy czegoś nie wiem. To jest irytujące!
Szybko wyszłam ze sklepu po drodze naturalnie płacąc za zakupy. Z ciężkimi torbami dotarłam do auta i jak najszybciej ruszyłam w stronę mieszkania.
Weszłam do środka jak najciszej potrafiłam. Mam nadzieję, że Louis jeszcze śpi.
- Dzień dobry. - powiedział jakiś głos za mną, gdy zamykałam drzwi, a torby z zakupami upadły z wielkim hukiem na podłogę w salonie.
- Louis. - szepnęłam, gdy dostrzegłam go opierającego się o blat w kuchni.
- Tak Louis. Gdzie byłaś? - zapytał krzyżując swoje ręce na piersiach.
- W sklepie. - odpowiedziałam ściągając kurtkę i wieszając ją na wieszaku. Podniosłam torby i zaniosłam je do kuchni, położyłam je na stole i odłożywszy kluczyki do specjalnie przeznaczonej na to miseczki usiadłam na krześle kładąc głowę na blacie.
- Co się dzieje? - zapytał spanikowany Louis kucając obok mnie.
- Uderzyłam się w brzuch i trochę mnie boli. - odpowiedziałam podnosząc głowę i patrząc w jego zatroskane, niebieskie oczy.
- To może trzeba zadzwonić po lekarza. - powiedział wstając i chwytając swój telefon.
- Nie, nie trzeba. Poleżę chwilę i mi przejdzie. - odpowiedziałam wstając z krzesła. Chwyciłam jego twarz w dłonie i nachylając się cmoknęłam go w usta.
- Mógłbyś rozpakować zakupy? - poprosiłam udając się do sypialni.
- Pewnie. Zrobię ci herbatę, co ty na to? - zaproponował, a ja tylko kiwnęłam głową i odwracając się do chłopaka tyłem weszłam do sypialni.
Ciepły, prawie jesienny powiew wiatru otulił moją twarz, gdy weszłam do środka. Położyłam się na łóżku i przykrywając kocem skuliłam się, podciągając kolana aż do brody i zamykając oczy. Wiem, że czeka mnie dziś dużo pracy. Muszę przygotować jakieś smakołyki dla naszych gości, ale mam jeszcze dużo czasu. Wczoraj wieczorem uzgodniliśmy z Louisem, że ja coś ugotuję a on posprząta całe mieszkanie. Wiem, że nienawidzi tego robić, ale muszę go do tego zmusić, inaczej wszystko będzie na mojej głowie. Skoro nie mieszkam tutaj sama, prawda?
- Jo ! - krzyknął Louis z kuchni, gdy ja prawie odlatywałam do krainy snów. - Gdzie mam położyć tampony? - krzyknął znowu, a ja otworzyłam szeroko oczy. Zapomniałam, że je dziś kupiłam. Miałam taką nadzieję, że schowam je przed chłopakiem, ale najzwyczajniej w świecie zapomniałam, tak czasem mi się zdarza.
Szybko wyskoczyłam z łóżka i pognałam do kuchni, prawie łamiąc sobie przez to nogę. Louis nawet nie zauważył jak się potykam o własne nogi, bo był pochłonięty czytaniem etykietki na opakowaniu tamponów.
- Oddawaj. - nakazałam mu stając na palcach i próbując wyrwać mu z rąk pudełko. Chłopak aby się jeszcze bardziej ze mną podroczyć uniósł rękę wyżej, także teraz nie dałam rady dostać upragnionej rzeczy.
- Jo, nic nie mówiłaś że dostałaś okres. - powiedział zabawnie, a ja poczułam jak na moje policzki wpełza krwistoczerwony rumieniec. Nigdy nie myślałam, że będę rozmawiać z chłopakiem o takich sprawach. Nawet z tatą nigdy o tym nie gadałam.
