poniedziałek, 6 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 51.

Kolejne trzy dni minęły w miarę spokojnie, nie wliczając w to kłótni z Domi. Powiedziała mi kilka nieprzyjemnych słów, których żadna przyjaciółka nie chciałaby usłyszeć z ust osoby, którą się traktuje jak siostrę. Nie wiem co w nią wstąpiło. Dobra, rozumiem jest zła za to, że postanowiłam wyjechać, ale nie powinna tak ostro na to reagować. Raczej powinna mnie wspierać w tej decyzji i popierać całą sobą. A ona zachowała się jak dziecko. Nie dość, że wyrzuciła mnie z domu, to jeszcze powiedziała tak bardzo raniące słowa. Chciałam to jakoś naprawić. Pisałam, dzwoniłam, nawet nachodziłam ją w jej domu, ale za żadne skarby ona nie chciała ze mną gadać. Powinnyśmy wykorzystać te ostatnie chwile spędzone ze sobą, bo nie wiadomo kiedy znowu się spotkamy. Na początku nie poddawałam się, nie chciałam zniszczyć naszej przyjaźni, ale chyba już to zrobiłam. Widzicie jak to jest? Chcesz dobrze dla siebie, a niszczysz coś naprawdę cennego, coś na co pracowałaś całe życie i starałaś się o to troszczyć i pielęgnować. Domi wie, że wyjeżdżamy w sobotę, mam nadzieję, że do tego czasu jej przejdzie i się pogodzimy. Jestem dobrej myśli, że jednak przemyśli to i przestanie się na mnie dąsać.
Dzisiaj mamy piątek, co oznacza, że jutro sobota i jutro będę już w domu i zobaczę rodziców i mojego małego szkraba. Rozmawiałam wczoraj z mamą przez telefon i co chwila słyszałam Maxa, jak krzyczał coś niezrozumiałego, a gdy mama powiedziała mu żeby przestał i że rozmawia ze mną, to tak zaczął krzyczeć żeby mama oddała mu w końcu słuchawkę. Nie mogłam nic powiedzieć, bo tak nawijał bez przerwy. Tęsknię za nim, bardzo. Chciałabym go przytulić, poczytać mu na dobranoc. Aż mi się łezka w oku kręci jak o tym myślę. Ale wiem, że już jutro będę mogła to zrobić i wiem, że nie opuszczę go na krok, tak że Max będzie mnie miał dość. Na szczęście nie wygadałam się mamie o tym, że wracam wcześniej. Chcę im zrobić niespodziankę i zobaczyć ich miny. Z lotniska ma nas odebrać tata Louisa. Chłopak oczywiście poprosił go, aby nic nie mówił moim rodzicom i że to ma być niespodzianka. Z tego co wiem, to pan Mark bardzo się cieszy, że może nam pomóc i że mnie zobaczy. Ja również się cieszę, że go zobaczę. Lou coś mi tam mówił, że prawdopodobnie bliźniaczki po nas przyjadą. Fajnie by było je znowu zobaczyć. Oczywiście lubię też te starsze dziewczyny, ale jednak mniejsze skradły moje serce od razu gdy je tylko zobaczyłam. Może starsze boją się, że ze mną może być tak samo jak z poprzednią dziewczyną Louisa? Nie wiem, ale wiem na pewno że tak nie będzie. Za bardzo się kochamy, aby coś takiego nastąpiło.
W środę byliśmy na krytym basenie, bo pogoda zbytnio nas nie rozpieszczała, a musieliśmy coś ze sobą zrobić, bo siedzenie w domu i patrzenie tylko w ekran komputera to nie jest coś co chciałbym robić cały dzień. Potem poszliśmy do Domi i oczywiście doszło do kłótni i wyrzucenia mnie za drzwi, bo Louis w porę zorientował się co jest grane i wyszedł z domu. Po chwili dołączyłam do niego, a on widział co się stało i mocno mnie do siebie przytulił. Po czym poszliśmy do domu.
