Całą noc przesiedziałam w łazience przy toalecie. Wystarczył jeden mój ruch, a zwracałam wszystko wprost do ubikacji. Nie wiem co mi zaszkodziło. Może to chińskie jedzenie, które wczoraj jedliśmy, w chińskiej knajpce? Nie mam pojęcia. Louis czuł się dobrze i nic mu nie dolegało.
Widziałam jak martwił się o mnie, co było widać po jego zmarszczonych brwiach. Chodził w kółko po mieszkaniu zastanawiając się pewnie co się ze mną dzieje.
Wczoraj te zawroty głowy, dziś wymiotowanie, naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje.
- Powinnaś zostać w domu. - oznajmił Louis wchodząc do sypialni z kubkiem z parującym napojem.
- Też mi się tak zdaje. - odpowiedziałam podnosząc się, ale gdy tylko zapach z herbaty doleciał do moich nozdrzy, coś w żołądku mi się poruszyło i nim się zorientowałam klęczałam przed otwartą toaletą.
- Co się dzieje Jo? - zapytał Louis pomagając mi wstać. Opłukałam tylko usta zimną wodą i wspomagając się Louisowym ramieniem wróciłam do sypialni.
- Nie mam pojęcia, ale zdaje mi się, że to przed to wczorajsze jedzenie. Mogło być stare, czy coś. Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam kładąc ostrożnie głowę na poduszce i zamykając oczy.
- Dzwoniłem do Meg i Stana, pytałem się czy oni też mają takie dolegliwości, ale powiedzieli że nie. Że świetnie się czują i nic im nie dolega. - wyjaśnił Louis odsuwając włosy z mojego czoła.
- Tylko ja mam takiego pecha. - odpowiedziałam lekko się uśmiechając.
- Może ja zostanę z tobą dzisiaj w domu, co? - zapytał z troską w głosie.
- Nie, nie trzeba. Idź na zajęcia masz dziś oddać projekt do oddanie pamiętasz? - zapytałam otulając się ciaśniej kołdrą, bo zrobiło mi się strasznie zimno i czułam że mam gęsia skórkę.
- Och tak zapomniałem. - powiedział strzelając się z otwartej dłoni w czoło.
- Gdzie ty byś był gdyby nie ja. - zaśmiałam się lekko.
- Nie wiem. Dziękuję ci kochanie. Spróbuj się zdrzemnąć. Sen jest lekarstwem na wszystko. - powiedział wstając i całując mnie w czoło, a następnie zabrał czarną tubę z projektami i zniknął za drzwiami. Usłyszałam tylko przekręcający się zamek w drzwiach i odpłynęłam.
***
- Mamusiu, mamusiu. - krzyczał jakiś chłopiec. Zaczęłam się rozglądać wokoło siebie. Miałam na sobie jasnożółtą sukienkę na ramiączkach i byłam na łące. Niedaleko mnie pojawiła się jakaś postać, jakby mężczyzna. Szedł w moją stronę uśmiechając się szeroko, a na ramieniu trzymał małego, brązowowłosego chłopczyka. Gdy byli bliżej mnie chłopiec wyrwał się z objęć mężczyzny i ruszył biegiem w moją stronę. Nim się spostrzegłam maluch przytulił się do mojej nogi i zaczął wołać.
- Mamusiu! Mamusiu! - zdezorientowana podniosłam malca na ręce i przyglądałam mu się uważnie. Miał coś podobnego do mnie, ale też do pewnej osoby, która zawsze zajmowała większą część mojego serca.
- Daj mamusi odpocząć, mamusia jest zmęczona. - powiedział ten sam mężczyzna, który chwilę temu niósł chłopczyka na rękach.
Popatrzyłam w górę na twarz mężczyzny, ale słońce padało wprost na moją twarz, więc musiałam zmrużyć oczy, aby zobaczyć całą twarz mężczyzny. Jego włosy był koloru blond, co było zaskakująco dziwne, bo...
- Chodź kochanie, mamusia źle się czuje. - powiedział mężczyzna i odebrał malca ode mnie. Ale coś było znajomego w jego głosie, coś co nie kojarzyło mi się dobrze.