- Bo nie było się czym chwalić. - odpowiedziałam spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Ty się chyba nie wstydzisz? - zapytał chwytając moją brodę swoimi palcami i unosząc ją w górę.
- Trochę. - odpowiedziałam cicho.
- Nie ma czego. - powiedział patrząc mi przy tym prosto w oczy.
- Dobra, oddaj mi to pudełko. - poprosiłam i wyciągając rękę przed siebie. Czekałam, aż pudełko znajdzie się w mojej dłoni. Po kilku sekundach Louis skapitulował i oddał pudełko w moje posiadanie.
- Dziękuję. - bąknęłam tylko i odwracając się na pięcie chciałam ruszyć w stronę łazienki, ale dłoń Louisa chwytająca mnie z ramię zatrzymała w miejscu. Przyciągnął mnie do swojego torsu, także plecami dotykałam jego klatki piersiowej. Objął mnie ramionami w talii, a następnie jedną z dłoni przeniósł na mój brzuch podnosząc materiał koszulki zaczął powoli i go masować. Jęknęłam na to jakże miłe uczucie, połączenie mojej zimnej skóry z jego ciepłymi opuszkami palców głaszczącymi mnie słodko.
- Mogłaś mi powiedzieć, że masz okres a nie kłamać, że się uderzyłaś w brzuch. - szepnął do mojego ucha. - Zaraz bym coś wymyślił, aby jakoś temu zaradzić. - dodał dotykając ustami płatek mojego ucha.
- Co masz na myśli? - zapytałam również szeptem.
- To. - odpowiedział i zaraz do jego dłoni dołączyła druga dłoń i zaczął masować skórę mojego brzucha. Och jak dobrze, nie czuję już tępego bólu, który zawsze odwiedza mięśnie mojego brzucha raz w miesiącu.
Zamknęłam na chwilę oczy, a Louis cały czas masował mój brzuch i jednocześnie całując mnie w szyję Jejku nawet nie wiecie jakie to przyjemne, być w ramionach chłopaka, a do tego być tak masowanym przez niego. Po kilka minutach boskiego masażu, jaki zafundował mi Louis odwróciłam się do niego przodem i w podzięce za wszystko pocałowałam go w usta. Chłopak był zaskoczony moim nagłym ruchem, bo na początku nie odwzajemnił mojego pocałunku, dopiero po chwili poczułam jak jego wargi współgrają z moimi. Objął mnie ramionami w talii przysuwając bliżej siebie i wplątując jedną z dłoni w moje włosy.
- Dziękuję. - wydyszałam, gdy oderwaliśmy się od siebie, nadal stojąc blisko siebie.
- Proszę. - odpowiedział schylając się i muskając mój nos swoim.
- Muszę skorzystać z toalety. - powiedziałam zakładając zabłąkane loki za ucho.
- Nie wątpię. - odpowiedział poruszając zabawnie brwiami, a ja natomiast uderzyłam go w ramię i odwracając się na pięcie ruszyłam w stronę łazienki.
Po tym jak skorzystałam z toalety wróciłam do kuchni, gdzie na blacie czekała na mnie herbata w moim ulubionym niebieskim kubku w ciemne groszki, a obok niego dwie tabletki przeciwbólowe. Uśmiechnęłam się do siebie widząc ten zestaw, a następnie łyknęłam proszki i popiłam letnią już herbatą. Obróciłam się dookoła szukając wzrokiem Louisa, ale chłopaka nigdzie nie było.
Nagle usłyszałam jak drzwi wejściowe się otwierają, a w nich stoi Louis. Ściągnął swoje trampki i bluzę wieszając ją na wieszaku obok mojej kurtki.
- Gdzie byłeś? - zapytałam, gdy chłopak podszedł do mnie bliżej i chwycił mój kubek z resztką herbaty i wypił ją do dna.
- Wyrzuciłem śmieci. - odpowiedział uśmiechając się do mnie i wkładając brudne naczynie do zlewu.
