piątek, 14 marca 2014

ROZDZIAŁ 76.

W moich oczach pojawiły się łzy. Stałam sparaliżowana tą wiadomością nie mogąc się ruszyć.
- Jo, co się stało? - zapytał tata i podszedł do mnie. Popatrzyłam w górę na jego twarz i poczułam jak po moich policzkach lecą łzy. Po prostu stałam i patrzyłam na zatroskaną twarz ojca nie mogąc wydusić z siebie ani jednego, chociażby najmniejszego słowa.
- Louis ... on miał wypadek. - wychlipałam i zamknęłam oczy czując, że dłużej nie dam rady utrzymać ich otwartych, przez ilość łez.
- Co? Jak to? - zapytał tata podniesionym głosem. - Chodź szybko jedziemy do szpitala. - nakazał i złapał mnie za rękę.
- Ale ja nie mogę. - szepnęłam.
- Chodź! - krzyknął.
- Nie! Nie chcę.
- Dlaczego? Jo, co się dzieje? - stanął i zaczął mi się bacznie przyglądać.
- Nie chcę go takiego zobaczyć, bo wiem że moje serce tego nie wytrzyma. - wyjaśniłam, a tata od razu mnie do siebie przytulił. Wiem, że jak zobaczę Louisa leżącego bezwładnie na łóżku i takiego bezbronnego, to będzie dla mnie najgorszy widok. Boję się, że nie wytrzymam tego i mogę sobie coś przez to zrobić.
- Spokojnie maleńka, wszystko będzie dobrze. Louis to silny chłopaki przeżyje, zobaczysz. Poza tym ma dla kogo walczyć. - tata uśmiechnął się do mnie, a ja mimo łez odwzajemniłam jakże ten czuły gest.
- Dobrze, chodźmy. Ale obiecaj, że będziesz cały czas przy mnie. - poprosiłam.
- Oczywiście, nie zostawię cię choćby na minute. - zapewnił tata i wyszliśmy z domu. Nie chcieliśmy mamy budzić, bo znając ją na pewno zasnęła razem z Maxem, więc później się jej wszystko wyjaśni.
- Tato, może ja pojadę. - zaproponowałam, choć wiedziałam, że to nie jest najlepszy pomyśl, ponieważ cała się trzęsłam z nerwów.
- Zwariowałaś? Nie chcesz chyba dołączyć do Louisa, co? - zapytał, pokręciłam głową i wsiadłam na siedzenie pasażera. Zapięłam mocno pas, bo nie wiadomo co może się zdarzyć na drodze, a lepiej być ubezpieczonym. Tata odpalił szybko samochód i ruszyliśmy w stronę szpitala. Gnaliśmy szybko przez drogę szybkiego ruchu, a ja co chwila przyłapywałam się na tym, że rozglądałam się dookoła na czy aby nie ma gdzieś w pobliżu policji. Przez praktycznie całą drogę płakałam, a przez głowę przelatywały mi obrazy z dzisiejszego dnia. Louis ubrany w garnitur, uśmiechnięty od ucha do ucha, gdy razem tańczyliśmy, gdy szeptał mi do ucha że mnie kocha i ja mam go teraz stracić? To nie może się stać. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby chłopak przeżył i abym mogła codziennie oglądać jego uśmiechniętą buźkę. Chodzić na jego nudne i długie treningi, patrzeć jak bawi się z moim bratem, który go uwielbia. Nawet słuchać docinek z jego strony na tego jak wyglądam, czy co mam na sobie. A przede wszystkim po prostu mieć go przy sobie i cieszyć się każdym dniem, bo życie jest tak kruche, że nie zdajemy sobie sprawy z tego co mamy i nie potrafimy się tym cieszyć.