- Nie, nie chcę. Chcę do mamusi! - zawołał chłopczyk, ale było już za późno, za późno na jakikolwiek ruch.
Obudziłam się cała zlana potem. To tylko koszmar, tylko koszmar, tylko koszmar, powtarzałam sobie w myślach. Niby koszmar, ale jaki rzeczywisty. Pamiętam, że był tam mężczyzna i jakieś dziecko - chłopczyk i ten chłopczyk mówił do mnie mamusiu. Mamusiu? Coś było nie tak, dlaczego śniło mi się coś takiego? Ale ten mężczyzna, miał coś takiego w sobie, coś odrażającego. Nie mogłam przypomnieć sobie jego twarzy, ale pamiętam, że było w niej coś co przykuło moją uwagę. Jasne włosy, albo to słońce tak padało. Ale nie, na pewno miał jasne włosy. I ta jego twarz, znajoma twarz, ale odrażająca. Hmm kto to był?
Wzięłam głęboki oddech i wstałam z łóżka. Chciałam wziąć prysznic i iść do apteki, aby kupić sobie jakieś lekarstwa, albo chociaż herbatę miętową, która mam nadzieję, że mi pomoże.
Napisałam jeszcze do Louisa smsa, że już lepiej się czuję i żeby się o mnie nie martwił.
Nic nie odpisał, czyli pewnie jest na zajęciach i omawia z profesorem swój projekt. Zawsze zastanawiałam się jak on to robił. Siedział na podłodze w salonie, a przed nim leżały rozłożone białe kartony, a on pochylony i skupiony nad nimi. Za każdym razem, gdy widziałam że całkiem jest pochłonięty swoją pracą, starałam się chodzić na paluszkach, aby mu nie przeszkadzać.
Podziwiam ludzi, którzy potrafią coś projektować, coś nawet najmniejszego, ale mają coś takiego w sobie że umieją to robić i wychodzi im to świetnie.
Wstałam z łóżka i zabierając ze sobą czarne legginsy i czarną bluzę Louisa oraz czystą bieliznę ruszyłam w stronę łazienki - znienawidzonego przeze mnie miejsca dzięki ubiegłej nocy.
Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Louis to już nie mógł zemną wytrzymać, prawie wyrywał sobie włosy z głowy, tak bardzo się denerwował i martwił o mnie. Już prawie miał dzwonić na pogotowie, bo bał się że mogę się odwodnić i zemdleć, ale na szczęście trochę mną wstrząsnęło i tyle. Na razie czuję się dobrze, więc mogę wyjść choć na chwilę na świeże powietrze.
Umyłam się w ekspresowym tempie i wyszłam z łazienki. Porwałam jeszcze z sypialni torebkę z portfelem i telefonem i ubierając buty, kurtkę i szarą czapkę Louisa wyszłam z mieszkania.
Zeszłam schodami na dół i uderzyło mnie zimne, londyńskie powietrze, takie rześkie że aż dziwnie się poczułam.
Wsunęłam ręce w kieszenie i ruszyłam w stronę najbliższej apteki.
Perspektywa Louisa
- Dziękujemy panie Tomlinson, piątka. - poinformował mnie profesor, gdy skończyłem omawianie mojego projektu. Podziękowałem cicho i podsunąłem indeks, aby kolejna dobra ocena się w nim znalazła. Wróciłem do ławki i sięgnąłem po telefon. Chciałem napisać do Jo i zapytać się jak się czuje, ale dostrzegłem małą, białą kopertę w rogu ekranu. Kliknąłem na nią i pokazał mi się sms od Jo informujący mnie, że dziewczyna dobrze się już czuje i żebym się o nią nie martwił.
Jak mam się o nią nie martwić?
Całą noc przesiedziała na zimnych płytkach w łazience przy toalecie i zwracała swoje wnętrzności. Nawet nie wyobrażacie jakie to okropne uczucie widzieć ukochaną osobę tak bardzo poszkodowaną i nie móc nic z tym zrobić. Gdybym mógł przejąłbym cały jej ból na siebie, ale tak się nie da.
Niestety.
Schowałem więc telefon do torby, nie chciałem odpisywać bo pewnie Jo śpi, a nie chcę jej obudzić.