- Właśnie miałam ci mówić, abyś poszedł je wyrzucić, bo się ich trochę już uzbierało. - powiedziałam odwracając się do niego tyłem i włączając wodę zaczęłam myć naczynia ze śniadania. Poczułam dłonie Louisa na moich biodrach, a za chwilę jak jego broda dotyka mojego ramienia. Odwróciłam nieco głowę w prawą stronę, aby spojrzeć na niego. Miał zamknięte oczy, a zmarszczka na jego czole była bardzo dobrze widoczna, co by oznaczało że chłopak czymś się martwi. Tylko czym?
- Lou, co jest? - zapytałam kończąc mycie naczyń i wycierając ręce w ściereczkę. Chłopak otworzył oczy i patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chyba widziałem dziś Josha. - odpowiedział patrząc przy tym prosto w moje oczy.
- Co? - zapytałam upuszczając ścierkę na podłogę i podpierając się o blat stojący za mną.
- Nie jestem pewny czy to był on, ale był strasznie podobny. W dodatku miał blond włosy, więc nie jestem pewny w stu procentach. - powiedział, a ja poczułam jak nogi się pode mną uginają. Całe powietrze znajdujące się w moich płucach gdzieś uleciało, a oczy były szeroko otwarte.
- Jo? Co się dzieje? - zapytał Louis chwytając mnie za ramiona. Po chwili odzyskałam zdolność do kontaktowania się z otoczeniem i popatrzyłam na chłopaka.
- Bo ja go chyba dziś spotkałam. - odpowiedziałam prawie szeptem. Louis gdy to usłyszał zrobił wielkie oczy i kręcąc głową zaczął przechadzać się po kuchni.
- Kiedy? Jak? Gdzie? - pytania wylatywały z jego ust jak petardy. Popatrzyłam na niego przerażonym wzrokiem, chciało mi się płakać. Czułam łzy pod powiekami, które mimo moich próśb nie chciały się wydostać na zewnątrz.
- Gdy byłam w sklepie wpadłam na jakiegoś chłopaka. To znaczy zagapiłam się i wjechałam w niego wózkiem sklepowym. - wyjaśniłam. Louis nagle stanął na przeciw mnie i widząc to jak się trzęsę ze zdenerwowania podchodząc bliżej mnie objął ramionami przyciągając do swojej klatki piersiowej. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, a chłopak zaczął gładzić moje włosy. I wtedy wszystkie tamy puściły, a ja zaczęłam płakać mocząc przy tym Louisowi koszulkę.
- Csii, wszystko będzie dobrze. Masz mnie, ja zawsze cię obronię. Obiecuję. - powiedział całując moją głowę, a ja cicho łkałam w jego ramionach.
Czyli to jednak był Josh. Wiedziałam, że skądś go kojarzę, ale żeby od razu to był on?
On jest serio nienormalny, nachodząc mnie w sklepie. A może to był przypadek? Albo on mnie śledził? Wie gdzie mieszkam? On wie gdzie ja mieszkam! Skoro Louis go spotkał przy śmietniku, to na pewno wie gdzie ja mieszkam. Gdy dotarła do mnie ta myśl, zaczęłam się trząść.
- Zimno ci? - zapytał Lou przyciągając mnie bliżej siebie. Pokręciłam głową przytulając się jeszcze bardziej do chłopaka.
- Lou, on wie gdzie mieszkamy. - szepnęłam, a chłopak na chwilę zastygł w miejscu. Podniosłam na niego wzrok i wtedy widziałam jak się nad czymś zastanawia. - A co jak przyjdzie tutaj? - zapytałam, a moim ciałem wstrząsnęło. Boję się, czy to takie dziwne?
- Nie przyjdzie. Nie odważyłby się.
- Louis, on mnie zaczepił w sklepie. Więc jest do wszystkiego zdolny. Boże gdybym się nie zagapiła nie wpadłabym na niego i pewnie by mnie nie śledził. - powiedziałam przestraszona wtulając się mocniej w klatkę piersiową Louisa.
