Siedziałam w ogrodzie z książką w ręku. Nie mogłam skupić się w ogóle na lekturze, bo w głowie cały czas siedział mi obraz byłego chłopaka. Próbowałam kilka razy rozmawiać z tatą i dyskretnie wypytać go o niego, ale za każdym razem mnie spławiał mówiąc, że nie ma czasu. Oczywiście nie przyznałam się mu co odkryłam niecały tydzień temu, bo wiem że wtedy byłoby piekło. W sumie już jest, bo nigdzie sama nie mogę wychodzić i mnie to denerwuje. Louis jest praktycznie u nas codziennie, chyba stara się mi zapewnić ochronę tak jak go tata prosił, ale co za dużo to niezdrowo, prawda?
Czasem mam wrażenie, że ktoś stąpa mi po piętach i tak faktycznie jest, bo za każdym razem jak się odwrócę za siebie to widzę albo tatę, albo Louisa. Nie raz doszło między nami do poważnej kłótni, oczywiście chłopak nie chciał mi powiedzieć dlaczego tak dziwnie się zachowuje, bo jak stwierdził nic strasznego się nie dzieje. Ale ja go za dobrze znam, aby mu uwierzyć. Wiem, że coś przede mną ukrywa i najlepsze jest to, że ja wiem co to jest, a on nie.
- Jo? - czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się i zobaczyłam nie kogo innego, a Louisa. Świetnie! Nie chodzi mi o to, że nie chcę go widzieć tylko za każdym razem gdy idziemy ulicą on ogląda się za siebie i patrzy o bokach, jakby no cóż dużo gadać bał się czegoś, że ktoś może mi zrobić krzywdę. To jest trochę wkurzające.
- Cześć Lou. - odpowiedziałam i wróciłam do czytania książki, a tak naprawdę kątem oka obserwowałam jak siada obok moich rozłożonych nóg na huśtawce. Położył sobie moje kończyny na swoich udach i przyglądał mi się z zaciekawieniem. Podniosłam na niego swój wzrok i zmarszczyłam brwi, bo chłopak patrzył na mnie ze smutną miną. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na stolik stojący obok.
- Lou co jest? - zapytałam, gdy ten obserwował każdy mój ruch.
- Co? - otrząsnął się jak się domyślam z zamyślenia.
- Pytam co ci jest. Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Źle się czujesz? - zapytałam, a ten popatrzył na mnie takim samym wzrokiem co przedtem.
- Dobrze się czuję, po prostu denerwuje się trochę.
- Czym, jeśli mogę spytać?
- Studiami. Boję się, że nie dam sobie rady na następnym roku. - wyjaśnił, ale ja wiedziałam że nie mówi mi całej prawdy. Myślę, że zamartwia się Joshem, a studia nie mają tu nic do rzeczy.
- Jesteś mądry, ambitny i inteligentny, więc na pewno dasz sobie radę. - odpowiedziałam. Wzięłam nogi z jego ud i usiadłam obok niego. Złapałam go za rękę i mocno ścisnęłam, dodając otuchy.
- Jo jak ty we mnie wierzysz. Ja sam w siebie tak nie wierzę, a ty to robisz za nas dwoje. Dziękuję. - powiedział, po czym nachylił się w moją stronę i złożył na moich ustach soczysty pocałunek. Uśmiechnęłam się wprost w jego usta i przyciągając go bliżej siebie wplotłam palce w jego gęste włosy. Nim się spostrzegłam chłopak złapał mnie za biodra i usadził sobie na kolanach, także siedziałam na nim okrakiem. Przez cały czas trwania naszego pocałunku trzymał ręce na moich biodrach, a ja miałam palce wplątane w jego włosy.
- Jo. - wyszeptał pomiędzy pocałunkami.
- Csii. - mruknęłam i zaczęłam podnosić jego koszulkę w górę. Chciałam dotknąć jego gołej skóry.
- Twoi rodzice. - powiedział, gdy oderwaliśmy się od siebie, aby złapać w płuca trochę cennego powietrza.
- Nie ma ich. Pojechali do ciotki Kate z Maxem. - wyjaśniłam, a Louis zrobił wielkie oczy. Gdy przybliżyłam się do niego, aby go ponownie pocałować chłopak odsunął się ode mnie.
- Co? Jak to pojechali? Bez ciebie? Zostawili cię samą w domu? - pytania wylatywały z jego ust jak torpedy, a ja patrzyłam na niego jak coraz bardziej się denerwuje.
- No tak, to coś złego? - zapytałam. - Nie chciałam z nimi jechać, więc zgodzili się abym została w domu. - dodałam po chwili.
- Sama? - Lou popatrzył na mnie wzrokiem pełnym oburzenia. Ma mi za złe, że z nimi nie pojechałam? O co tu chodzi? Chciałam zejść z jego kolan, ale mi na to nie pozwolił przytrzymując mnie w miejscu.
- Sama. To coś złego? - zapytałam ponownie.
- Oczywiście, że nie, ale teraz gdy J... - nie dokończył zdając sobie sprawę z tego co właśnie chciał powiedzieć. Popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem, a ja już wiedziałam o co mu chodziło. O Josha. Bał się, że może mi coś zrobić gdy byłam sama w domu. Ale wątpię, aby wiedział gdzie mieszkam, więc nie ma powodów do strachu.
