Czułam jak chłopak zaczyna poruszać swoimi wargami, a ja nie mogłam się powstrzymać i wydałam z siebie cichy jęk, dając mu tym samym zielone światło do pogłębienia pocałunku. Tak bardzo mi go brakowało ostatnimi czasy, tak bardzo miałam ochotę poczuć jego usta na swoich, ale wiedziałam że to było niemożliwe. Tak bardzo go kocham, że nie wyobrażam sobie życia bez tego smutnego chłopaka.
- Louis. - odepchnęłam go lekko od siebie powodując, że nasze usta się od siebie oderwały. Chłopak otworzył oczy i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. Chyba miał wrażenie, że odpycham go bo nie chcę już tego robić, albo co gorsza nie mam ochoty przebywać w jego towarzystwie. Ale prawda była całkiem inna chciałam być blisko niego i czuć jego dotyk na swoim ciele.
- My nie możemy. - odpowiedziałam patrząc wprost w jego smutne niebieskie oczy. Spuścił głowę w dół. - Nie możemy się tak całować, gdy za ścianą siedzi cała twoja rodzina. To nie jest uprzejme Lou. - dodałam wyjaśniając jednocześnie to co miałam wcześniej na myśli. Louis podniósł głowę i patrzył na mnie z widoczną iskierką w oczach. Tak jakby czuł, że jest jeszcze nadzieja dla nas i nic nie jest stracone.
- Przepraszam, nie chciałem tak na ciebie naskoczyć. Po prostu gdy zobaczyłem cię dzisiaj to... - powiedział gestykulując, ale po chwili spuścił ręce wokół swojej talii ze zrezygnowaniem. - Nie spodziewałem się, że będziesz tutaj, dzisiaj. - dodał.
- Ja tak samo. Miałam jechać do dziadków, ale jednak znalazłam się tutaj. - powiedziałam. - Myślę, że to zasługa naszych mam. - dodałam patrząc na chłopaka, gdy ten patrzył gdzieś za mnie.
- Cieszę się, ze jesteś tutaj. - powiedział szeptem czym wytrącił mnie z równowagi. Nie spodziewałam się, że wypowie do mnie takie słowa. Nawet nie pomyślałabym, że coś takiego usłyszę, a zwłaszcza dzisiaj.
Już chciałam odpowiedzieć mu tym samym, ale pani Jay mi przerwała.
- O tutaj jesteście. - oboje z Louisem popatrzyliśmy na kobietę ubrana całą na czarno. Podeszła do nas pewnym krokiem i popatrzyła to raz na mnie, to na Louisa. - Chodźcie, bo wszystko już gotowe. - dodała uśmiechając się miło do nas. Chciałam odwzajemnić uśmiech, ale nijak nie mogłam tego zrobić. Głupio bym się czuła uśmiechając się poprzez ból siedzący w moim sercu.
- Oczywiście. - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę jadalni. Nie czekałam aż do mnie dołączą, chciałam jak najszybciej znaleźć się wśród innych ludzi, nie tylko Louisa i jego matki.
Weszłam do pomieszczenia, kilka osób spojrzało w moją stronę, ale mnie jakoś to nie obchodziło. Zauważyłam dwa, wolne krzesła stojące obok siebie i pomyślałam sobie tylko super. Zajęłam swoje miejsce i głośno odetchnęłam, ale gdy Louis usiadł obok mnie cała się spięłam. Wiedziałam, że to sprawka pani Jay i to był jej pomysł aby nas tak rozsadzić. Pewnie pomyślała sobie, że skoro sami nie potrafimy się dogadać to ona nam w tym pomoże a prawda jest taka, że sami potrafimy dać sobie radę i się pogodzić, albo i nie.
Perspektywa Louisa
Pocałunek z Jo był najlepszym prezentem urodzinowym jaki mogłem sobie tylko wymarzyć. Co ja gadam, zobaczenie jej dzisiaj to był najlepszy prezent ze wszystkich, które do tej pory dostałem. Nawet deska do snowboardu się umywa przy dzisiejszym dniu.
Właściwie to sam nie wiedziałem dlaczego ją pocałowałem. To wszystko było pod wpływem chwili. Nie wiedziałem co robię, miałem ochotę ją pocałować i to zrobiłem. Proste i logiczne. Zdziwiłem się gdy Jo nie protestowała, tylko odwzajemniła go. Nawet jej lekkie odepchnięcie mnie, nie było aż takie bolesne jak jej postanowienie w szpitalu.
Z całego serca cieszyłem się, że dzisiaj tutaj jest. Dla mnie jest to ważny dzień, jako że Wigilia i moje urodziny.
Od tygodnia chodziłem smutny, bo zdałem sobie sprawę, że nie zobaczę Jo w święta. Chciałbym abyśmy spędzili je razem, bo byłyby one dla nas pierwszymi wspólnymi świętami. Wiem, oczywiście, że nie jesteśmy już razem, ale to nie zmienia faktu że nadal ją mocno kocham i po prostu cholernie tęsknię.