W czwartek praktycznie nic nie robiliśmy, cały dzień się obijaliśmy i leniuchowaliśmy. Albo leżeliśmy w łóżku i oglądaliśmy filmy, z których praktycznie nic nie wiedziałam. Bo większość filmu albo się całowaliśmy, albo przegadaliśmy. Postanowiłam, że nauczę Louisa jakichś ciekawych polskich słów. Oczywiście ciekawych miałam na myśli przekleństwa. Niech się chłopak uczy i niech wie, że u nas też się przeklina. Gdyby w tamtym momencie nas babcia słyszała, to pewnie by na zawał serca padła. Bo u mnie w domu raczej się nie przeklina. To znaczy to nie tak, że nigdy nie przeklinamy, po prostu odkąd Max się pojawił staramy się tak nie mówić. Bo jak na takie małe dziecko to on wszystko powtarza i co gorsza może tak powiedzieć w przedszkolu, więc staramy się panować nad sobą. Zwłaszcza mój tata, ale gdy jest sam w samochodzie to potrafi tak jechać z przekleństwami, że ja to się dziwię że jestem jeszcze w miarę normalna. Ale wracając do nauki Louisa, to można powiedzieć że przez ten tydzień co się nie widzieliśmy chłopak dużo się nauczył. Sam mi się przyznał, że wkuwał polskie słówka i zwroty ze słowników. Muszę powiedzieć, że zrobił wielkie postępy. Jestem z niego taka dumna i on oczywiście o tym wie, bo nie raz mu to mówiłam.
Teraz leżę sobie w łóżku i patrzę w sufit. Nic mi się nie chce, wiem że powinnam zacząć się pakować, ale szczerze to nie mam na to ochoty. Cały czas gryzie mnie sprawa z Domi. Jestem tak bardzo na nią zła, że tak zareagowała na moją decyzję. Wiem, że obiecałam jej iż zostanę o wiele dłużej niż te marne dwa tygodnie, ale ona mogłaby chociaż na chwilę zrozumieć, że tak będzie dla mnie najlepiej i najrozsądniej. Bo jak wiem i znam moją babcię będzie próbowała swatać mnie z Łukaszem, a tego to bym raczej nie chciała. Kiedy się obudziłam Louisa przy mnie nie było. Pamiętam tylko, jak po obiedzie położyłam się do łóżka, a Lou obok mnie. Musiałam spać dobrych kilka godzin, bo jak się kładłam było jeszcze jasno na zewnątrz, a teraz ciemno. A może poszedł do łazienki? Wątpię w to, bo przecież obudziłam się pół godziny temu, a jego od tego czasu nie ma. Może lepiej zejdę na dół i go poszukam. Wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę drzwi, a następnie schodów. Jestem ciekawa gdzie on się podział? Niepewnie zeszłam na dół. Najpierw weszłam do kuchni, ale panowały tam pustki. Potem przeszłam do salonu, ale tam też ani żywej duszy. Co tutaj się dzieje, gdzie jest babcia i Louis ? Wyszłam przed dom, samochód stoi na podjeździe, co oznacza że nigdzie nie pojechali. Czyli muszą być w domu. Ogród, pomyślałam. Szybkim krokiem przemierzyłam drogę od wejścia do drzwi ogrodu. Nie myliłam się, drzwi do ogrodu były otwarte co oznaczało jedno - są na zewnątrz. Gdy tylko przekroczyłam próg odjęło mi mowę. Cały, dosłownie cały ogród był przyozdobiony różnego rodzaju kwiatami i lampkami choinkowymi. Co tu się dzieje? Zadałam sobie to pytanie drugi raz dzisiejszego dnia. Rozejrzałam się wokoło, ale nikogo nie zauważyłam. Dopiero po chwili doszedł do mnie jakiś szelest i z głębi ogrodu wyszedł Louis. Ubrany w ciemne spodnie i białą elegancką bluzkę, a w ręce trzymał jedną, czerwoną różę. Podszedł do mnie bliżej z uśmiechem na twarzy, a ja nadal nie wiedziałam co to znaczy. Stanął dokładnie naprzeciwko mnie, górował nade mną wzrostem, więc aby zobaczyć jego twarz musiałam podnieść głowę. Chłopak schylił się, po czym pocałował w policzek, tak delikatnie jakby czuł że coś jest nie tak, albo bał się mojej reakcji. Serce biło mi tak głośno w piersi, że jestem pewna iż Lou mógł je spokojnie usłyszeć. Odsunął się ode mnie, a ja aby dać mu znak że wszystko ze mną w porządku uśmiechnęłam się.