- Louis o co chodzi? Chcę wiedzieć. Masz mi teraz powiedzieć. - nakazałam, a ten jednym zwinnym ruchem posadził mnie obok siebie i wstał w huśtawki. Czekałam na jego odpowiedź, choć i tak już ją znałam, ale chcę usłyszeć to z jego ust. Chłopak przechadzał się tam i z powrotem po ogrodzie, a moje oczy podążały za nim od prawej do lewej strony. Prawie mi się w głowie kręciło, gdy Lou stanął naprzeciw mnie. Ale po chwili jego wzrok spoczął na krześle stojącym obok stołu, podszedł po nie i ustawił je naprzeciw mnie. Usiadł na nim, położył łokcie na kolanach i podparł brodę na dłoniach.
- Pamiętasz jak byłaś u dziadków na obiedzie? - zapytał na wstępie.
- Jasne, że pamiętam.
- Więc rano jeszcze zanim pojechaliście do nich, twój tata zadzwonił do mojego taty, aby poinformować go o czymś. - powiedział, a między nami zapadła cisza. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a żadne z nas się nie odzywało. Dochodzimy do sedna sprawy. Czuję jak dłonie zaczynają mi się pocić, co nie jest dobrym znakiem.
- O czym? - zapytałam przerażona.
- Josh uciekł ze szpitala. - Lou przeszedł od razu do tematu. Choć już od dawna o tym wiedziałam to i tak się bałam. Cholernie się bałam.
- Lou? - szepnęłam w jego stronę, a ten momentalnie znalazł się przy moim boku i objął ramieniem.
- Nie bój się. Nie dam cię skrzywdzić. Nikomu, a zwłaszcza jemu. Już za dużo krzywd wyrządził ci w życiu. - powiedział na spokojnie Lou, a ja mu uwierzyłam.
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? - zapytałam po kilku minutach ciszy panującej między nami, a przerywanymi tylko pocałunkami chłopaka w czubek mojej głowy.
- Bo nie chciałem cię martwić. Woleliśmy to ukrywać przed tobą, poza tym nie chcieliśmy dawać ci kolejnych powodów do zmartwień. - wyjaśnił, a ja podkurczyłam nogi i przysunęłam się bliżej chłopaka. Objął mnie mocniej, a ja położyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej.
- A dlaczego mój tata akurat zadzwonił do twojego taty? - zapytałam, a Louis wzdrygnął się na moje pytanie.
- Bo ja ci nie mówiłem, ale mój tata jest prawnikiem. I zajmował się sprawą Josha. Bo jak możesz nie wiedzieć chłopak był zamieszany też w inne sprawy. - powiedział, czym mnie jednocześnie zaciekawił.
- Inne sprawy? To znaczy? - zapytałam podnosząc na niego wzrok.
- Handel narkotykami. - odpowiedział patrząc prosto w moje oczy, a ja wciągnęłam głośno powietrze. Narkotyki? Josh?
- A wiesz co jest w tym najgorsze? - zapytał.
- Co?
- Że wplątał w to swoją dziewczynę.
- Że co? Kate? Kate była w to wplątana? - zapytałam, a Louis przytaknął.
- To ona go wydała policji. A mój ojciec zajął się tą sprawą, bo przydzielili jej adwokata z sądu i akurat na nieszczęście padło na mojego tatę.
- A Josh? Złapali go?
- Tak, ale dopiero kilka tygodni później. Pamiętasz jak nawiedził cię na placu zabaw?
- Tak. - wzdrygnęłam się na to wspomnienie.
- To wtedy policja go szukała. Podobno zwariował i zaczął nawiedzać innych ludzi i grozić im. Gdybym był tam wtedy z tobą zatłukłbym go, przysięgam. - poczułam jak Louis zaciska swoje dłonie w pięści na mojej koszulce.
- A dlaczego im groził? - zapytałam ignorując jego poprzednie słowa. Nie chciałam sobie wyobrażać wściekłego Louisa bijącego Josha.
- Bo potrzebował pieniędzy. Wiesz głód narkotykowy skłania człowieka do różnych posunięć.
- On ćpał? - nie mogłam w to uwierzyć.
- Tak.
- O mój Boże. A co z Kate? - zapytałam. Nie to, że martwiłam się o nią czy coś, ale mnie to ciekawiło. A właściwie dlaczego się rozstali. Czyżby Josh zmuszał ją do czegoś? Biedna dziewczyna. Zakochała się nie w tym kolesiu co trzeba, coś o tym wiem.
- Podobno chodzi do psychologa. Ale wiesz co? Zasłużyła na to. - oznajmił mi Louis, a ja popatrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć co on właśnie powiedział.
- Co ty gadasz? - zapytałam oburzona. No po Louisie tego bym się nie spodziewała. - Czy ty się w ogóle słyszysz? - zapytałam ponownie wstając z huśtawki.
- Jo spokojnie. Chodziło mi o to, że...
- Wiesz co? Idź sobie. - powiedziałam.