Wiedziałem, że to sprawka mojej mamy zaproszenie ich tutaj, dzisiaj. Będę musiał jej za to podziękować, bo wiedziała co robi i że wyjdzie to nam wszystkim na dobre.
Usiadłem obok Jo, widziałem że nie była zadowolona z tego że musi siedzieć obok mnie. Chciałem coś zrobić, może zamienić się z kimś miejscem, ale gdy zwróciłem się do ciotki siedzącej naprzeciwko nas Jo powiedziała.
- Nie, nie trzeba jest dobrze. - zwróciła się do mojej ciotki nawet na mnie nie patrząc. Poczułem ukłucie w sercu, że nie zwróciła się do mnie. Wiem, że jest na mnie zła za to wszystko. Ale gdy zobaczyłem ją taką smutną i prawie że zapłakaną poczułem jak coś we mnie się kurczy i wiedziałem że to ja jestem tego powodem.
- Jo jeśli nie chcesz siedzieć obok mnie, to mogę się z kimś zamienić. Jeśli czujesz się niekomfortowo siedząc obok mnie. - dodałem, a ona tylko popatrzyła na mnie kręcąc głową. Nachyliła się w moją stronę i kładąc rękę na moim udzie, a ja prawie oszalałem z radości, szepnęła tylko.
- Jest dobrze, chcę żebyś tutaj był. - nie powiem, ale zaskoczyła mnie tymi słowami. Nie spodziewałbym się, że usłyszę dzisiaj takie słowa z jej ust. Jest dla nas nadzieja, ogromna nadzieja.
Jo odwróciła głowę w drugą stronę i patrzyła jak moja mama z pomocą moich młodszych sióstr stawia na stole różne smakołyki i dania na dzisiejszą kolację.
- Kochani czas na opłatek. - zakomunikowała moja mama. Wszyscy zgromadzeni przy stole wstali i zabrali się za składanie sobie życzeń.
Wszyscy życzyli mi wszystkiego najlepszego i skończenia studiów z jak najlepszymi wynikami, za co im serdecznie dziękowałem, bo miałem taką nadzieję iż tak właśnie się stanie. Czekałem tylko na ten moment, gdy będę mógł złożyć Jo życzenia, nawet jeśli miałoby być to niezręczne, chociaż sama wyraziła się jasno, że cieszy się że tu jest, a co najważniejsze że chce abym siedział obok niej przy stole. To już coś prawda?
- Louis, słuchaj wiem że między wami nie jest teraz za dobrze, ale myślę że dojdziecie do porozumienia. - zwróciła się do mnie pani Monk. - Jo jest uparta, ale bardzo cię kocha. Widzę to po niej. Jest trochę zagubiona, myślę że powinniście ze sobą porozmawiać. Najlepiej dzisiaj, bo to jedyna noc w roku, gdy coś na co bardzo długo czekasz może się spełnić. Wiem to z własnego doświadczenia. - dodała uśmiechając się i patrząc katem oka na swojego męża. Domyślam się, że dla nich to jakiś ważny czas i moment, dzięki któremu są teraz razem.
- Mam zamiar z nią porozmawiać. I dziękuję, że tutaj dzisiaj jesteście. Naprawdę to dużo dla mnie znaczy. - powiedziałem po czym pocałowałem kobietę w oba, chude policzki.
- Podziękuj swojej mamie, bo to ona jest pomysłodawczynią tego wszystkiego. Myślę, że bardzo cię kocha i chce dla ciebie jak najlepiej Louis. - dodała, a ja tylko przytaknąłem. Nie wiem co mogłem więcej dodać. Wszystko co powiedziała było prawdą.
Podzieliłem się opłatkiem z jeszcze kilkoma innymi osobami, aż w końcu nadeszła kolej na Jo. Podszedłem do niej niepewnie cały czas patrząc w jej oczy. Ona robiła to samo. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu powiedziałem.
- Przepraszam. - Jo patrzyła na mnie marszcząc brwi, a ja spuściłem wzrok. Odwaga, którą budowałem w sobie kilka minut temu nagle zniknęła, wyparowała.
- Za co? - zapytała unosząc kciukiem mój podbródek w górę, abym spojrzał na nią.
- Za wszystko. Tak bardzo cię przepraszam kochanie. - powiedziałem łamiącym się głosem, a przy wypowiadaniu ostatniego zdania Jo otworzyła szeroko oczy i zamrugała kilka razy. Chyba nie spodziewała się, że wypowiem takie słowo, jak kochanie.
- Ja też. - szepnęła tylko i spuściła głowę w dół, tak jak ja przed chwilą. Zrobiłem to samo co ona kierując swój palec wskazujący do jej podbródka i unosząc go lekko w górę.