- Proszę to dla ciebie. - powiedział i wręczył mi piękny kwiat.
- Dziękuję, ale nie rozumiem z jakiej okazji to wszystko. - powiedziałam, po czym gestem ręki pokazałam na ogród.
- Z takiej okazji, że dzisiaj nasza pierwsza rocznica. - wyjaśnił Louis, a ja dopiero po chwili się zorientowałam że faktycznie dzisiaj mija miesiąc odkąd jesteśmy razem.
- Lou przepraszam zapomniałam. - powiedziałam i zakryłam sobie dłonią usta.
- Nic nie szkodzi, bo twój genialny chłopak pamięta o wszystkim. - odpowiedział i wziął moją dłoń od ust, a następnie pocałował jej wierzch. Uśmiechnęłam się na ten jego mały gest i stanęłam na palcach, aby dosięgnąć jego ust i złożyłam na nich krótki, lecz czuły pocałunek.
- To w takim razie dziękuję jeszcze raz. - powiedziałam, kiedy się od niego odsunęłam. - Aaa i żebyś przypadkiem nie wpadł w samozachwyt. - dodałam, a Lou spiorunował mnie wzrokiem. Wzruszyłam tylko ramionami, a chłopak puścił mi oczko. Uwielbiam się z nim droczyć.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - oznajmił, po czym objął mnie ramieniem w talii i przeszliśmy w głąb ogrodu.
- Poczekaj tutaj na mnie, dobrze? Tylko nigdzie się nie ruszaj, mówię na poważnie, bo zepsujesz niespodziankę. - rozkazał z poważną miną.
- Ok. Nie ruszam się. - powiedziałam i gestem pokazałam, że stoję i nigdzie nie zamierzam pójść. Lou tylko się uśmiechnął i zniknął z mojego pola widzenia. Kiedy stałam sama po środku ogrodu, mogłam spokojnie przyjrzeć się dziełu mojego genialnego, jak to sam o sobie powiedział, chłopaka. Nade mną wisiały kolorowe lampki choinkowe, ja nie wiem skąd on je wziął, ale pewnie od babci. Ona też w tym mieszała palce i nic mi nie powiedziała, ale i tak ją kocham. Pewnie Louis jej zabronił cokolwiek wspomnieć no i dobrze, bo znając moją szaloną babcię pewnie wszystko by mi wygadała i z niespodzianki nic by nie zostało. Tak więc stałam tak sama długie pięć minut, od czasu do czasu wąchając różę, aż w końcu usłyszałam, jak zza parawanu przystrojonego kwiatami wyłaniają się poszczególne osoby: Louis, babcia trzymająca w rękach jak mogę się domyślać pyszne ciasto, a na końcu to ja chyba doznałam szoku, bo za nimi szła Dominika. Nie wierzę własnym oczom, to naprawdę ona? Już miałam się zacząć szczypać po ramionach, ale nie było mi to dane, bo przyjaciółka rzuciła się na mnie prawie przewracając mnie na plecy.
- Domi. - szepnęłam ze łzami w oczach.
- Jo, tak bardzo przepraszam. Nie chciałam na ciebie nakrzyczeć i powiedzieć tych wszystkich okropnych słów. Ja naprawdę nie myślę, że jesteś wredną suką bez serca. Po prostu poniosło mnie. Wybaczysz mi? - słowa z jej ust wylatywały niczym torpedy, a ja już wiedziałam że czuje się winna całej tej sytuacji i jej słowa są prawdziwe. Mocniej ją przytuliłam i odpowiedziałam.
- Oczywiście, że ci wybaczam głupolu. Jesteś moją przyjaciółką na całe życie, więc nie wyobrażam sobie żeby mogłoby być inaczej. - uśmiechnęłam się, ale po chwili dodałam. - Po za tym ktoś nas musi jutro zawieźć na lotnisko. - Domi odsunęła się ode mnie i dźgnęła w bok.