- Myślisz, że cię śledził? - zapytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, ale wracając miałam takie wrażenie że ktoś za mną jedzie. Nie zwracałam na to zbytniej uwagi, bo chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. - wyjaśniłam, a Lou pokiwał głową. Ciekawe nad czym tak myśli.
- Myślisz, że trzeba to zgłosić na policję? - zapytałam i wtedy Lou popatrzył na mnie. Zmarszczka na jego czole był teraz bardzo dobrze widoczna. Denerwuje się, wiem to.
- Lou proszę cię. Obiecaj, że nic mi się nie stanie.
- Dopóki jesteś w mieszkaniu, ze mną nic ci nie grozi. Obiecuję. - powiedział pewnie całując mnie przy tym w czoło.
- Zadzwonię do twojego taty, zapytam się co on o tym wszystko sądzi. - powiedział uwalniając się z mojego uścisku. Tata? Nie, błagam tylko nie to.
- Nie! - krzyknęłam za nim. - Nie rób tego. Ojciec będzie się jeszcze bardziej o mnie zamartwiał. Oszczędźmy mu tego, błagam cię Lou. - poprosiłam siadając na zimnych płytkach w kuchni i opierając się plecami o szafkę.
- Dobra. Zadzwonię do mojego taty. - kiwnęłam głową, ale za chwilę przyszło mi coś do głowy.
- Tylko poproś, aby nic nie mówił mojemu tacie. Błagam. nie chcę go martwić. - poprosiłam, a Lou tylko kiwnął głową i poszedł do sypialni po telefon. Ja w tym czasie, gdy on rozmawiał ze swoim ojcem siedziałam na zimnych kafelkach w kuchni trzęsąc się ze zdenerwowania i zastanawiając nad wszystkim. Gdyby Josh mnie nie znalazł to byłabym bezpieczna. Chociaż prędzej czy później doszedł by, że zaczęłam studiować. A bardzo dobrze wiedział,że wybrałabym uczelnie w Doncaster, tak jak myślałam na początku ale ostatecznie wybrałam tę w Londynie, aby być blisko Louisa. A Josh w końcu dowiedziałby się, że nie ma mnie w Doncaster, więc gdzie mogę być? Oczywiście, że w Londynie.
Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Przestraszyłam się, bo jak to Josh? W sumie zmieniłam numer telefonu odkąd się nie spotykamy, aby mnie nie zadręczał telefonami i wiadomościami na okrągło. Niepewnie wstałam z podłogi i podchodząc do stolika w salonie na którym leżał mój telefon podniosłam go i jaka była moja ulga, gdy na wyświetlaczu mrugało imię Meg.
- Cześć. - powiedziała, gdy odebrałam. Jej radość nigdy mnie nie zanudzi. Zawsze jest szczęśliwa, jak ona to robi?
- Hej. - odpowiedziałam ponuro, choć próbowałam brzmieć na zadowoloną. Przynajmniej taki miałam zamiar.
- Jo, co jest? Masz jakiś dziwny głos, chora jesteś? - czyli jednak słychać aż tak bardzo po mnie?
- Nic mi nie jest. Trochę źle się czuję,to wszystko. - odpowiedziałam uspokajająco.
- Na pewno?
- Tak. Brzuch mnie trochę boli, ale wszystko jest dobrze. Przychodzicie dzisiaj? Czy dzwonisz aby odwołać? - najlepszym uniknięciem jakichkolwiek pytań na temat co mnie dręczy jest zmiana tematu na inny.