- Za co? - zapytałem patrząc jej prosto w oczy i czule głaszcząc policzek. Zdawałem sobie z tego sprawę, że to może za dużo jak na pierwszy raz po tygodniowej przerwie od siebie, ale musiałem. Musiałem to zrobić, po prostu potrzebowałem poczuć jej skórę na swojej.
- Za wszystko. - odpowiedziała chwytając mój nadgarstek w swoją dłoń i łapiąc mnie za rękę. Zdziwiłem się, gdy to zrobiła. - Za to co powiedziałam w szpitalu, że chciałabym spróbować z kimś innym. Tak naprawdę nie to miałam na myśli, chciałam cię urazić. Chciałam, abyś poczuł to samo co ja gdy zobaczyłam cię całującego się z Abby. - dodała, a ja nerwowo przełknąłem ślinę. - Chciałam abyś poczuł się źle, żebyś widział jakie to uczucie. Ale teraz wiem, że to było bardzo głupie. Kocham cię bardzo mocno i chcę z tobą być, ale nie wiem czy jeszcze potrafię. - dokończyła ze łzami w oczach. Właśnie to chciałem usłyszeć, że mnie kocha i chce ze mną być, ale nie wie czy potrafi? Jak to? Skoro mnie kocha to oczywiste, że potrafi i da sobie rade.
- Jo ja też cię kocham i chciałbym abyśmy do siebie wrócili. Oczywiście rozumiem, że możesz nie być jeszcze na to gotowa. Mogę dać ci tyle czasu ile tylko chcesz, mogę zaczekać, dla ciebie wszystko. Tylko błagam nie skreślaj nas tak szybko. - powiedziałam chwytając jej twarz w swoje ręce. Cieszyłem się, że stoimy w rogu pokoju i nikt na nas nie zwraca uwagi, bo wszyscy są zajęci składaniem sobie życzeń.
- Nie skreślam. Po prostu nie potrafię się odnaleźć w tej sytuacji. - Że co? Jakiej sytuacji? - Z jednej strony chcę z tobą być, z drugiej boję się że znowu się pokłócimy i rozstaniemy już na zawsze. A wiem, że nie przeżyłabym tego po raz kolejny. Za dużo dla mnie znaczysz Louis. - powiedziała, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach strumieniami. Nie mogłem dłużej wytrzymać i nachyliłem się, aby ją pocałować. Nie protestowała, nie odwróciła głowy, a odwzajemniła mój pocałunek.
Perspektywa Jo
Czas. Powiedział, że da mi tyle czasu ile tylko będę potrzebować. To właśnie chciałam usłyszeć, zapewnienie że nadal mnie kocha i chce ze mną być mimo wszystko. Ale ja sama nie wiem czego chcę. Tak jak powiedziałam, chcę z nim być nadal, ale z drugiej strony nie, bo boję się że znowu będzie taka sytuacja i znowu się pokłócimy. Boże pomóż mi co ja mam zrobić.
Gdy Louis nachylił się nade mną, aby mnie pocałować nie protestowałam. Oddałam mu ten pocałunek wiedząc ile on dla niego znaczył i jak bardzo ważny musiał być. Ja też tego potrzebowałam, potrzebowałam mieć Louisa blisko siebie. Przez te wszystkie noce, w których płakałam w poduszkę rozmyślając nad wszystkim i wymyślając jakieś wyjście z tej zagmatwanej sytuacji.
- Kocham cię i zawsze będę nieważne co postanowisz. - szepnął Louis, gdy oderwaliśmy się od siebie. Cały czas miałam zamknięte oczy, nie mogłam teraz na niego spojrzeć, wiem że kosztowałoby mnie to wszystko bardzo dużo. Widok jego smutnych niebieskich tęczówek doprowadzał mnie do płaczu, bo wiedziałam że jest taki smutny przeze mnie, a ja nie mogłam wybaczyć sobie tego wszystkiego.
- Zapraszam do stołu. - oznajmiła pani Jay stając przy czubku stołu i uśmiechając się do nas wszystkich życzliwie. Zawsze zastanawiałam się skąd u niej tyle radości, w tym jej drobnym ciałku. Zawsze uśmiechała się nawet, gdy miała gorsze dni. Może chciała po prostu pokazać światu, że jest szczęśliwa i nie ma żadnych problemów? Chociaż wątpię w to. Każdy człowiek ma problemy, a czasami jeden człowiek ma ich setki na głowie.
Poszłam za Louisem w stronę naszych miejsc. Chłopak zaskoczył mnie odsuwając mi krzesło, a ja cicho podziękowałam. Czułam się jakbyśmy dalej byli razem i nic między nami złego się nie działo. Chciałabym mu powiedzieć, abyśmy spróbowali, ale nie dam rady. Byłam bliska, aby mu to oznajmić, ale nie mogłam. Jest na to zdecydowanie za wcześnie. Myślę, że na razie powinniśmy zostać przyjaciółmi i zobaczymy jak cała sytuacja się rozwinie. Może dojdziemy do jakiegoś porozumienia i znowu będziemy razem? Mam taką nadzieję.