- Ty to zawsze powiesz coś w najmniej odpowiednim momencie. - powiedziała i otarła samotnie spływającą łezkę z policzka.
- Taka już jestem. - szepnęłam i wzruszyłam przepraszająco ramionami.
- Myślę, że powinnyśmy już przestać się przepraszać, bo twój chłopak tylko czeka, aby porwać cię w swoje ramiona i namiętnie pocałować. - powiedziała Domi i puściła mi oczko. Szturchnęłam ją lekko w ramię, po czym odsunęłyśmy się od siebie. Spojrzałam na babcię, która tak jak i my miała w oczach łzy, natomiast Lou uśmiechał się do nas przyjaźnie i widać było, że mu ulżyło i że między mną, a Domi już wszystko dobrze. Gestem ręki pokazał babci, aby pierwsza do mnie podeszła, aby potem nie śpieszyć z "namiętnym całowaniem", jak to określiła moja przyjaciółka. A wiedząc, że babcia stoi z tyłu i czeka to nie miałby za dużo czasu na to. Moja kochana babunia uśmiechnęła się do mnie, a ja otarłam jej łezkę z policzka.
- Kochana moja życzę ci szczęścia z tym wariatem. Nawet nie wiesz jak szybko wszystko zorganizował i zrobił to wszystko. - powiedziała babcia i gestem ręki wskazała na ogród.
- Dziękuję babciu, ale pięknie pachnie. Co to za ciasto? - zapytałam i spojrzałam na pakunek trzymany  w jej rękach.
- Ciasto czekoladowe. - odpowiedziała z niemałym uśmiechem na ustach.
- Moje ulubione. - szepnęłam i nawet nie wiem skąd po moich policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Wiem dlatego je zrobiłam. Dzisiaj chyba pobiłam swój rekord w robieniu ciasta, bo Louis tak na poganiał. - oznajmiła i razem zaczęłyśmy się śmiać.
- Dziękuje ci babciu, wiesz że cię kocham. - powiedziałam, a następnie przytuliłam ją bardzo mocno, aby pokazać że tak jest.
- Wiem ja ciebie też. A może teraz już się odsunę, bo chyba twój chłopak się niecierpliwi i chce cię porwać w swoje ramiona. - powiedziała i poszła w stronę stołu, przy którym kręciła się już Domi i rozkładała na nim różnego rodzaju naczynia. Kiedy nasz spojrzenia się napotkały ta uśmiechnęła się do mnie i puściła mi oczko. Nagle poczułam czyjeś dłonie na swojej talii, ale wiedziałam do kogo one należą - Louis. Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach.
- Nie płacz skarbie. - powiedział i przytulił mnie do siebie, ja nie wiedziałam co mam zrobić, przytuliłam się do niego i zaczęłam szlochać w jego nieskazitelnie białą koszulkę. Wiem, że nie powinnam się tak zachowywać, ale to wszystko już mnie przerosło. Kłótnia z Domi, a teraz się pogodziłyśmy, następnie nasz wyjazd i moja kochana babcia, która specjalnie dla mnie upiekła moje ulubione ciasto, które kojarzy mi się z dzieciństwem i każdymi wakacjami spędzonymi u niej. A do tego mój kochany i władczy chłopak, na którego sobie chyba nie zasłużyłam. Cieszę się, że go mam, bo gdyby nie on nie byłabym taka szczęśliwa jak teraz. Lou głaskał mnie po włosach, aż do momentu w którym się uspokoiłam. Odsunęłam się od niego, ale on nadal trzymał mnie w swoich ramionach. Podał mi chusteczkę, abym mogła wytrzeć nią sobie nos. Pochylił się nade mną i złożył na moim policzku długiego całusa, po czym szepnął do ucha.
- Kocham cię. - uśmiechnęłam się tylko na te słowa i powtórzyłam to samo. Trzymając się za ręce poszliśmy w stronę stołu, na którym były różne, pyszne smakołyki. Babcia się postarała, pomyślałam. Razem z Louisem usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść te pyszności.