- Co? - Lou też wstał i stanął przede mną.
- Idź sobie. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać Louis. Zostaw mnie samą. - wyjaśniłam odwracając się do niego plecami.
- Nigdzie nie idę. Nie zostawię cię samej. Nie teraz, gdy on jest na wolności. - powiedział podchodząc bliżej
mnie, a ja mogłam poczuć jego tors przy moich plecach. Nagle poczułam jak obejmuje mnie w talii, ale odsunęłam się w porę zanim objął mnie całą.
- Idź, może ja też sobie na to zasłużyłam, co? - zapytałam i poczułam jak łzy zbierają się w dole moich oczu.
- Jo, przestań tak mówić. Nie zasłużyłaś sobie na to. Przepraszam, że tak powiedziałem. Wymsknęło mi się. - tłumaczył się.
- Gówno mnie to obchodzi. Idź stąd i nigdy nie wracaj. - nakazałam mu odwracając się do niego. Gdy zobaczył moją mokrą od łez twarz, posmutniał, bo wiedział że to przez niego się popłakałam.
- Nie mów tak do mnie. - powiedział podchodząc bliżej mnie, stojącej ledwo na nogach i całej zapłakanej. Objął mnie ramionami w talii przysuwając bliżej siebie, a gdy chciałam mu się wyrwać naparł na mnie jeszcze bardziej, także nie miałam odwrotu i poddałam się jego uściskowi. Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową i zaczęłam jeszcze głośniej szlochać, mocząc chłopakowi podkoszulek. Wiem żałosne to było. Najpierw mówić mu żeby sobie stąd szedł, a teraz tuląc się do niego mocno i szlochając jak dziecko. Ale ostatnimi czasy tego właśnie mi potrzeba było.
- Przepraszam. - szepnęłam do niego, gdy trochę się uspokoiłam. Siedziałam teraz na jego kolanach przytulona do jego torsu i opatulona ramionami chłopaka. Było mi tak dobrze, że nie chciałam w ogóle z niego schodzić.
- Przepraszam cię za wszystko Lou. Za to, że chciałam abyś wyszedł. Nie miałam tego na myśli. - wyjaśniłam i złożyłam czuły pocałunek na policzku chłopaka.
- Ja też cię przepraszam, że powiedziałem o twojej koleżance że sobie zasłużyła. Chodziło mi o to, że zasłużyła sobie na to wszystko przez to co tobie zrobiła. - wytłumaczył, a ja ponownie dałam mu całusa w drugi policzek.
- A to za co? - zapytał, gdy ponownie wtuliłam się w jego umięśniony tors.
- Za to, że jesteś i za to, że się o mnie troszczysz. - odpowiedziałam, a Lou od razu się uśmiechnął. Kocham ten jego uśmiech, z resztą kocham jego całego.
- Kocham cię skarbie. - powiedział, gdy siedzieliśmy tak kilka długich chwil w ciszy.
- Kocham cię Tomo. - odpowiedziałam z wielkim uśmiechem na ustach, a po chwili zaczęłam się chichrać.
- Co cię tak śmieszy? - zapytał, gdy zobaczył że trzęsę się przy nim jak osika.
- Ty. - odpowiedziałam spoglądając na niego i składając mu pocałunek na podbródku.
- Ja? A co jest we mnie takiego śmiesznego? - zapytał ponownie, a ja zrobiłam minę myśliciela zastanawiając się co mogę mu odpowiedzieć.
- Wszystko. - odpowiedziałam machając ręką w powietrzu.
- Hmm. - chłopak zamyślił się patrząc przed siebie. - Wiesz co? Tak się zastanaw... - nie dokończył, bo z wnętrza domu coś usłyszeliśmy. Popatrzyliśmy na siebie przerażeni, a Louis od razu wstał na równe nogi.
- Myślisz, że to Josh? - zapytałam idąc w ślady chłopaka.
- Nie ruszaj się Jo. - nakazał wskazując na mnie palcem.
- Nie ma mowy idę z tobą. - odpowiedziałam. Byłam gotowa na najgorsze. Za dużo w życiu przeszłam przez tego człowieka, aby on teraz zrobił coś Louisowi.
- Kurwa mać Jo! - krzyknął Louis. - Czy ty możesz wykonać jedno proste polecenie? - zapytał wkurzony.
- Nie przeklinaj! - odpłaciłam mu się tym samym. - Poza tym nie jesteś moim ojcem, aby mi rozkazywać! - krzyczałam coraz głośniej.
- A co wy tu robicie? - zapytała wesoło Meg wchodząc do ogrodu, a ja gdy tylko ją zobaczyłam kamień spadł mi z serca. Podbiegłam do niej i mocno do siebie przytuliłam. Jak ja się bałam, że to ten psychol tu przyszedł.
- Ooo a to za co? - zapytała, gdy odsunęłam się od niej.
- Dziękuję, że to ty. - odpowiedziałam.
- Cześć Jo, cześć Louis. - przywitał się z nami Stan wchodząc do ogrodu.