- Smacznego. - oznajmiła głośno pani Jay i słychać było teraz tylko stukot sztućców o siebie. Każdy zajęty był jedzeniem. A tylko ja miałam w głowie miliony myśli dotyczących tego bruneta, siedzącego obok mnie. Co chwila spoglądałam w jego stronę. Widziałam jak się zmienił. Schudł, jego włosy nie miały już takiego połysku jak kiedyś, dostrzegłam nawet kilka siwych włosków między brązowymi, co mnie zasmuciło, bo zdawałam sobie sprawę ze to przeze mnie. Jakbym mogła cofnąć czas i przewidzieć co się stanie to na pewno nie dopuściłabym do tego abyśmy się zabezpieczyli i nie byłabym w ciąży i nie doszłoby między nami do kłótni w której się powyzywaliśmy i rozstaliśmy.
Po skończonej kolacji wszyscy przeszliśmy do salonu, gdzie teraz miały być rozdawane prezenty. Zdziwiłam się jak większość osób już wyszło do domów.
Usiadłam z Maxem na kolanach na fotelu naprzeciwko choinki. Mały był tak podekscytowany drzewkiem i kolorowymi światełkami, że nie mógł wysiedzieć mi na kolanach. Więc puściłam go, a ten od razu pobiegł do bliźniaczek i usiadł obok nich na dywanie i pomagał z prezentami. Było ich mnóstwo, myślę że dla każdego po jednym. Wiec siedziałam sobie spokojnie i przyglądałam i uśmiechałam jak inni otwierali swoje prezenty. Jedna z bliźniaczek przeczytała imię Louisa, który stał po przeciwnej stronie pokoju i w ogóle nie był zainteresowany tym co się wokół niego dzieje. W końcu mógł się czymś zająć, zaczął rozpakowywać pięknie zawinięty prezent. Było to małe pudełeczko, w środku którego znajdował się srebrny naszyjnik, a do tego jakiś tajemniczy liścik. Chłopak zmarszczył brwi i zarazem niepewnie otworzył białą karteczkę, a wtedy zobaczyłam coś w jego oczach. Jakby błysk radości. Reszta osób wróciła wzrokiem na dziewczynki, które co rusz dostawały prezenty dla siebie i od razu je rozpakowywały. A ja nie mogłam oderwać wzroku od Louisa. Uśmiech nie schodził z jego ust, gdy po raz któryś czytał liścik. A ja zastanawiałam się,co tam może być napisane i przede wszystkim od kogo on mógł być. Ale wątpię abym się dowiedziała.
Siedziałam tak dłuższą chwilę, aż ktoś wywołał moje imię. Uniosłam głowę i spojrzałam w stronę choinki, gdzie siedziała trójka dzieciaków i patrzyli wprost na mnie.
- Proszę Jo, to dla ciebie. - powiedziała Daisy wręczając mi małą paczuszkę ozdobioną jedynie białą kokardką.
- Dziękuję, ale to chyba jakaś pomyłka. - odpowiedziałam odbierając pakunek od niej.
- Tu jest napisane twoje imię. - wskazała palcem na napis.
- Dziękuję. - powiedziałam tylko i zaczęłam rozpakowywać prezent.
Nie spodziewałabym się, że ja też jakiś dostanę, bo w końcu z jakiej okazji. Dowiedziałam się, że jedziemy tutaj pięć minut przed zaparkowaniem na podjeździe. Choć pani Jay pewnie wiedziała, że dołączymy do nich dzisiejszego wieczora. Ale żeby od razu kupować mi prezent?
- Dziękuję pani Jay, ale nie musiała pani mi nic kupować. - zwróciłam się do kobiety, która popatrzyła na mnie pytająco.
- Ale to nie jest prezent ode mnie. Ode mnie był w zielonym opakowaniu. Leży o tam. - wskazała na podłużne pudełko leżące na samym dole góry prezentów. Teraz to ja już sama nie wiem od kogo on jest. Rozejrzałam się po pokoju i wtedy mój wzrok spoczął na Louisie. Miał spuszczoną głowę i uśmiechał się tajemniczo. Nie spojrzał na mnie.
Powróciłam wzrokiem na paczuszkę i zaczęłam ją rozpakowywać. Kilka sekund później moim oczom ukazała się srebrna, delikatna bransoletka z kilkoma zawieszkami w kształcie serca, budynku Big Bena z Londynu i co najciekawsze małą literką L.
I teraz już wiedziałam od kogo jest ten prezent.
- Louis. - odepchnęłam go lekko od siebie powodując, że nasze usta się od siebie oderwały. Chłopak otworzył oczy i popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. Chyba miał wrażenie, że odpycham go bo nie chcę już tego robić, albo co gorsza nie mam ochoty przebywać w jego towarzystwie. Ale prawda była całkiem inna chciałam być blisko niego i czuć jego dotyk na swoim ciele.