- Jakie to pyszne. - powiedziałam, gdy kończyłam jeść sałatkę grecką. - Dziękuję babciu, jest wspaniała. - dodałam i uśmiechnęłam się do siedzącej naprzeciwko mnie kobiety.
- Ale to nie ja ją robiłam. - odpowiedziała i gdy zobaczyła moją zdziwioną minę wskazała palcem na Louisa, który miał spuszczoną głowę i lekko się zarumienił. Czyli to oznacza, że Lou zrobił tę pyszną sałatkę. Ciekawa jestem co jeszcze przygotował na ten wieczór. Podniosłam rękę i pogładziłam go po policzku, a następnie pochyliłam się w jego stronę i szepnęłam na ucho.
- Dziękuję. - chłopak jeszcze bardziej się zaczerwienił i tylko kiwnął głową.
Do końca wieczoru zajadaliśmy się przepysznym jedzeniem, które jak się później dowiedziałam w większości zrobił Louis. Ale mam zdolnego chłopaka, pomyślałam. Niekiedy tańczyliśmy do różnych piosenek, albo rozmawialiśmy na różne ciekawe i nie ciekawe tematy. Nawet nie zorientowałam się kiedy całkowicie się ściemniło, a zegarek wskazywał pierwszą w nocy. Pożegnaliśmy się więc z Domi, po którą przyjechał jej tata. Babcia wcześniej poszła spać twierdząc, że jest padnięta i ledwo widzi na oczy. My z Louisem posprzątaliśmy tylko i położyliśmy się spać.

***

Rano wstaliśmy około 9. Międzyczasie brania prysznica pakowaliśmy się i obdarowywaliśmy dużą ilością pocałunków. Co nie powiem, ale było bardzo miłe. Około dwunastej zjedliśmy razem z babcią obiad, a o trzynastej przyjechała po nas Dominika. Pożegnaliśmy się z babcią, która tak samo jak ja miała łzy w oczach. Obiecała mi, że jak tylko skończy jej się rehabilitacja wsiądzie w najbliższy samolot i przyleci do nas, do Doncaster. Tyle jej naopowiadałam o naszym nowym domu, że już nie może się doczekać aby go zobaczyć.
Godzinę później Domi parkowała już na parkingu obok lotniska. Pożegnałyśmy się od razu, bo powiedziała że nie chce się rozkleić przy tylu osobach i aby oni ją widzieli w takim stanie. Przystanęłam na to, nawet to lepiej bo ja też nie chciałam płakać przy kilkuset ludziach. Tak więc pożegnałam się z przyjaciółką, która potem wsiadła do samochodu i odjechała w stronę domu. Z torbą na ramieniu, trzymając się z Louisem za rękę i walizką na kółkach w drugiej udaliśmy się do sali odlotów. Nie lubię tego miejsca, zawsze kojarzy mi się z płaczem najbliższych osób, ale teraz tak nie jest. Wracam do domu i to się liczy. Mam ze sobą wspaniałą osobę, która wiem że mnie kocha, co wczoraj z resztą pokazała.
Po trzydziestu minutach staliśmy w kolejce na pokład samolotu. Myślałam, że serce to mi z piersi wyskoczy, tak bardzo się cieszyłam i jednocześnie denerwowałam. Zastanawiałam się jak będzie wyglądało moje spotkanie z rodzicami i przede wszystkim jak zareagują. Mam nadzieję, że będą szczęśliwi moim widokiem. Usiedliśmy na swoich miejscach, zapięliśmy pasy i czekaliśmy aż samolot wystartuje. Złapałam Louisa za rękę, nigdy nie lubiłam startować i lądować, nieprzyjemnie uczucie. Chłopak tylko uśmiechnął się do mnie i oparł głowę o zagłówek, po czym zamknął oczy. Ja zrobiłam to samo i po chwili startowaliśmy.
Dwie godziny później odbieraliśmy swoje torby z lotniska w Londynie. Tata Louisa i bliźniaczki czekały na nas z wielkim transparentem, który przedstawiał mnie i Louisa. Uśmiechnęliśmy się do nich promiennie i ruszyliśmy szybszym krokiem w ich stronę. Małe jak tylko zobaczyły Louisa od razu rzuciły się na niego prawie przewracając. Zaczęłam się śmiać, a Pan Mark razem ze mną.