Do końca zajęć zostało jakieś piętnaście minut. Każdy ze studentów musiał oddać do dzisiaj projekt, ale niektórzy całkiem mieli to gdzieś i zamiast przyjść na zajęcia i wytłumaczyć swoje nieprzygotowanie Profesorowi opuścili je. Ja na serio nie wiem jak oni chcą skończyć te studia.
Siedziałem do końca zajęć pochylony nad ławką, z łokciami opartymi na blacie i tupiąc jedną nogą o podłogę. Denerwowałem się, bałem się że Jo coś jest. Myślę, że to nie zwykła infekcja, ale coś bardziej poważnego.
Odliczałem ostatnie sekundy, gdy w końcu profesor oznajmił nam, że możemy już wychodzić z sali.
Postanowiłem zadzwonić do Jo i zapytać jak się czuje, może się już obudziła, a jak śpi? To przecież ją obudzę. Nie, lepiej nie będę dzwonił. Niech sobie biedactwo pośpi, całą noc nie zmrużyła nawet oka, więc należy się jej odpoczynek jak nic.
Poprawiłem torbę na ramieniu i ruszyłem na kolejne zajęcia, przedostatnie z dzisiaj. Na szczęście nie ma treningu dziś, bo trener się rozchorował i dał nam wolne. Alleluja! Nie mam dziś ochoty biegać za szmacianą piłką po boisku, mając świadomość, że moja Jo leży chora w domu.
Perspektywa Jo
Weszłam do apteki, a zapach który od razu doleciał do moich nozdrzy spowodował, że zakręciło mnie w brzuchu i myślałam, że prawie zwymiotuję.
Wzięłam dwa głębokie oddechy i mdłości przeszły. Ale by było, gdybym zwymiotowała na podłogę w aptece. Uśmiechnęłam się na tę myśl i stanęłam ostatnia w kolejce. Coś ludzie chorowici o tej porze roku, bo praktycznie każda osoba przede mną kupowała aspirynę, jakieś środki przeciwbólowe i witaminy. No cóż taka pora roku, a do tego pogoda. Czasem pada, wieje, a nawet i słońce czasem wyjdzie zza chmur. Więc nie wiadomo czy cieszyć się czy płakać.
Starsza kobieta przede mną kupowała jakieś leki na receptę. Miała ich tyle, że myślałam iż jej pieniędzy na to nie starczy. W ogóle kto to wymyślił, żeby aż tyle leków brać na raz?
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - zapytała miła ekspedientka. Zauważyłam, że starsza kobieta przesunęła się obok, aby zrobić mi miejsce przy kasie.
- Dzień dobry, ja poproszę witaminy i herbatę miętową. - odpowiedziałam również z uśmiechem, co prawda lekko wymuszonym przez ból brzucha, ale zawsze lepsze to niż nic, prawda?
Kobieta odwróciła się i wyszła na zaplecze.
- Gratulacje. - powiedziała starsza pani, która jeszcze przed chwilą kupowała "tonę" leków. Odwróciłam się za siebie, ale tam nikogo nie było. Czyli ona mówiła do mnie.
- Słucham? - zapytałam kręcąc głową nie wiedząc o co staruszce chodzi.
- Jesteś w ciąży, prawda? - zapytała wskazując palcem na mój brzuch. Co prawda miałam grubą bluzę Louisa na sobie i kurtkę, ale żeby ona aż tak bardzo mnie pogrubiała?
- Nie, nie jestem. - odpowiedziałam grzecznie.
- Ależ jesteś. Widzę to. - powiedziała do mnie.
- Proszę pani ja nie jestem w ciąży. To jest niemożliwe. - odpowiedziałam lekko podniesionym głosem. No co jak co, ale żeby obca osoba mówiła mi w czym jestem, a w czym nie to już lekka przesada, co nie?
- Jesteś, jesteś. Uwierz mi. - uśmiechnęła się życzliwie i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć zniknęła za drzwiami.
- Proszę bardzo. - zwróciła się do mnie ekspedientka. Podając mi moje zakupy.