- Hej. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Sprawdzałem zawartość twojej lodówki, ale nie masz tam nic ciekawego. - powiedział chłopak, a ja zaczęłam się śmiać. Był to taki oczyszczający śmiech, czułam jak się odprężam po całym dniu, a raczej tygodniu stresów. Popatrzyłam na Louisa, a ten przypatrywał się mi z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby smutek pomieszany z urażeniem? Nie wiem, ale dziwnie to wyglądało.
- Nie gadaj, zawsze się coś dobrego do zjedzenia znajdzie. - odpowiedziałam patrząc wprost oczy Stana. Chciałam mu dać tym znak, aby wziął Meg i poszli razem do kuchni, bo chciałam zostać z Louisem sam na sam.
- Ok to my pójdziemy coś znaleźć. Chodź Meg. - pociągnął dziewczynę ze sobą puszczając mi oczko. Ta niechętnie za nim poszła.
- Jo przepraszam, że na ciebie przekląłem. - już otwierałam usta, aby coś powiedzieć, ale Lou pierwszy się odezwał.
- Nie wiem dlaczego to zrobiłeś. Nigdy na mnie nie przekląłeś. Co w ciebie wstąpiło? - zapytałam krzyżując ręce na piersiach.
- Nie wiem. Zdenerwowałem się po prostu. Bałem się, że będzie to Josh. Bałem się, że coś ci zrobi. - wyjaśnił.
- Rozumiem, ale nie musiałeś na mnie przeklinać. Nic takiego nie zrobiłam, więc nie wiem po co ci to było Lou.
- Przepraszam Jo, wybacz mi. - poprosił cicho. Podszedł bliżej mnie kładąc ręce na mojej talii i przysuwając swoją głowę blisko mojej. - Proszę. - powiedział cichutko i zatrzepotał śmiesznie oczami.
- I co ja mam z tobą zrobić chłopie? - zapytałam zarzucając mu ręce na szyję.
- Wybaczyć mi. - odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się i przybliżyłam twarz bliżej niego i dając mu buziaka w usta.
- Czy to oznacza, że już się na mnie nie gniewasz? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Hmm. - mruknęłam, po czym naparłam na niego bardziej wargami, a chłopak odwzajemnił mój pocałunek.
- A co tu się wyprawia? Wypraszacie nas, a sami baraszkujecie? - zapytał Josh stając u szczytu schodów prowadzących do wnętrza domu. Szybko z Louisem odsunęliśmy się od siebie patrząc w dół, na swoje gołe stopy.
- Emm... - chciałam to wyjaśnić, że my tylko się godziliśmy, ale i tak to nie dałoby dużo Stanowi, bo on i tak by widział w tym "baraszkowanie" jak to wcześniej powiedział. Ach faceci, im tylko jedno w głowie.
- Nie musisz się tłumaczyć, widzieliśmy wszystko. - zaśmiał się Stan, a Meg dźgnęła go w bok. Ten zaczął udawać, że umiera z bólu, a dziewczyna tylko przewróciła oczami na poczynania swojego chłopaka i po chwili dołączyła do nas w ręce trzymając miskę z sałatką.
- Wszystko dobrze? - zapytała pociągając mnie w stronę stołu. Kiwnęłam głową zauważając jak Louis pomaga Stanowi ze talerzami i sztućcami.
- To się cieszę. - odpowiedziała cicho. - A teraz jedzmy, bo ta sałatka wygląda naprawdę apetycznie. - dodała nieco głośniej.
- Dobra siadajcie. - nakazałam, a chłopaki z ochotą wykonali moje polecenie. Usiadłam na przeciwko Louisa cały czas mu się przyglądając. Rozprostowałam sobie nogi, także dotykały jego nóg. Uśmiechnęłam się do niego, gdy tylko popatrzył na mnie, po czym wrócił do rozmowy ze Stanem.
Do końca wieczora siedzieliśmy w ogrodzie rozmawiając jak paczka starych, dobrych przyjaciół. W sumie takimi byliśmy, czwórka najlepszych przyjaciół, a do tego dwie pary. Zakochane w sobie po uszy pary. Cieszę, że bardzo że Stan z Meg postanowili mnie dziś odwiedzić, bo przynajmniej na chwilę zapomniałam o całej tej sprawie z Joshem. Przynajmniej na razie.
_________________________________________________________________________________
Witajcie w ten sobotni wieczór. Mam nadzieję, że spodoba się Wam ten rozdział, bo mi nie przypadł do gustu.
Stworzyłam zakładkę wasze blogi (TU), więc jeśli ktoś prowadzi jakiegoś bloga z opowiadaniem, a czyta moje opowiadanie niech wstawi tam linka z krótkim opisem i swoim podpisem. Może ktoś się skusi, wejdzie tam i zacznie czytać Twoje opowiadanie? Kto wie?
Przypominam o zakładce INFORMOWANI, jeśli ktoś by chciał być informowany o nowych rozdziałach na twitterze.