- My nie możemy. - odpowiedziałam patrząc wprost w jego smutne niebieskie oczy. Spuścił głowę w dół. - Nie możemy się tak całować, gdy za ścianą siedzi cała twoja rodzina. To nie jest uprzejme Lou. - dodałam wyjaśniając jednocześnie to co miałam wcześniej na myśli. Louis podniósł głowę i patrzył na mnie z widoczną iskierką w oczach. Tak jakby czuł, że jest jeszcze nadzieja dla nas i nic nie jest stracone.
- Przepraszam, nie chciałem tak na ciebie naskoczyć. Po prostu gdy zobaczyłem cię dzisiaj to... - powiedział gestykulując, ale po chwili spuścił ręce wokół swojej talii ze zrezygnowaniem. - Nie spodziewałem się, że będziesz tutaj, dzisiaj. - dodał.
- Ja tak samo. Miałam jechać do dziadków, ale jednak znalazłam się tutaj. - powiedziałam. - Myślę, że to zasługa naszych mam. - dodałam patrząc na chłopaka, gdy ten patrzył gdzieś za mnie.
- Cieszę się, ze jesteś tutaj. - powiedział szeptem czym wytrącił mnie z równowagi. Nie spodziewałam się, że wypowie do mnie takie słowa. Nawet nie pomyślałabym, że coś takiego usłyszę, a zwłaszcza dzisiaj.
Już chciałam odpowiedzieć mu tym samym, ale pani Jay mi przerwała.
- O tutaj jesteście. - oboje z Louisem popatrzyliśmy na kobietę ubrana całą na czarno. Podeszła do nas pewnym krokiem i popatrzyła to raz na mnie, to na Louisa. - Chodźcie, bo wszystko już gotowe. - dodała uśmiechając się miło do nas. Chciałam odwzajemnić uśmiech, ale nijak nie mogłam tego zrobić. Głupio bym się czuła uśmiechając się poprzez ból siedzący w moim sercu.
- Oczywiście. - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę jadalni. Nie czekałam aż do mnie dołączą, chciałam jak najszybciej znaleźć się wśród innych ludzi, nie tylko Louisa i jego matki.
Weszłam do pomieszczenia, kilka osób spojrzało w moją stronę, ale mnie jakoś to nie obchodziło. Zauważyłam dwa, wolne krzesła stojące obok siebie i pomyślałam sobie tylko super. Zajęłam swoje miejsce i głośno odetchnęłam, ale gdy Louis usiadł obok mnie cała się spięłam. Wiedziałam, że to sprawka pani Jay i to był jej pomysł aby nas tak rozsadzić. Pewnie pomyślała sobie, że skoro sami nie potrafimy się dogadać to ona nam w tym pomoże a prawda jest taka, że sami potrafimy dać sobie radę i się pogodzić, albo i nie.
Perspektywa Louisa
Pocałunek z Jo był najlepszym prezentem urodzinowym jaki mogłem sobie tylko wymarzyć. Co ja gadam, zobaczenie jej dzisiaj to był najlepszy prezent ze wszystkich, które do tej pory dostałem. Nawet deska do snowboardu się umywa przy dzisiejszym dniu.
Właściwie to sam nie wiedziałem dlaczego ją pocałowałem. To wszystko było pod wpływem chwili. Nie wiedziałem co robię, miałem ochotę ją pocałować i to zrobiłem. Proste i logiczne. Zdziwiłem się gdy Jo nie protestowała, tylko odwzajemniła go. Nawet jej lekkie odepchnięcie mnie, nie było aż takie bolesne jak jej postanowienie w szpitalu.
Z całego serca cieszyłem się, że dzisiaj tutaj jest. Dla mnie jest to ważny dzień, jako że Wigilia i moje urodziny.
Od tygodnia chodziłem smutny, bo zdałem sobie sprawę, że nie zobaczę Jo w święta. Chciałbym abyśmy spędzili je razem, bo byłyby one dla nas pierwszymi wspólnymi świętami. Wiem, oczywiście, że nie jesteśmy już razem, ale to nie zmienia faktu że nadal ją mocno kocham i po prostu cholernie tęsknię.
Wiedziałem, że to sprawka mojej mamy zaproszenie ich tutaj, dzisiaj. Będę musiał jej za to podziękować, bo wiedziała co robi i że wyjdzie to nam wszystkim na dobre.
Usiadłem obok Jo, widziałem że nie była zadowolona z tego że musi siedzieć obok mnie. Chciałem coś zrobić, może zamienić się z kimś miejscem, ale gdy zwróciłem się do ciotki siedzącej naprzeciwko nas Jo powiedziała.