- Oczywiscie, że przychodzimy. Dzwonię żeby ci tylko powiedzieć, że przyjdziemy sami ze Stanem. Bo reszta ma jakieś ważne spotkanie, z resztą nie wiem o co im chodzi. Stan próbował się dodzwonić do Louisa,ale cały czas włącza się poczta głosowa, więc kazał mi zadzwonić do ciebie. - wyjaśniła. Szkoda, że nie będzie reszty. Chciałam poznać kolegów Louisa z drużyny, ale cóż mówi się trudno. Skoro coś innego jest ważniejszego to ok, nie wnikam.
- Szkoda, ale fajnie że chociaż wy będziecie. A Louis nie odbiera, bo rozmawia ze swoim tatą. - wyjaśniłam. Chciałam brzmieć jak najbardziej szczerze i chyba tak mi wyszło, bo Meg nic nie powiedziała na ten temat.
- Rozumiem. O której mamy być? - zapytała.
- Myślę, że o szóstej będzie w porządku. - odpowiedziałam spoglądając w stronę drzwi od sypialni, które się otworzyły, a w nich stanął blady jak ściana Louis.
- Dobra będziemy punktualnie. Do zobaczenia Jo. - powiedziała Meg do słuchawki, a ja nawet się z nią nie żegnając rozłączyłam się.
- Lou? I jak? - zapytałam wstając gwałtownie z oparcia fotela i podchodząc do chłopaka.
- Powiedział, że załatwi nam ochronę. Wiesz kilku gości będzie obserwowało otoczenie bloku siedząc w samochodach. A jak Josh się zjawi od razu go złapią i po kłopocie. - wyjaśnił, a mi kamień spadł z serca. Dobrze wiedzieć, że będziemy bezpieczni. Przynajmniej jedna dobra wiadomość na dziś.
- Jak się czujesz? - zapytał patrząc na mnie.
- Lepiej. Zapewnienie, że mamy ochronę dużo mi dało, bo przynajmniej wiem że w jakimś sensie będziemy bezpieczni. - odpowiedziałam.
- Och Jo. - jęknął Lou oplatając mnie mocno w talii. - Gdyby coś ci się stało nie wybaczyłbym sobie. - dodał chowając twarz w moich lokach.
- Nic mi nie jest Lou. - powiedziałam uspokajająco głaszcząc go po plecach.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że chcesz jechać do sklepu po zakupy? Pojechałbym z tobą. - powiedział ignorując moje poprzednie zdanie. - W ogóle nie zważasz na swoje bezpieczeństwo. - dodał z powagą w głosie.
- Przecież mam gaz pieprzowy w torebce, więc mogę go użyć w każdej chwili. - powiedziałam na swoją obronę.
- I myślisz, że jakiś głupi gaz cię uratuje? - zapytał z kpiną w głosie.
- Tak? - odpowiedziałam pytająco.
- Chyba raczej nie. - powiedział.
- Wkurzasz mnie Lou. - odpowiedziałam wyrywając się z jego uścisku.
- Ja? Niby czym? - zapytał, jakby nie wiedząc o co mi chodzi.
- Tym, że uważasz iż jestem jakaś słaba i nie poradzę sobie gdy ktoś mnie zaatakuje. - wyjaśniłam.
- Nie uważam, że jesteś sła...
- Tak właśnie uważasz i nie zaprzeczaj. - wtrąciłam mu się w zdanie. - Potrafię dać sobie radę Lou. Nie musisz się o mnie martwić. - dodałam.
- Muszę. Jesteś dla mnie najważniejsza i się o ciebie martwię, czy to tak trudno pojąć? - zapytał z wyrzutem w głosie.
- Nie,wcale nie tak trudno pojąć po prostu nie rozumiem dlaczego się tak o mnie martwisz?
- Bo cię kocham wariatko! - krzyknął przestraszając tym mnie, aż podskoczyłam w miejscu.
- Naprawdę? - zapytałam z lekkim uśmiechem.
- Naprawdę. - potwierdził i podchodząc do mnie bliżej pochylił się i jego wargi dotknęły moich. Wplotłam dłonie w jego włosy i lekko za nie ciągnąć.