Dziękuję za ponad 32 tysiące wejść na bloga. Nadal w to nie wierzę, że aż tyle osób czyta mojego bloga. Za niedługo dobijemy do 100 rozdziałów i tu pada moje pytanie. Co byście chcieli, abym zrobił na tą małą uroczystość? Piszcie swoje propozycje w komentarzach. Czekam na jakieś fajne propozycje od Was :)
No to miłej końcówki weekendu i do następnego :)
Czasem mam wrażenie, że ktoś stąpa mi po piętach i tak faktycznie jest, bo za każdym razem jak się odwrócę za siebie to widzę albo tatę, albo Louisa. Nie raz doszło między nami do poważnej kłótni, oczywiście chłopak nie chciał mi powiedzieć dlaczego tak dziwnie się zachowuje, bo jak stwierdził nic strasznego się nie dzieje. Ale ja go za dobrze znam, aby mu uwierzyć. Wiem, że coś przede mną ukrywa i najlepsze jest to, że ja wiem co to jest, a on nie.
- Jo? - czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się i zobaczyłam nie kogo innego, a Louisa. Świetnie! Nie chodzi mi o to, że nie chcę go widzieć tylko za każdym razem gdy idziemy ulicą on ogląda się za siebie i patrzy o bokach, jakby no cóż dużo gadać bał się czegoś, że ktoś może mi zrobić krzywdę. To jest trochę wkurzające.
- Cześć Lou. - odpowiedziałam i wróciłam do czytania książki, a tak naprawdę kątem oka obserwowałam jak siada obok moich rozłożonych nóg na huśtawce. Położył sobie moje kończyny na swoich udach i przyglądał mi się z zaciekawieniem. Podniosłam na niego swój wzrok i zmarszczyłam brwi, bo chłopak patrzył na mnie ze smutną miną. Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na stolik stojący obok.
- Lou co jest? - zapytałam, gdy ten obserwował każdy mój ruch.
- Co? - otrząsnął się jak się domyślam z zamyślenia.
- Pytam co ci jest. Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Źle się czujesz? - zapytałam, a ten popatrzył na mnie takim samym wzrokiem co przedtem.
- Dobrze się czuję, po prostu denerwuje się trochę.
- Czym, jeśli mogę spytać?
- Studiami. Boję się, że nie dam sobie rady na następnym roku. - wyjaśnił, ale ja wiedziałam że nie mówi mi całej prawdy. Myślę, że zamartwia się Joshem, a studia nie mają tu nic do rzeczy.
- Jesteś mądry, ambitny i inteligentny, więc na pewno dasz sobie radę. - odpowiedziałam. Wzięłam nogi z jego ud i usiadłam obok niego. Złapałam go za rękę i mocno ścisnęłam, dodając otuchy.
- Jo jak ty we mnie wierzysz. Ja sam w siebie tak nie wierzę, a ty to robisz za nas dwoje. Dziękuję. - powiedział, po czym nachylił się w moją stronę i złożył na moich ustach soczysty pocałunek. Uśmiechnęłam się wprost w jego usta i przyciągając go bliżej siebie wplotłam palce w jego gęste włosy. Nim się spostrzegłam chłopak złapał mnie za biodra i usadził sobie na kolanach, także siedziałam na nim okrakiem. Przez cały czas trwania naszego pocałunku trzymał ręce na moich biodrach, a ja miałam palce wplątane w jego włosy.
- Jo. - wyszeptał pomiędzy pocałunkami.
- Csii. - mruknęłam i zaczęłam podnosić jego koszulkę w górę. Chciałam dotknąć jego gołej skóry.
- Twoi rodzice. - powiedział, gdy oderwaliśmy się od siebie, aby złapać w płuca trochę cennego powietrza.
- Nie ma ich. Pojechali do ciotki Kate z Maxem. - wyjaśniłam, a Louis zrobił wielkie oczy. Gdy przybliżyłam się do niego, aby go ponownie pocałować chłopak odsunął się ode mnie.
- Co? Jak to pojechali? Bez ciebie? Zostawili cię samą w domu? - pytania wylatywały z jego ust jak torpedy, a ja patrzyłam na niego jak coraz bardziej się denerwuje.
- No tak, to coś złego? - zapytałam. - Nie chciałam z nimi jechać, więc zgodzili się abym została w domu. - dodałam po chwili.
- Sama? - Lou popatrzył na mnie wzrokiem pełnym oburzenia. Ma mi za złe, że z nimi nie pojechałam? O co tu chodzi? Chciałam zejść z jego kolan, ale mi na to nie pozwolił przytrzymując mnie w miejscu.
- Sama. To coś złego? - zapytałam ponownie.
- Oczywiście, że nie, ale teraz gdy J... - nie dokończył zdając sobie sprawę z tego co właśnie chciał powiedzieć. Popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem, a ja już wiedziałam o co mu chodziło. O Josha. Bał się, że może mi coś zrobić gdy byłam sama w domu. Ale wątpię, aby wiedział gdzie mieszkam, więc nie ma powodów do strachu.
- Louis o co chodzi? Chcę wiedzieć. Masz mi teraz powiedzieć. - nakazałam, a ten jednym zwinnym ruchem posadził mnie obok siebie i wstał w huśtawki. Czekałam na jego odpowiedź, choć i tak już ją znałam, ale chcę usłyszeć to z jego ust. Chłopak przechadzał się tam i z powrotem po ogrodzie, a moje oczy podążały za nim od prawej do lewej strony. Prawie mi się w głowie kręciło, gdy Lou stanął naprzeciw mnie. Ale po chwili jego wzrok spoczął na krześle stojącym obok stołu, podszedł po nie i ustawił je naprzeciw mnie. Usiadł na nim, położył łokcie na kolanach i podparł brodę na dłoniach.