- Dziękuję. - odpowiedziałam zdezorientowana podając kobiecie pieniądze.
- Dobrze się czujesz? - zapytała wydając mi resztę. - Jesteś strasznie blada. - dodała przyglądając mi się uważnie.
- Brzuch mnie tylko boli i nie spałam całą noc, to pewnie przez to. - odpowiedziałam chowając drobne do portfela. Kobieta tylko pokiwała głową rozumiejąc moje słowa.
- Dziękuję i miłego dnia. - posłałam kobiecie lekki uśmiech i odwróciłam się w celu wyjścia z apteki, ale przypomniałam sobie słowa staruszki: "Jesteś w ciąży, prawda?" I wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Przepraszam bardzo, mogę prosić jeszcze test ciążowy? - zapytałam kobietę za ladą, a ta popatrzyła na mnie jak na jakąś idiotkę, ale podała mi dwa różne testy ciążowe.
- Poproszę te dwa. - odpowiedziałam i jak najszybciej zapłaciłam za nie i wepchnęłam je na dno torebki i szybkim krokiem wróciłam do mieszkania.
Modląc się cicho, aby moje najgorsze przypuszczenia nie okazały się prawdą.
Widziałam jak martwił się o mnie, co było widać po jego zmarszczonych brwiach. Chodził w kółko po mieszkaniu zastanawiając się pewnie co się ze mną dzieje.
Wczoraj te zawroty głowy, dziś wymiotowanie, naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje.
- Powinnaś zostać w domu. - oznajmił Louis wchodząc do sypialni z kubkiem z parującym napojem.
- Też mi się tak zdaje. - odpowiedziałam podnosząc się, ale gdy tylko zapach z herbaty doleciał do moich nozdrzy, coś w żołądku mi się poruszyło i nim się zorientowałam klęczałam przed otwartą toaletą.
- Co się dzieje Jo? - zapytał Louis pomagając mi wstać. Opłukałam tylko usta zimną wodą i wspomagając się Louisowym ramieniem wróciłam do sypialni.
- Nie mam pojęcia, ale zdaje mi się, że to przed to wczorajsze jedzenie. Mogło być stare, czy coś. Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam kładąc ostrożnie głowę na poduszce i zamykając oczy.
- Dzwoniłem do Meg i Stana, pytałem się czy oni też mają takie dolegliwości, ale powiedzieli że nie. Że świetnie się czują i nic im nie dolega. - wyjaśnił Louis odsuwając włosy z mojego czoła.
- Tylko ja mam takiego pecha. - odpowiedziałam lekko się uśmiechając.
- Może ja zostanę z tobą dzisiaj w domu, co? - zapytał z troską w głosie.
- Nie, nie trzeba. Idź na zajęcia masz dziś oddać projekt do oddanie pamiętasz? - zapytałam otulając się ciaśniej kołdrą, bo zrobiło mi się strasznie zimno i czułam że mam gęsia skórkę.
- Och tak zapomniałem. - powiedział strzelając się z otwartej dłoni w czoło.
- Gdzie ty byś był gdyby nie ja. - zaśmiałam się lekko.
- Nie wiem. Dziękuję ci kochanie. Spróbuj się zdrzemnąć. Sen jest lekarstwem na wszystko. - powiedział wstając i całując mnie w czoło, a następnie zabrał czarną tubę z projektami i zniknął za drzwiami. Usłyszałam tylko przekręcający się zamek w drzwiach i odpłynęłam.
***
- Mamusiu, mamusiu. - krzyczał jakiś chłopiec. Zaczęłam się rozglądać wokoło siebie. Miałam na sobie jasnożółtą sukienkę na ramiączkach i byłam na łące. Niedaleko mnie pojawiła się jakaś postać, jakby mężczyzna. Szedł w moją stronę uśmiechając się szeroko, a na ramieniu trzymał małego, brązowowłosego chłopczyka. Gdy byli bliżej mnie chłopiec wyrwał się z objęć mężczyzny i ruszył biegiem w moją stronę. Nim się spostrzegłam maluch przytulił się do mojej nogi i zaczął wołać.