- Dzień dobry Jo, jak miło znów cię widzieć. - powiedział, kiedy już mnie puścił ze swojego uścisku.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam grzecznie. - Mi też jest miło pana widzieć. Co u pani Jay i pozostałych dziewczynek? - zapytałam.
- Wszystko dobrze, wiesz wakacje to dziewczyny szaleją. - odpowiedział i przewrócił oczami. Zaśmiałam się, ale długo to nie trwało, bo dziewczynki rzuciły się na mnie, prawie mnie przewracając.
- Cześć szkraby. Co u was słychać? - zapytałam, gdy mnie puściły.
- Wszystko dobrze, a co u Maxa?
- Chyba też dobrze, nie widziałam go cały tydzień. Pewnie dzisiaj będzie skakał z radości jak mnie tylko zobaczy. - odpowiedziałam z uśmiechem na ustach.
- Chodźmy, bo pewnie Jo jest zmęczona. - powiedział Lou i wziął mnie za jedną rękę, a któraś z bliźniaczek za drugą. Natomiast jej siostra wzięła za rękę Louisa, a biedny pan Mark wziął nasze torby i ruszyliśmy w stronę samochodu.
Całą drogę byłam lekko spięta. Lou, który siedział obok mnie na tylnej kanapie samochodu chyba to zauważył, bo co chwila podnosił moją dłoń i czule ją całował.
Po czterdziestu minutach drogi byliśmy po domem. Samochód stał na podjeździe, co oznaczało tylko jedno - rodzice są w domu. Odetchnęłam z ulgą, przynajmniej nie będę musiała czekać pod drzwiami, aż wrócą. Pan Mark pomógł mi wyciągnąć torbę z bagażnika, a następnie się ulotnił we wnętrzu samochodu.
- Jo, nie denerwuj się. - powiedział spokojnym głosem Louis, który wysiadł razem ze mną.
- Łatwo ci mówić. - odpowiedziałam. Chłopak aby dodać mi nieco otuchy pocałował mnie namiętnie, po czy szepnął.
- Widzimy się jutro? - kiwnęłam tylko głową, bo nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Uśmiechnął się, po czym wsiadł do samochodu. Zauważyłam, że dziewczynki mi machają, odmachałam im i odjechali. Wzięłam torbę i z mocno bijącym sercem weszłam po schodach i wcisnęłam guzik dzwonka. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki, a serce podeszło mi do gardła.

_________________________________________________________________________________
Nie ma to jak w skończyć w takim momencie, co nie?
Jak myślicie jak zareagują rodzice Jo na przyjazd córki? A przede wszystkim jak zareaguje mały Max?Piszcie swoje propozycje w komentarzu :)
Dziękuję za to, że napisaliście mi swoje ulubione fragmenty pod ostatnim rozdziałem. Wszystkie pokrywały się z moimi ulubionymi :) A może dlatego, że fajnie mi się je pisało? Kto wie :)

Jeśli macie jakieś pytania dotyczące mnie, bloga czy czegokolwiek innego piszcie na twitterze lub asku, z miłą chęcią odpowiem :)
Do następnego :)

3 komentarze:

  1. No jestem ciekawa co to za kroki :)

    @claudialech

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli było słychać kroki, to na pewno nie będzie Max. Pewnie otworzy jej mama, która zacznie płakać ze szczęścia i zawoła resztę. Poprzytulają się itp.itd. Bo jak inaczej mogą zareagować rodzice na wieść, że ich ukochana córka wróciła do domu? A Ty pewnie myślisz: "to się dziewczyny zdziwią" i wstawisz kogoś zupełnie innego. Ale jakby się zastanowić, to usłyszenie kroków wcale nie było dziwne i wcale nie pomaga w domyśleniu się, kto to jest. No ale dowiem się w następnym rozdziale, więc żeby Ci wena dopisała.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyje to kroki?! Szybkooo następnyy! Koniecznie!!! Kocham. Csekam nn.

    OdpowiedzUsuń