- Pamiętasz jak byłaś u dziadków na obiedzie? - zapytał na wstępie.
- Jasne, że pamiętam.
- Więc rano jeszcze zanim pojechaliście do nich, twój tata zadzwonił do mojego taty, aby poinformować go o czymś. - powiedział, a między nami zapadła cisza. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a żadne z nas się nie odzywało. Dochodzimy do sedna sprawy. Czuję jak dłonie zaczynają mi się pocić, co nie jest dobrym znakiem.
- O czym? - zapytałam przerażona.
- Josh uciekł ze szpitala. - Lou przeszedł od razu do tematu. Choć już od dawna o tym wiedziałam to i tak się bałam. Cholernie się bałam.
- Lou? - szepnęłam w jego stronę, a ten momentalnie znalazł się przy moim boku i objął ramieniem.
- Nie bój się. Nie dam cię skrzywdzić. Nikomu, a zwłaszcza jemu. Już za dużo krzywd wyrządził ci w życiu. - powiedział na spokojnie Lou, a ja mu uwierzyłam.
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? - zapytałam po kilku minutach ciszy panującej między nami, a przerywanymi tylko pocałunkami chłopaka w czubek mojej głowy.
- Bo nie chciałem cię martwić. Woleliśmy to ukrywać przed tobą, poza tym nie chcieliśmy dawać ci kolejnych powodów do zmartwień. - wyjaśnił, a ja podkurczyłam nogi i przysunęłam się bliżej chłopaka. Objął mnie mocniej, a ja położyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej.
- A dlaczego mój tata akurat zadzwonił do twojego taty? - zapytałam, a Louis wzdrygnął się na moje pytanie.
- Bo ja ci nie mówiłem, ale mój tata jest prawnikiem. I zajmował się sprawą Josha. Bo jak możesz nie wiedzieć chłopak był zamieszany też w inne sprawy. - powiedział, czym mnie jednocześnie zaciekawił.
- Inne sprawy? To znaczy? - zapytałam podnosząc na niego wzrok.
- Handel narkotykami. - odpowiedział patrząc prosto w moje oczy, a ja wciągnęłam głośno powietrze. Narkotyki? Josh?
- A wiesz co jest w tym najgorsze? - zapytał.
- Co?
- Że wplątał w to swoją dziewczynę.
- Że co? Kate? Kate była w to wplątana? - zapytałam, a Louis przytaknął.
- To ona go wydała policji. A mój ojciec zajął się tą sprawą, bo przydzielili jej adwokata z sądu i akurat na nieszczęście padło na mojego tatę.
- A Josh? Złapali go?
- Tak, ale dopiero kilka tygodni później. Pamiętasz jak nawiedził cię na placu zabaw?
- Tak. - wzdrygnęłam się na to wspomnienie.
- To wtedy policja go szukała. Podobno zwariował i zaczął nawiedzać innych ludzi i grozić im. Gdybym był tam wtedy z tobą zatłukłbym go, przysięgam. - poczułam jak Louis zaciska swoje dłonie w pięści na mojej koszulce.
- A dlaczego im groził? - zapytałam ignorując jego poprzednie słowa. Nie chciałam sobie wyobrażać wściekłego Louisa bijącego Josha.
- Bo potrzebował pieniędzy. Wiesz głód narkotykowy skłania człowieka do różnych posunięć.
- On ćpał? - nie mogłam w to uwierzyć.
- Tak.
- O mój Boże. A co z Kate? - zapytałam. Nie to, że martwiłam się o nią czy coś, ale mnie to ciekawiło. A właściwie dlaczego się rozstali. Czyżby Josh zmuszał ją do czegoś? Biedna dziewczyna. Zakochała się nie w tym kolesiu co trzeba, coś o tym wiem.
- Podobno chodzi do psychologa. Ale wiesz co? Zasłużyła na to. - oznajmił mi Louis, a ja popatrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć co on właśnie powiedział.
- Co ty gadasz? - zapytałam oburzona. No po Louisie tego bym się nie spodziewała. - Czy ty się w ogóle słyszysz? - zapytałam ponownie wstając z huśtawki.
- Jo spokojnie. Chodziło mi o to, że...
- Wiesz co? Idź sobie. - powiedziałam.
- Co? - Lou też wstał i stanął przede mną.
- Idź sobie. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać Louis. Zostaw mnie samą. - wyjaśniłam odwracając się do niego plecami.
- Nigdzie nie idę. Nie zostawię cię samej. Nie teraz, gdy on jest na wolności. - powiedział podchodząc bliżej
mnie, a ja mogłam poczuć jego tors przy moich plecach. Nagle poczułam jak obejmuje mnie w talii, ale odsunęłam się w porę zanim objął mnie całą.
- Idź, może ja też sobie na to zasłużyłam, co? - zapytałam i poczułam jak łzy zbierają się w dole moich oczu.