- Mamusiu! Mamusiu! - zdezorientowana podniosłam malca na ręce i przyglądałam mu się uważnie. Miał coś podobnego do mnie, ale też do pewnej osoby, która zawsze zajmowała większą część mojego serca.
- Daj mamusi odpocząć, mamusia jest zmęczona. - powiedział ten sam mężczyzna, który chwilę temu niósł chłopczyka na rękach.
Popatrzyłam w górę na twarz mężczyzny, ale słońce padało wprost na moją twarz, więc musiałam zmrużyć oczy, aby zobaczyć całą twarz mężczyzny. Jego włosy był koloru blond, co było zaskakująco dziwne, bo...
- Chodź kochanie, mamusia źle się czuje. - powiedział mężczyzna i odebrał malca ode mnie. Ale coś było znajomego w jego głosie, coś co nie kojarzyło mi się dobrze.
- Nie, nie chcę. Chcę do mamusi! - zawołał chłopczyk, ale było już za późno, za późno na jakikolwiek ruch.
Obudziłam się cała zlana potem. To tylko koszmar, tylko koszmar, tylko koszmar, powtarzałam sobie w myślach. Niby koszmar, ale jaki rzeczywisty. Pamiętam, że był tam mężczyzna i jakieś dziecko - chłopczyk i ten chłopczyk mówił do mnie mamusiu. Mamusiu? Coś było nie tak, dlaczego śniło mi się coś takiego? Ale ten mężczyzna, miał coś takiego w sobie, coś odrażającego. Nie mogłam przypomnieć sobie jego twarzy, ale pamiętam, że było w niej coś co przykuło moją uwagę. Jasne włosy, albo to słońce tak padało. Ale nie, na pewno miał jasne włosy. I ta jego twarz, znajoma twarz, ale odrażająca. Hmm kto to był?
Wzięłam głęboki oddech i wstałam z łóżka. Chciałam wziąć prysznic i iść do apteki, aby kupić sobie jakieś lekarstwa, albo chociaż herbatę miętową, która mam nadzieję, że mi pomoże.
Napisałam jeszcze do Louisa smsa, że już lepiej się czuję i żeby się o mnie nie martwił.
Nic nie odpisał, czyli pewnie jest na zajęciach i omawia z profesorem swój projekt. Zawsze zastanawiałam się jak on to robił. Siedział na podłodze w salonie, a przed nim leżały rozłożone białe kartony, a on pochylony i skupiony nad nimi. Za każdym razem, gdy widziałam że całkiem jest pochłonięty swoją pracą, starałam się chodzić na paluszkach, aby mu nie przeszkadzać.
Podziwiam ludzi, którzy potrafią coś projektować, coś nawet najmniejszego, ale mają coś takiego w sobie że umieją to robić i wychodzi im to świetnie.
Wstałam z łóżka i zabierając ze sobą czarne legginsy i czarną bluzę Louisa oraz czystą bieliznę ruszyłam w stronę łazienki - znienawidzonego przeze mnie miejsca dzięki ubiegłej nocy.
Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. Louis to już nie mógł zemną wytrzymać, prawie wyrywał sobie włosy z głowy, tak bardzo się denerwował i martwił o mnie. Już prawie miał dzwonić na pogotowie, bo bał się że mogę się odwodnić i zemdleć, ale na szczęście trochę mną wstrząsnęło i tyle. Na razie czuję się dobrze, więc mogę wyjść choć na chwilę na świeże powietrze.
Umyłam się w ekspresowym tempie i wyszłam z łazienki. Porwałam jeszcze z sypialni torebkę z portfelem i telefonem i ubierając buty, kurtkę i szarą czapkę Louisa wyszłam z mieszkania.
Zeszłam schodami na dół i uderzyło mnie zimne, londyńskie powietrze, takie rześkie że aż dziwnie się poczułam.
Wsunęłam ręce w kieszenie i ruszyłam w stronę najbliższej apteki.
Perspektywa Louisa
- Dziękujemy panie Tomlinson, piątka. - poinformował mnie profesor, gdy skończyłem omawianie mojego projektu. Podziękowałem cicho i podsunąłem indeks, aby kolejna dobra ocena się w nim znalazła. Wróciłem do ławki i sięgnąłem po telefon. Chciałem napisać do Jo i zapytać się jak się czuje, ale dostrzegłem małą, białą kopertę w rogu ekranu. Kliknąłem na nią i pokazał mi się sms od Jo informujący mnie, że dziewczyna dobrze się już czuje i żebym się o nią nie martwił.