Nim się zorientowałam tata zaparkował na najbliższym miejscu, które znalazł zaraz po wjechaniu na parking przylegający do szpitala. Wypadłam z auta i pobiegłam do środka. Nie zważałam na to czy jedzie jakiś samochód w moją stronę, chciałam jak najszybciej znaleźć się przy Louisie i móc choć na chwilę złapać go za rękę. Wpadłam do środka zdyszana, a starsza kobieta siedząca za ladą spojrzała na mnie jak na idiotkę. Pewnie zastanawiała się co ja tu robię i co od niej chcę, bo widziałam po wyrazie jej twarzy, że jest znudzona swoją pracą i przyjmowaniem różnych, dziwnych przypadków tej nocy.
- Dobry wieczór. - zwróciła się do mnie. - W czym mogę pomóc? - nawet nie zmusiła się do uśmiechu. Ona naprawdę musi bardzo nie lubić swojej pracy skoro tak się zachowuje, a zwłaszcza o tej godzinie.
- Dzisiaj przywieźli do was mojego chłopaka. Nazywa się Louis Tomlinson. - wyjaśniłam, a wtedy dołączył do mnie mój tata.
- Tak to prawda. Właśnie go operują. - dodała.
- Operują? - zapytałam i poczułam jak nogi się pode mną uginają. Dobrze, że tata był obok mnie, bo w porę mnie złapał, więc uniknęłam upadku na podłogę.
- A może nam pani powiedzieć, gdzie teraz się znajduje? To znaczy gdzie są sale operacyjne? - zapytał spokojnie mój tata, choć wiedziałam, że też się denerwuje.
- Nie mogę udzielić państwu takich informacji. - powiedziała, a ja spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem.
- Proszę. - poprosił tata, bo ja nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Nie są państwo z rodziny.
- Ten chłopak to mój przyszły zięć, a to jego narzeczona. - wyjaśnił tata, a kobieta popatrzyła raz na mnie raz na niego z szeroko otwartymi oczami. Ja, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń potaknęłam głową i wyprostowałam się, aby było widać, że to prawda.
- No dobrze. Trzecie piętro. Tam są windy. - powiedziała wskazując palcem na prawą stronę, gdzie ruszyliśmy.
- Ale nakłamałeś. - powiedziałam do taty, gdy jechaliśmy na górę.
- Może troszkę, ale cóż można powiedzieć, że Louis to mój przyszły zięć, prawda? - przytaknęłam głową. bo byłam pewna że Louis to ten jedyny, którego prawdziwie kocham i to tak na całe życie.
Gdy tylko wysiedliśmy z windy szybkim krokiem przeszliśmy pod salę operacyjną, przed którą siedzieli rodzice Louisa. Pani Jay wyglądała okropnie, oczy podkrążone i czerwone od łez, a zawsze idealne ułożone włosy miała związane w koka. Gdy tylko nas zobaczyła wstała z krzesła i podeszła do nas, a zaraz potem uściskała mnie bardzo mocno. Ja mimo, że już swoje wypłakałam w samochodzie zaczęłam szlochać, ona tak samo. Kochamy tego chłopaka tak bardzo mocno, że boimy się czy przeżyje czy nie.
Tata z panem Markiem rozmawiali cicho w kącie, kiedy ja przytulałam panią Jay. Słyszałam tylko krótkie fragmenty rozmowy, z których dowiedziałam się, że kierowca samochodu, który wjechał w Louisa był pod wpływem alkoholu. Policja zajęła się nim natychmiastowo, zabrała go do aresztu. Pan Mark powiedział, że zrobi tak aby facet nie wyszedł z więzienia. Nie ważne co, ale przysiągł i sobie i pani Jay, że nie dopuści do tego, aby gość chodził spokojnie po ulicach tak jakby nic się nigdy nie stało.
Nagle drzwi sali operacyjnej się otworzyły, a spodziewając się że zaraz zobaczę Louisa nieprzytomnego, leżącego na szpitalnym łóżku, wstrzymałam oddech. Niestety z sali wyszła pielęgniarka, która na nasze pytania czy z Louisem wszystko dobrze i czy przeżyje. Odpowiedziała, że nie ona udziela takich informacji, po czym odeszła w na drugi koniec korytarza. Pani Jay wydała z siebie niecenzuralne słowo określające kobietę, a następnie trzymając mnie mocno za dłoń usiadła na krześle, pociągając mnie za sobą.