- Jo, przestań tak mówić. Nie zasłużyłaś sobie na to. Przepraszam, że tak powiedziałem. Wymsknęło mi się. - tłumaczył się.
- Gówno mnie to obchodzi. Idź stąd i nigdy nie wracaj. - nakazałam mu odwracając się do niego. Gdy zobaczył moją mokrą od łez twarz, posmutniał, bo wiedział że to przez niego się popłakałam.
- Nie mów tak do mnie. - powiedział podchodząc bliżej mnie, stojącej ledwo na nogach i całej zapłakanej. Objął mnie ramionami w talii przysuwając bliżej siebie, a gdy chciałam mu się wyrwać naparł na mnie jeszcze bardziej, także nie miałam odwrotu i poddałam się jego uściskowi. Wtuliłam głowę w jego klatkę piersiową i zaczęłam jeszcze głośniej szlochać, mocząc chłopakowi podkoszulek. Wiem żałosne to było. Najpierw mówić mu żeby sobie stąd szedł, a teraz tuląc się do niego mocno i szlochając jak dziecko. Ale ostatnimi czasy tego właśnie mi potrzeba było.
- Przepraszam. - szepnęłam do niego, gdy trochę się uspokoiłam. Siedziałam teraz na jego kolanach przytulona do jego torsu i opatulona ramionami chłopaka. Było mi tak dobrze, że nie chciałam w ogóle z niego schodzić.
- Przepraszam cię za wszystko Lou. Za to, że chciałam abyś wyszedł. Nie miałam tego na myśli. - wyjaśniłam i złożyłam czuły pocałunek na policzku chłopaka.
- Ja też cię przepraszam, że powiedziałem o twojej koleżance że sobie zasłużyła. Chodziło mi o to, że zasłużyła sobie na to wszystko przez to co tobie zrobiła. - wytłumaczył, a ja ponownie dałam mu całusa w drugi policzek.
- A to za co? - zapytał, gdy ponownie wtuliłam się w jego umięśniony tors.
- Za to, że jesteś i za to, że się o mnie troszczysz. - odpowiedziałam, a Lou od razu się uśmiechnął. Kocham ten jego uśmiech, z resztą kocham jego całego.
- Kocham cię skarbie. - powiedział, gdy siedzieliśmy tak kilka długich chwil w ciszy.
- Kocham cię Tomo. - odpowiedziałam z wielkim uśmiechem na ustach, a po chwili zaczęłam się chichrać.
- Co cię tak śmieszy? - zapytał, gdy zobaczył że trzęsę się przy nim jak osika.
- Ty. - odpowiedziałam spoglądając na niego i składając mu pocałunek na podbródku.
- Ja? A co jest we mnie takiego śmiesznego? - zapytał ponownie, a ja zrobiłam minę myśliciela zastanawiając się co mogę mu odpowiedzieć.
- Wszystko. - odpowiedziałam machając ręką w powietrzu.
- Hmm. - chłopak zamyślił się patrząc przed siebie. - Wiesz co? Tak się zastanaw... - nie dokończył, bo z wnętrza domu coś usłyszeliśmy. Popatrzyliśmy na siebie przerażeni, a Louis od razu wstał na równe nogi.
- Myślisz, że to Josh? - zapytałam idąc w ślady chłopaka.
- Nie ruszaj się Jo. - nakazał wskazując na mnie palcem.
- Nie ma mowy idę z tobą. - odpowiedziałam. Byłam gotowa na najgorsze. Za dużo w życiu przeszłam przez tego człowieka, aby on teraz zrobił coś Louisowi.
- Kurwa mać Jo! - krzyknął Louis. - Czy ty możesz wykonać jedno proste polecenie? - zapytał wkurzony.
- Nie przeklinaj! - odpłaciłam mu się tym samym. - Poza tym nie jesteś moim ojcem, aby mi rozkazywać! - krzyczałam coraz głośniej.
- A co wy tu robicie? - zapytała wesoło Meg wchodząc do ogrodu, a ja gdy tylko ją zobaczyłam kamień spadł mi z serca. Podbiegłam do niej i mocno do siebie przytuliłam. Jak ja się bałam, że to ten psychol tu przyszedł.
- Ooo a to za co? - zapytała, gdy odsunęłam się od niej.
- Dziękuję, że to ty. - odpowiedziałam.
- Cześć Jo, cześć Louis. - przywitał się z nami Stan wchodząc do ogrodu.
- Hej. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Sprawdzałem zawartość twojej lodówki, ale nie masz tam nic ciekawego. - powiedział chłopak, a ja zaczęłam się śmiać. Był to taki oczyszczający śmiech, czułam jak się odprężam po całym dniu, a raczej tygodniu stresów. Popatrzyłam na Louisa, a ten przypatrywał się mi z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby smutek pomieszany z urażeniem? Nie wiem, ale dziwnie to wyglądało.
- Nie gadaj, zawsze się coś dobrego do zjedzenia znajdzie. - odpowiedziałam patrząc wprost oczy Stana. Chciałam mu dać tym znak, aby wziął Meg i poszli razem do kuchni, bo chciałam zostać z Louisem sam na sam.