- Nie, nie trzeba jest dobrze. - zwróciła się do mojej ciotki nawet na mnie nie patrząc. Poczułem ukłucie w sercu, że nie zwróciła się do mnie. Wiem, że jest na mnie zła za to wszystko. Ale gdy zobaczyłem ją taką smutną i prawie że zapłakaną poczułem jak coś we mnie się kurczy i wiedziałem że to ja jestem tego powodem.
- Jo jeśli nie chcesz siedzieć obok mnie, to mogę się z kimś zamienić. Jeśli czujesz się niekomfortowo siedząc obok mnie. - dodałem, a ona tylko popatrzyła na mnie kręcąc głową. Nachyliła się w moją stronę i kładąc rękę na moim udzie, a ja prawie oszalałem z radości, szepnęła tylko.
- Jest dobrze, chcę żebyś tutaj był. - nie powiem, ale zaskoczyła mnie tymi słowami. Nie spodziewałbym się, że usłyszę dzisiaj takie słowa z jej ust. Jest dla nas nadzieja, ogromna nadzieja.
Jo odwróciła głowę w drugą stronę i patrzyła jak moja mama z pomocą moich młodszych sióstr stawia na stole różne smakołyki i dania na dzisiejszą kolację.
- Kochani czas na opłatek. - zakomunikowała moja mama. Wszyscy zgromadzeni przy stole wstali i zabrali się za składanie sobie życzeń.
Wszyscy życzyli mi wszystkiego najlepszego i skończenia studiów z jak najlepszymi wynikami, za co im serdecznie dziękowałem, bo miałem taką nadzieję iż tak właśnie się stanie. Czekałem tylko na ten moment, gdy będę mógł złożyć Jo życzenia, nawet jeśli miałoby być to niezręczne, chociaż sama wyraziła się jasno, że cieszy się że tu jest, a co najważniejsze że chce abym siedział obok niej przy stole. To już coś prawda?
- Louis, słuchaj wiem że między wami nie jest teraz za dobrze, ale myślę że dojdziecie do porozumienia. - zwróciła się do mnie pani Monk. - Jo jest uparta, ale bardzo cię kocha. Widzę to po niej. Jest trochę zagubiona, myślę że powinniście ze sobą porozmawiać. Najlepiej dzisiaj, bo to jedyna noc w roku, gdy coś na co bardzo długo czekasz może się spełnić. Wiem to z własnego doświadczenia. - dodała uśmiechając się i patrząc katem oka na swojego męża. Domyślam się, że dla nich to jakiś ważny czas i moment, dzięki któremu są teraz razem.
- Mam zamiar z nią porozmawiać. I dziękuję, że tutaj dzisiaj jesteście. Naprawdę to dużo dla mnie znaczy. - powiedziałem po czym pocałowałem kobietę w oba, chude policzki.
- Podziękuj swojej mamie, bo to ona jest pomysłodawczynią tego wszystkiego. Myślę, że bardzo cię kocha i chce dla ciebie jak najlepiej Louis. - dodała, a ja tylko przytaknąłem. Nie wiem co mogłem więcej dodać. Wszystko co powiedziała było prawdą.
Podzieliłem się opłatkiem z jeszcze kilkoma innymi osobami, aż w końcu nadeszła kolej na Jo. Podszedłem do niej niepewnie cały czas patrząc w jej oczy. Ona robiła to samo. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu powiedziałem.
- Przepraszam. - Jo patrzyła na mnie marszcząc brwi, a ja spuściłem wzrok. Odwaga, którą budowałem w sobie kilka minut temu nagle zniknęła, wyparowała.
- Za co? - zapytała unosząc kciukiem mój podbródek w górę, abym spojrzał na nią.
- Za wszystko. Tak bardzo cię przepraszam kochanie. - powiedziałem łamiącym się głosem, a przy wypowiadaniu ostatniego zdania Jo otworzyła szeroko oczy i zamrugała kilka razy. Chyba nie spodziewała się, że wypowiem takie słowo, jak kochanie.
- Ja też. - szepnęła tylko i spuściła głowę w dół, tak jak ja przed chwilą. Zrobiłem to samo co ona kierując swój palec wskazujący do jej podbródka i unosząc go lekko w górę.
- Za co? - zapytałem patrząc jej prosto w oczy i czule głaszcząc policzek. Zdawałem sobie z tego sprawę, że to może za dużo jak na pierwszy raz po tygodniowej przerwie od siebie, ale musiałem. Musiałem to zrobić, po prostu potrzebowałem poczuć jej skórę na swojej.
- Za wszystko. - odpowiedziała chwytając mój nadgarstek w swoją dłoń i łapiąc mnie za rękę. Zdziwiłem się, gdy to zrobiła. - Za to co powiedziałam w szpitalu, że chciałabym spróbować z kimś innym. Tak naprawdę nie to miałam na myśli, chciałam cię urazić. Chciałam, abyś poczuł to samo co ja gdy zobaczyłam cię całującego się z Abby. - dodała, a ja nerwowo przełknąłem ślinę. - Chciałam abyś poczuł się źle, żebyś widział jakie to uczucie. Ale teraz wiem, że to było bardzo głupie. Kocham cię bardzo mocno i chcę z tobą być, ale nie wiem czy jeszcze potrafię. - dokończyła ze łzami w oczach. Właśnie to chciałem usłyszeć, że mnie kocha i chce ze mną być, ale nie wie czy potrafi? Jak to? Skoro mnie kocha to oczywiste, że potrafi i da sobie rade.