- Gdybyś tylko widziała Louisa, jak przygotowywał się na to wesele. Jaki był szczęśliwy, mimo tego że musi ubrać krawat. Ile bym oddała, aby znowu go takiego zobaczyć. - powiedziała.
- Zobaczy go pani. I to nadejdzie szybciej niż się pani może spodziewać. - odpowiedziała uspokajająco, mimo że wszystko w środku we mnie się trzepało. Mówiłam takie słowa, ale sama nie byłam ich pewna. Nie wiedziałam co dokładnie Louisowi jest. Czy ma coś złamane, a może coś z jego wnętrznościami jest nie tak. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i znowu wszyscy zobaczymy uśmiechniętego Louisa od ucha do ucha.
- Przepraszam. - wyszeptała pani Jay. Cały czas patrzyłam na białą ścianę przed sobą, ale gdy tylko usłyszałam te słowa odwróciłam głowę i popatrzyłam niepewnie na kobietę.
- Przepraszam za wszystko. Za to, że byłam taka wredna i wypytywałam się ciebie o różne, prywatne sprawy. Przepraszam też za to, że nie zawsze byłam miła w stosunku do ciebie, zwłaszcza gdy rozmawiałam z tobą przez telefon. - dodała, a mi szczęka opadła. Nie spodziewałabym się, że pani Jay kiedykolwiek wypowie słowo "przepraszam". Zawsze myślałam, że jest osobą która nie przeprasza. Ale jak widać niektóre sytuacje w życiu zmuszają ludzi do takich radykalnych kroków. Cieszę się, że to powiedziała. Przynajmniej wiem, że jest dobrą osobą, która tylko troszczy się o swoje dzieci.
Po chwili obok nas przeszła ta sama pielęgniarka, która jakiś czas temu wyszła z sali. Przeszła obok nas nie zwracając na nas w ogóle uwagi. Nie wiem co z ludźmi pracującymi w tym szpitalu  jest nie tak.
Siedzieliśmy na korytarzu i czekaliśmy na jakąkolwiek informację i stanie zdrowia Louisa, ale nikt nie chciał nam udzielić takowych informacji. Kilka pielęgniarek wyszło z sali, ale żadna nie chciała odpowiedzieć na nasze pytania. Każda mówiła, że lekarz operujący tylko może udzielić jakichś informacji, więc nie mogliśmy nic zrobić, a czekać.
Po jakichś dwóch godzinach czekania poczułam jak moje powieki stają się coraz cięższe i zamykają się. Ale gdy przez dwuskrzydłowe drzwi wyszedł lekarz ubrany w niebieski kostium cała nasza czwórka stanęła na równe nogi.
- Państwo są rodziną pacjenta, zgadza się? - zapytał, a my wszyscy pokiwaliśmy głowami, bo nie spodziewaliśmy się że lekarz wyjdzie i będzie chciał z nami rozmawiać.
- Co z moim synem? - zadała pytanie pani Jay powstrzymując się od łez i jednocześnie trzymając mnie za rękę.
- Stracił dużo krwi, której ciągle jest mało, ponieważ państwa syn ma bardzo rzadką grupę krwi. Próbujemy nadal zdobyć chociażby kilka litrów, bo to dużo znaczy dla naszego pacjenta.
- A jaka to grupa? Bo zapomniałam z nerwów. - zapytała pani Jay. Nie dziwię się jej, że zapomniała. Tyle nerwów co dziś ta kobieta przeszła to nie życzyłabym nawet mojemu wrogowi.
- Grupa 0. - odpowiedział lekarz, a mi coś zaświtało w głowie. Przecież ja mam grupę 0 i mogę pomóc Louisowi przeżyć.