- Ok to my pójdziemy coś znaleźć. Chodź Meg. - pociągnął dziewczynę ze sobą puszczając mi oczko. Ta niechętnie za nim poszła.
- Jo przepraszam, że na ciebie przekląłem. - już otwierałam usta, aby coś powiedzieć, ale Lou pierwszy się odezwał.
- Nie wiem dlaczego to zrobiłeś. Nigdy na mnie nie przekląłeś. Co w ciebie wstąpiło? - zapytałam krzyżując ręce na piersiach.
- Nie wiem. Zdenerwowałem się po prostu. Bałem się, że będzie to Josh. Bałem się, że coś ci zrobi. - wyjaśnił.
- Rozumiem, ale nie musiałeś na mnie przeklinać. Nic takiego nie zrobiłam, więc nie wiem po co ci to było Lou.
- Przepraszam Jo, wybacz mi. - poprosił cicho. Podszedł bliżej mnie kładąc ręce na mojej talii i przysuwając swoją głowę blisko mojej. - Proszę. - powiedział cichutko i zatrzepotał śmiesznie oczami.
- I co ja mam z tobą zrobić chłopie? - zapytałam zarzucając mu ręce na szyję.
- Wybaczyć mi. - odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się i przybliżyłam twarz bliżej niego i dając mu buziaka w usta.
- Czy to oznacza, że już się na mnie nie gniewasz? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Hmm. - mruknęłam, po czym naparłam na niego bardziej wargami, a chłopak odwzajemnił mój pocałunek.
- A co tu się wyprawia? Wypraszacie nas, a sami baraszkujecie? - zapytał Josh stając u szczytu schodów prowadzących do wnętrza domu. Szybko z Louisem odsunęliśmy się od siebie patrząc w dół, na swoje gołe stopy.
- Emm... - chciałam to wyjaśnić, że my tylko się godziliśmy, ale i tak to nie dałoby dużo Stanowi, bo on i tak by widział w tym "baraszkowanie" jak to wcześniej powiedział. Ach faceci, im tylko jedno w głowie.
- Nie musisz się tłumaczyć, widzieliśmy wszystko. - zaśmiał się Stan, a Meg dźgnęła go w bok. Ten zaczął udawać, że umiera z bólu, a dziewczyna tylko przewróciła oczami na poczynania swojego chłopaka i po chwili dołączyła do nas w ręce trzymając miskę z sałatką.
- Wszystko dobrze? - zapytała pociągając mnie w stronę stołu. Kiwnęłam głową zauważając jak Louis pomaga Stanowi ze talerzami i sztućcami.
- To się cieszę. - odpowiedziała cicho. - A teraz jedzmy, bo ta sałatka wygląda naprawdę apetycznie. - dodała nieco głośniej.
- Dobra siadajcie. - nakazałam, a chłopaki z ochotą wykonali moje polecenie. Usiadłam na przeciwko Louisa cały czas mu się przyglądając. Rozprostowałam sobie nogi, także dotykały jego nóg. Uśmiechnęłam się do niego, gdy tylko popatrzył na mnie, po czym wrócił do rozmowy ze Stanem.
Do końca wieczora siedzieliśmy w ogrodzie rozmawiając jak paczka starych, dobrych przyjaciół. W sumie takimi byliśmy, czwórka najlepszych przyjaciół, a do tego dwie pary. Zakochane w sobie po uszy pary. Cieszę, że bardzo że Stan z Meg postanowili mnie dziś odwiedzić, bo przynajmniej na chwilę zapomniałam o całej tej sprawie z Joshem. Przynajmniej na razie.
_________________________________________________________________________________
Witajcie w ten sobotni wieczór. Mam nadzieję, że spodoba się Wam ten rozdział, bo mi nie przypadł do gustu.
Stworzyłam zakładkę wasze blogi (TU), więc jeśli ktoś prowadzi jakiegoś bloga z opowiadaniem, a czyta moje opowiadanie niech wstawi tam linka z krótkim opisem i swoim podpisem. Może ktoś się skusi, wejdzie tam i zacznie czytać Twoje opowiadanie? Kto wie?
Przypominam o zakładce INFORMOWANI, jeśli ktoś by chciał być informowany o nowych rozdziałach na twitterze.
Dziękuję za ponad 32 tysiące wejść na bloga. Nadal w to nie wierzę, że aż tyle osób czyta mojego bloga. Za niedługo dobijemy do 100 rozdziałów i tu pada moje pytanie. Co byście chcieli, abym zrobił na tą małą uroczystość? Piszcie swoje propozycje w komentarzach. Czekam na jakieś fajne propozycje od Was :)
No to miłej końcówki weekendu i do następnego :)
Super , dobrze że lou jej powiedział :-)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny :) :)
Z każdym rozdziałem coraz lepiej fajnie że tego nie zepsułaś :) super napisane i niebanalne :3 pozdrawiam ~ Misia
OdpowiedzUsuńMeegaa<33 najlepszy blog ever..
OdpowiedzUsuń~Verii
Chyba zareagowałabym jak Lou, gdyby ktoś wtargnął do mojego domu w takim momencie xd
OdpowiedzUsuń@claudialech
Ekstra :)
OdpowiedzUsuń/boskimati