Jak mam się o nią nie martwić?
Całą noc przesiedziała na zimnych płytkach w łazience przy toalecie i zwracała swoje wnętrzności. Nawet nie wyobrażacie jakie to okropne uczucie widzieć ukochaną osobę tak bardzo poszkodowaną i nie móc nic z tym zrobić. Gdybym mógł przejąłbym cały jej ból na siebie, ale tak się nie da.
Niestety.
Schowałem więc telefon do torby, nie chciałem odpisywać bo pewnie Jo śpi, a nie chcę jej obudzić.
Do końca zajęć zostało jakieś piętnaście minut. Każdy ze studentów musiał oddać do dzisiaj projekt, ale niektórzy całkiem mieli to gdzieś i zamiast przyjść na zajęcia i wytłumaczyć swoje nieprzygotowanie Profesorowi opuścili je. Ja na serio nie wiem jak oni chcą skończyć te studia.
Siedziałem do końca zajęć pochylony nad ławką, z łokciami opartymi na blacie i tupiąc jedną nogą o podłogę. Denerwowałem się, bałem się że Jo coś jest. Myślę, że to nie zwykła infekcja, ale coś bardziej poważnego.
Odliczałem ostatnie sekundy, gdy w końcu profesor oznajmił nam, że możemy już wychodzić z sali.
Postanowiłem zadzwonić do Jo i zapytać jak się czuje, może się już obudziła, a jak śpi? To przecież ją obudzę. Nie, lepiej nie będę dzwonił. Niech sobie biedactwo pośpi, całą noc nie zmrużyła nawet oka, więc należy się jej odpoczynek jak nic.
Poprawiłem torbę na ramieniu i ruszyłem na kolejne zajęcia, przedostatnie z dzisiaj. Na szczęście nie ma treningu dziś, bo trener się rozchorował i dał nam wolne. Alleluja! Nie mam dziś ochoty biegać za szmacianą piłką po boisku, mając świadomość, że moja Jo leży chora w domu.
Perspektywa Jo
Weszłam do apteki, a zapach który od razu doleciał do moich nozdrzy spowodował, że zakręciło mnie w brzuchu i myślałam, że prawie zwymiotuję.
Wzięłam dwa głębokie oddechy i mdłości przeszły. Ale by było, gdybym zwymiotowała na podłogę w aptece. Uśmiechnęłam się na tę myśl i stanęłam ostatnia w kolejce. Coś ludzie chorowici o tej porze roku, bo praktycznie każda osoba przede mną kupowała aspirynę, jakieś środki przeciwbólowe i witaminy. No cóż taka pora roku, a do tego pogoda. Czasem pada, wieje, a nawet i słońce czasem wyjdzie zza chmur. Więc nie wiadomo czy cieszyć się czy płakać.
Starsza kobieta przede mną kupowała jakieś leki na receptę. Miała ich tyle, że myślałam iż jej pieniędzy na to nie starczy. W ogóle kto to wymyślił, żeby aż tyle leków brać na raz?
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - zapytała miła ekspedientka. Zauważyłam, że starsza kobieta przesunęła się obok, aby zrobić mi miejsce przy kasie.
- Dzień dobry, ja poproszę witaminy i herbatę miętową. - odpowiedziałam również z uśmiechem, co prawda lekko wymuszonym przez ból brzucha, ale zawsze lepsze to niż nic, prawda?
Kobieta odwróciła się i wyszła na zaplecze.
- Gratulacje. - powiedziała starsza pani, która jeszcze przed chwilą kupowała "tonę" leków. Odwróciłam się za siebie, ale tam nikogo nie było. Czyli ona mówiła do mnie.
- Słucham? - zapytałam kręcąc głową nie wiedząc o co staruszce chodzi.
- Jesteś w ciąży, prawda? - zapytała wskazując palcem na mój brzuch. Co prawda miałam grubą bluzę Louisa na sobie i kurtkę, ale żeby ona aż tak bardzo mnie pogrubiała?