- Kocham cię. - szepnęłam w jego usta, gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy. - I ja też się o ciebie martwię. - dodałam kładąc obie dłonie na jego klatce piersiowej. Lou tylko uśmiechnął się do mnie, ale to nie był uśmiech, który mogłam dostrzec każdego ranka, gdy budziliśmy się obok siebie. Ten uśmiech był raczej wymuszony, aby pewnie mnie uspokoić przed tym co będzie się dziać. Już się boję, gdy tylko o tym pomyślę.
***
Około godziny osiemnastej przyjechali do nas Meg ze Stanem. Dziewczyna wygldała prze ślicznie. Długie blond włosy związała w kucyka, a grzywkę zaczesała na bok. Była ubrana w obcisłe, czarne spodnie, a do tego białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i czarną marynarkę.
- Cześć kochana. - przywitała się ze mną uściskiem, a zaraz za nią stał Stan, który gdy tylko Meg mnie wypuściła ze swoich objęć ten mnie uściskał. Czułam od niego bardzo mocne perfumy, na które zrobiło mi się niedobrze. Ślicznie pachniały, ale chyba chłopak wylał na siebie połowę flakonika. Dostrzegłam, że ubrał na siebie czarne spodnie i biały podkoszulek, a na to zarzucił czarną bejsbolówkę Wyglądał bardzo apetycznie, ale i tak wolę mojego rycerza stojącego obok kanapy w salonie i rozmawiającego z Meg. Założył dżinsy, które tak bardzo lubię, bo zwisają mu z bioder w bardzo przyjemny dla oka widok i czarną koszulkę przez którą widoczne były wyćwiczone mięśnie.
- Siadajcie. - powiedziałam do naszych gości wskazując na kanapę, a sama udałam się do kuchni, aby zrobić coś do picia. Lou za chwilę do mnie dołączył jak się domyślam w celu pomocy.
- Dlaczego tak na mnie patrzyłaś? - zapytał stając obok mnie, gdy nalewałam do czajnika wodę na herbatę.
- Niby jak? - zapytałam włączając czajnik i wyciągając z szafki puszkę z herbatą.
- Jakbyś chciała mnie zjeść. - szepnął do mojego ucha, a ja wciągnęłam głośno powietrze słysząc te słowa. Tak, to prawda miałam ochotę się na niego rzucić.
- Wydawało ci się. - odpowiedziałam całkiem poważnie wkładając po saszetce herbaty do czterech kubków.
- Wcale nie. - szepnął do mojego ucha i odchodząc uszczypnął mnie w tyłek. Odwróciłam się gwałtownie, a Louis oddalił się do salonu głośno się ze mnie śmiejąc.On jest nienormalny.
- I tak wyglądał nasz pierwszy w tym roku akademickim trening. - zakończył swoją wypowiedź Stan. Byłam już trochę podpita, wliczając w to dwie szklanki jakiegoś dobrego alkoholu, który przynieśli nasi goście. Przynajmniej trochę się rozluźniłam i można powiedzieć, że całkiem zapomniałam o byłym chłopaku, ochronie i naszym niespodziewanym dzisiejszym spotkaniu. Dzień pełen wrażeń, jak nic.
- Louisku. - zwróciłam się do chłopaka, a ten zaśmiał się głośno słysząc jak go zdrobniale nazwałam.
- Tak? - zapytał robiąc poważną minę, choć chyba mu to nie wyszło sądząc po podniesionych w górę kącikach ust.
- Zaprowadzisz mnie do łazienki? - poprosiłam, a ten od razu skinął głową.Wstałam z podłogi. Z podłogi? Co myśmy robili na podłodze? Ach tak stwierdziliśmy, że będzie nam wygodniej siedzieć na niej niż na kanapach, więc zrobiliśmy małe przemeblowanie w salonie.