- Jo ja też cię kocham i chciałbym abyśmy do siebie wrócili. Oczywiście rozumiem, że możesz nie być jeszcze na to gotowa. Mogę dać ci tyle czasu ile tylko chcesz, mogę zaczekać, dla ciebie wszystko. Tylko błagam nie skreślaj nas tak szybko. - powiedziałam chwytając jej twarz w swoje ręce. Cieszyłem się, że stoimy w rogu pokoju i nikt na nas nie zwraca uwagi, bo wszyscy są zajęci składaniem sobie życzeń.
- Nie skreślam. Po prostu nie potrafię się odnaleźć w tej sytuacji. - Że co? Jakiej sytuacji? - Z jednej strony chcę z tobą być, z drugiej boję się że znowu się pokłócimy i rozstaniemy już na zawsze. A wiem, że nie przeżyłabym tego po raz kolejny. Za dużo dla mnie znaczysz Louis. - powiedziała, a łzy zaczęły spływać po jej policzkach strumieniami. Nie mogłem dłużej wytrzymać i nachyliłem się, aby ją pocałować. Nie protestowała, nie odwróciła głowy, a odwzajemniła mój pocałunek.
Perspektywa Jo
Czas. Powiedział, że da mi tyle czasu ile tylko będę potrzebować. To właśnie chciałam usłyszeć, zapewnienie że nadal mnie kocha i chce ze mną być mimo wszystko. Ale ja sama nie wiem czego chcę. Tak jak powiedziałam, chcę z nim być nadal, ale z drugiej strony nie, bo boję się że znowu będzie taka sytuacja i znowu się pokłócimy. Boże pomóż mi co ja mam zrobić.
Gdy Louis nachylił się nade mną, aby mnie pocałować nie protestowałam. Oddałam mu ten pocałunek wiedząc ile on dla niego znaczył i jak bardzo ważny musiał być. Ja też tego potrzebowałam, potrzebowałam mieć Louisa blisko siebie. Przez te wszystkie noce, w których płakałam w poduszkę rozmyślając nad wszystkim i wymyślając jakieś wyjście z tej zagmatwanej sytuacji.
- Kocham cię i zawsze będę nieważne co postanowisz. - szepnął Louis, gdy oderwaliśmy się od siebie. Cały czas miałam zamknięte oczy, nie mogłam teraz na niego spojrzeć, wiem że kosztowałoby mnie to wszystko bardzo dużo. Widok jego smutnych niebieskich tęczówek doprowadzał mnie do płaczu, bo wiedziałam że jest taki smutny przeze mnie, a ja nie mogłam wybaczyć sobie tego wszystkiego.
- Zapraszam do stołu. - oznajmiła pani Jay stając przy czubku stołu i uśmiechając się do nas wszystkich życzliwie. Zawsze zastanawiałam się skąd u niej tyle radości, w tym jej drobnym ciałku. Zawsze uśmiechała się nawet, gdy miała gorsze dni. Może chciała po prostu pokazać światu, że jest szczęśliwa i nie ma żadnych problemów? Chociaż wątpię w to. Każdy człowiek ma problemy, a czasami jeden człowiek ma ich setki na głowie.
Poszłam za Louisem w stronę naszych miejsc. Chłopak zaskoczył mnie odsuwając mi krzesło, a ja cicho podziękowałam. Czułam się jakbyśmy dalej byli razem i nic między nami złego się nie działo. Chciałabym mu powiedzieć, abyśmy spróbowali, ale nie dam rady. Byłam bliska, aby mu to oznajmić, ale nie mogłam. Jest na to zdecydowanie za wcześnie. Myślę, że na razie powinniśmy zostać przyjaciółmi i zobaczymy jak cała sytuacja się rozwinie. Może dojdziemy do jakiegoś porozumienia i znowu będziemy razem? Mam taką nadzieję.
- Smacznego. - oznajmiła głośno pani Jay i słychać było teraz tylko stukot sztućców o siebie. Każdy zajęty był jedzeniem. A tylko ja miałam w głowie miliony myśli dotyczących tego bruneta, siedzącego obok mnie. Co chwila spoglądałam w jego stronę. Widziałam jak się zmienił. Schudł, jego włosy nie miały już takiego połysku jak kiedyś, dostrzegłam nawet kilka siwych włosków między brązowymi, co mnie zasmuciło, bo zdawałam sobie sprawę ze to przeze mnie. Jakbym mogła cofnąć czas i przewidzieć co się stanie to na pewno nie dopuściłabym do tego abyśmy się zabezpieczyli i nie byłabym w ciąży i nie doszłoby między nami do kłótni w której się powyzywaliśmy i rozstaliśmy.