- Nie, nie jestem. - odpowiedziałam grzecznie.
- Ależ jesteś. Widzę to. - powiedziała do mnie.
- Proszę pani ja nie jestem w ciąży. To jest niemożliwe. - odpowiedziałam lekko podniesionym głosem. No co jak co, ale żeby obca osoba mówiła mi w czym jestem, a w czym nie to już lekka przesada, co nie?
- Jesteś, jesteś. Uwierz mi. - uśmiechnęła się życzliwie i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć zniknęła za drzwiami.
- Proszę bardzo. - zwróciła się do mnie ekspedientka. Podając mi moje zakupy.
- Dziękuję. - odpowiedziałam zdezorientowana podając kobiecie pieniądze.
- Dobrze się czujesz? - zapytała wydając mi resztę. - Jesteś strasznie blada. - dodała przyglądając mi się uważnie.
- Brzuch mnie tylko boli i nie spałam całą noc, to pewnie przez to. - odpowiedziałam chowając drobne do portfela. Kobieta tylko pokiwała głową rozumiejąc moje słowa.
- Dziękuję i miłego dnia. - posłałam kobiecie lekki uśmiech i odwróciłam się w celu wyjścia z apteki, ale przypomniałam sobie słowa staruszki: "Jesteś w ciąży, prawda?" I wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
- Przepraszam bardzo, mogę prosić jeszcze test ciążowy? - zapytałam kobietę za ladą, a ta popatrzyła na mnie jak na jakąś idiotkę, ale podała mi dwa różne testy ciążowe.
- Poproszę te dwa. - odpowiedziałam i jak najszybciej zapłaciłam za nie i wepchnęłam je na dno torebki i szybkim krokiem wróciłam do mieszkania.
Modląc się cicho, aby moje najgorsze przypuszczenia nie okazały się prawdą.
________________________________________________________________________________
I co teraz? Aż się boję pomyśleć, co będzie dalej hahaha :)
Ostatnio dużo myślałam nad tym co dalej z blogiem. To znaczy oczywiście będę pisać dalej rozdziały i w ogóle, więc o to nie musicie się martwić :)
Ale postanowiłam, że rozdziały będą pojawiać się co drugi dzień. Ostatnio dodaję je co drugi dzień, a czasem nawet co trzeci, ale teraz postaram się aby od teraz były regularnie.
Jako, że będę za niedługo kończyć tego bloga. Zostało mi jeszcze kilka rozdziałów do napisania, sama nie wiem ile, ale cały czas jestem w trakcie tworzenia, więc jeśli będę wiedzieć dokładną liczbę to na pewno Wam o tym napiszę.
Wiem, że większość z Was nie komentuje każdego rozdziału, ale naprawdę proszę Was o to, abyście napisali choć dwa słowa. Czy Wam się podobało, czy może nie. Przyjmę słowa krytyki nawet.
Więc jeśli jest coś co się nie podoba walcie do mnie, a postaram się coś z tym zrobić.
Więc jeśli macie jakieś propozycje, skargi, zażalenia walcie do mnie na twittera (TUUUU), a jeśli wolicie zostać bardziej anonimowi to (TUUUUUU)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał i że nie rozczarowałam Was za bardzo :)
Kolejny w środę :)
Super rozdział! Ale wiesz co ci powiem? Sądząc po zwiastunie to Jo będzie w ciąży I potem będą mieć z Louisem wypadek samochodowy I ona poroni I nie wiadomo co będzie dalej koniec.
OdpowiedzUsuńOh yeah baby!¡!
OdpowiedzUsuńWieeeeedziiiiiałaaaaaaaam!
Jo się wkopała w tej łazience.
Ola
Fajny rozdział , życzę weny :) :)
OdpowiedzUsuńTy już wiesz co ja myślę, prawda ? W sumie ostatnio na ten temat pisałyśmy, ale rozdział naprawdę dobry :)
OdpowiedzUsuń@claudialech
Suuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuper. Ale oby Jo jeszcze nie była w ciąży.
OdpowiedzUsuń