No więc wstałam z tej podłogi i przytrzymując się ramienia Louisa stanęłam na równe nogi. Kątem oka zauważyłam jak Stan śpi na środku salonu na brzuchu co wywołało u mnie jeszcze większy śmiech. Taki oczyszczający śmiech, którego mi właśnie brakowało przez ostatnie dni. Meg popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem,więc pokazałam jej palcem na postać Stana, a ta od razu wpadła w niepohamowany wir śmiechu i nagle zobaczyłam jak zasina na moich oczach obok Stana, w takiej samej pozycji co on.
- Idziesz? - zapytał Louis stając obok mnie.
- Tak, ale patrz na nich. - wskazałam na naszych gości, a Louis machnął ręką w ich stronę i chwyciwszy moją dłoń pociągnął mnie w stronę łazienki.
- Po co ty mnie tu przyprowadziłeś? - zapytałam stając obok kabiny prysznicowej i krzyżując ręce na piersiach.
- Chciałaś skorzystać z toalety, więc śmiało. - powiedział stając w progu i bacznie mnie obserwując.
- Chciałam? - zapytałam samą siebie. - Ach tak, racja. - przyznałam sobie rację i walnęłam się z otwartej dłoni w czoło. Już chciałam pozbywać się moich spodni, gdy przypomniałam sobie, że Louis stoi w drzwiach i mnie obserwuje. - Wypad. - nakazałam mu, a on ani się nie ruszył na milimetr. Podciągnęłam więc spodnie w górę i ruszyłam w jego stronę. Moją misją było wykopanie go z łazienki, ale łatwiej mówić niż zrobić. Louis nawet nie drgnął gdy wypychałam go na korytarz. W końcu się poddałam i bez żadnych zahamowań ruszyłam w stronę toalety i pewnym ruchem ściągnęłam spodnie razem z bielizną i usiadłam. Popatrzyłam na Louisa, a ten zrobił wielkie oczy ze zdziwienia i kręcąc jednocześnie głową wyszedł z łazienki. Zdaje mi się, że po alkoholu robię się odważniejsza.
Po skorzystaniu z toalety wyszłam z łazienki i zobaczyłam jak Meg leży na klatce piersiowej Stana, a Louis rozłożony na kanapie śpi i chrapie. I to jak głośno!
Więc co tu dużo gadać, ja też postanowiłam że się już położę. Czas najwyższy. Pogasiłam wszystkie światła w salonie i kuchni i poszłam do sypialni. Nie przebierając się w pidżamę, bo nie miałam na to sił wskoczyłam do łóżka i od razu zasnęłam. Mam nadzieję, że rano nie będę miała kaca. Co w moim przypadku jest mało prawdopodobne.
_________________________________________________________________________________
Wreszcie go skończyłam. A gdy czytałam jeszcze raz było tyle błędów, że prawie godzinę zajęło mi poprawianie ich.
Mam nadzieję, że się spodoba. Mi osobiście bardzo podoba, co nie często się zdarza.
Ostatni rozdział chyba Wam się nie bardzo podobał, bo były tylko 3 komentarze. Mam nadzieję, że pod tym będzie więcej, bo jest Was mnóstwo i czasem jesteście nieobliczalni (w pozytywnym sensie, rzecz jasna)
Więc komentujcie i dajcie mi mnóstwo motywacji, bo jest mi bardzo potrzebna :)
SUPER :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny :)
Uwielbiam!
OdpowiedzUsuńŚwietne. Weny kochana :3 ~ Misia
OdpowiedzUsuńBardzo fajny :) jeden z lepszych opowiadan jakie czytam :* Weny i czekam na nexta <3
OdpowiedzUsuńROZDZIAŁ SPOKO :)
OdpowiedzUsuńBoskie *_* kocham <3 czekam nn ;)
OdpowiedzUsuńKuuurde a zastanawiałam się co to za blondyn a później zaczęłam kojarzyć fakty :)
OdpowiedzUsuń@claudialech