Po skończonej kolacji wszyscy przeszliśmy do salonu, gdzie teraz miały być rozdawane prezenty. Zdziwiłam się jak większość osób już wyszło do domów.
Usiadłam z Maxem na kolanach na fotelu naprzeciwko choinki. Mały był tak podekscytowany drzewkiem i kolorowymi światełkami, że nie mógł wysiedzieć mi na kolanach. Więc puściłam go, a ten od razu pobiegł do bliźniaczek i usiadł obok nich na dywanie i pomagał z prezentami. Było ich mnóstwo, myślę że dla każdego po jednym. Wiec siedziałam sobie spokojnie i przyglądałam i uśmiechałam jak inni otwierali swoje prezenty. Jedna z bliźniaczek przeczytała imię Louisa, który stał po przeciwnej stronie pokoju i w ogóle nie był zainteresowany tym co się wokół niego dzieje. W końcu mógł się czymś zająć, zaczął rozpakowywać pięknie zawinięty prezent. Było to małe pudełeczko, w środku którego znajdował się srebrny naszyjnik, a do tego jakiś tajemniczy liścik. Chłopak zmarszczył brwi i zarazem niepewnie otworzył białą karteczkę, a wtedy zobaczyłam coś w jego oczach. Jakby błysk radości. Reszta osób wróciła wzrokiem na dziewczynki, które co rusz dostawały prezenty dla siebie i od razu je rozpakowywały. A ja nie mogłam oderwać wzroku od Louisa. Uśmiech nie schodził z jego ust, gdy po raz któryś czytał liścik. A ja zastanawiałam się,co tam może być napisane i przede wszystkim od kogo on mógł być. Ale wątpię abym się dowiedziała.
Siedziałam tak dłuższą chwilę, aż ktoś wywołał moje imię. Uniosłam głowę i spojrzałam w stronę choinki, gdzie siedziała trójka dzieciaków i patrzyli wprost na mnie.
- Proszę Jo, to dla ciebie. - powiedziała Daisy wręczając mi małą paczuszkę ozdobioną jedynie białą kokardką.
- Dziękuję, ale to chyba jakaś pomyłka. - odpowiedziałam odbierając pakunek od niej.
- Tu jest napisane twoje imię. - wskazała palcem na napis.
- Dziękuję. - powiedziałam tylko i zaczęłam rozpakowywać prezent.
Nie spodziewałabym się, że ja też jakiś dostanę, bo w końcu z jakiej okazji. Dowiedziałam się, że jedziemy tutaj pięć minut przed zaparkowaniem na podjeździe. Choć pani Jay pewnie wiedziała, że dołączymy do nich dzisiejszego wieczora. Ale żeby od razu kupować mi prezent?
- Dziękuję pani Jay, ale nie musiała pani mi nic kupować. - zwróciłam się do kobiety, która popatrzyła na mnie pytająco.
- Ale to nie jest prezent ode mnie. Ode mnie był w zielonym opakowaniu. Leży o tam. - wskazała na podłużne pudełko leżące na samym dole góry prezentów. Teraz to ja już sama nie wiem od kogo on jest. Rozejrzałam się po pokoju i wtedy mój wzrok spoczął na Louisie. Miał spuszczoną głowę i uśmiechał się tajemniczo. Nie spojrzał na mnie.
Powróciłam wzrokiem na paczuszkę i zaczęłam ją rozpakowywać. Kilka sekund później moim oczom ukazała się srebrna, delikatna bransoletka z kilkoma zawieszkami w kształcie serca, budynku Big Bena z Londynu i co najciekawsze małą literką L.
I teraz już wiedziałam od kogo jest ten prezent.
_________________________________________________________________________________
Nie wiem co mogę napisać, nic nie przychodzi mi do głowy.
Więc napiszę tylko: DZIĘKUJĘ za wszystkie komentarze i miłe słowa na asku i twitterze.
No no wiedziałam, że szybko się pogodzą, ale co z Harrym? Może wprowadź dla niego jakąś postać, oczywiście mam na myśli dziewczynę :)
OdpowiedzUsuń@claudialech
Super rozdział !
OdpowiedzUsuńA co z Harrym ?
Życzę weny :)
Czadowy rozdział :) :) :) czekam na następny :) :) :)
OdpowiedzUsuńSiuper, jest szansa że będą razem :D
OdpowiedzUsuńWow suuuuper. Tylko czemu się nie pogodzili ???!!! Ale i tak rozdział jest suuuuuuuuuper ;)
OdpowiedzUsuńCzyli Jo. Wolisz nie być z Louisem, bo boisz się że potem możesz z nim nie być? Spoko. Jak wolisz.
OdpowiedzUsuńOla