- Jo? - zwrócił się do mnie tata. Chyba zorientował się co mi chodzi po głowie. - Nawet o tym nie myśl. Pamiętasz co stało się ostatnim razem. - ostrzegł mnie. Pamiętam jak jakiś czas temu pobierali mi krew do badań i zasłabłam, po czym uderzyłam głową o podłogę. Miałam wstrząśnienie mózgu i leżałam dwa tygodnie w szpitalu. Wolałabym, aby nie powtórzyła się taka sytuacja, ale dla Louisa zrobię wszystko. Popatrzyłam na niego i odpowiedziałam.
- Wiem tatku, wiem. Ale chcę pomóc Louisowi, bo to może dzięki mnie przeżyje. - a tata wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: "Rób co uważasz za stosowne".
- Jo o co chodzi? - zapytał pan Mark.
- Bo ja mam grupę 0. - wyjaśniłam cicho patrząc mu prosto w oczy. Nagle zobaczyłam jak jego źrenice się rozszerzają, co by oznaczało iż wie co mam na myśli.
- Mogłabyś to zrobić? - zapytał z nadzieją w głosie. Kiwnęłam tylko głową.
- To jaka decyzja? - zapytał lekarz.
- Ja oddam tyle krwi ile będzie można. - powiedziałam stanowczo.
- Dobrze, więc siostro proszę zabrać panią do osobnej sali i pobrać krew. - zwrócił się lekarz do pielęgniarki, a ta chwyciła mnie za rękę. Popatrzyłam na tatę, który pokazał mi, że trzyma za mnie kciuki. Uśmiechnęłam się słabo do niego, bo wiedziałam że nie będzie to za ciekawe doświadczenie w moim życiu. Ale czego nie robi się dla miłości swojego życia?



Po pobraniu krwi ogromną strzykawką wróciłam siedząc na wózku inwalidzkim pchanym przez pielęgniarkę, na korytarz do reszty oczekujących na jakieś wieści o stanie Louisa. Byłam nieco słaba, ale pielęgniarka, która akurat była miło i nieco starsza ode mnie, pomogła mi się uporać z zawrotami głowy i ogólnie pomóc mi się pozbierać. Pobrała mi tyle krwi ile można było, a właściwie to ja jej kazałam pobrać nieco więcej, gdy ona chciała już zakończyć. Poprosiłam ją, aby postawiła się w mojej sytuacji i spojrzała na to wszystko z mojej perspektywy. Powiedziała, że zrobiłaby tak samo i pobrała jeszcze więcej krwi, oczywiście na moją odpowiedzialność.
- I jak się czujesz? - zapytał tata klękając przede mną.
- Słabo. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem, aby tatę uspokoić, bo widziałam że się niepokoi nie tylko o Louisa, ale teraz też o mnie.
- A wiecie co z Louisem? - zapytałam, a pani Jay siedząca na krześle odpowiedziała.
- Jak na razie wszystko dobrze. Dziękuję ci, że oddałaś tyle krwi dla Louisa. Gdyby on tylko o tym wiedział... - nie dokończyła, bo zaczęła płakać. Próbowałam wstać, ale nie było to wcale takie łatwe, bo nie miałam na tyle sił aby się podnieść. Tata domyślił się co chcę zrobić, więc mi pomógł. Usiadłam obok pani Jay na krześle i objęłam ja w pasie mocno do siebie tuląc. Za chwilę kobieta przeniosła swoje ramię na moją talię i wtuliła się we mnie.
- Dziękuję ci kochanie. - szepnęła. - Wiesz, że jesteś aniołem stąpającym po ziemi? Takich ludzi jak ty powinno być więcej i powinni brać z ciebie przykład. - dodała, a ja poczułam jak po moich policzkach spływają gorące łzy. Łzy szczęścia? Łzy smutku? Nie mam pojęcia, ale te słowa które właśnie usłyszałam były najpiękniejszymi słowami, które usłyszałam w moich całym życiu. Wiem, że "Kocham cię" wypowiedziane przez Louisa po raz pierwszy powinno być tym najpiękniejszym zdaniem, które każdy człowiek powinien choć raz usłyszeć w życiu. Ale słysząc te szczere słowa z ust pani Jay wiem, że będą to najpiękniejsze słowa słyszane z ust matki ukochanego chłopaka.
- Dziękuję pani Jay. - odpowiedziałam tylko. Nie wiedziałam co mam jej na to odpowiedzieć, myślę że dziękuje, które jakoś przeszło mi przez gardło było najodpowiedniejszą odpowiedzią w takiej sytuacji. Nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że usłyszę takie słowa z jej ust. Kobiety, która jak mi się do dziś zdawało mnie nie akceptowała, ale się myliłam. Najnormalniej w świecie się myliłam.
- Taka prawda. Jeszcze raz dziękuję. - powiedziała i nagle wszyscy popatrzyliśmy w stronę otwieranych drzwi od sali operacyjnej. Gdy tylko zorientowałam się co się dzieje zasłoniłam sobie usta dłońmi, aby nie wybuchnąć głośnym płaczem. To Louis. Leżał nieprzytomny, z powkładanymi do ust różnymi, dziwnymi rurkami. Prawą nogę miał w gipsie i lewą rękę też. Wstałam szybko z krzesła, gdy przewieźli go obok nas, ale zakręciło mi się w głowie i musiałam na chwilę usiąść. Tata zauważył co się ze mną dzieje, gdy pani Jay i pan Mark szybko pobiegli za lekarzem.
- Muszę iść go zobaczyć. - powiedziałam raczej do siebie.
- Spokojnie. Usiądź. - nakazał tata wskazując na wózek. - Zawiozę cię tam. - dodał.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i zaczęliśmy jechać. Bardzo szybko jechać, tak jakby coś się paliło, albo ktoś nas gonił. Ale w duchu dziękowałam tacie za tak szybką reakcję.
Pod salą zobaczyłam jak pani Jay razem z panem Markiem rozmawiają z lekarzem. Ze strzępków rozmowy zdołałam usłyszeć, że Louis ma się całkiem dobrze i jest w śpiączce, teraz trzeba tylko czekać aż się obudzi.
- Możemy tam wejść? - zapytała pani Jay lekarza.
- Jedna osoba i dosłownie na chwilę. - powiedział, po czym odszedł w stronę swojego gabinetu.
- Jo ty powinnaś tam wejść, zasłużyłaś na to. - stwierdziła pani Jay. Kiwnęłam głową i wstałam z wózka, już mniej mi się w głowie kręciło, więc mogłam sama ustać, a co najlepsze chodzić, bez pomocy taty.
Weszłam do środka i usiadłam na krześle stojącym przy łóżku. Złapałam Louisa za rękę, była zimna jak lód i w ogóle do niego nie podobna, bo zawsze dłonie chłopaka były ciepłe, a ja mogłam się zawsze nimi nieco ogrzać.
- Hej. - szepnęłam zachrypniętym od płaczu głosem. - Wiem, że mnie słyszysz. Jestem tutaj i nie zamierzam nigdzie iść. Kocham cię. Zawszę będę. - mówiłam między napadami płaczu. Głaskałam jego dłoń patrząc na poranioną twarz chłopaka. Oparłam głowę na łóżku obok naszych splecionych ze sobą dłoni. Zamknęłam oczy modląc się po cichu, aby mu nic nie było, żeby się obudził i posłał ten swój piękny uśmiech za którym tak bardzo tęsknie. Lou błagam obudź się, mówiłam sobie w myślach. Chcę, abyś mnie przytulił, powiedział jak bardzo mnie kochasz, pocałował tak jak tylko ty potrafisz. Błagam wróć do mnie.
Nie wiem ile minęło minut, a może nawet godzin, gdy poczułam jak tata głaskał mnie po plecach.
- Pora wracać do domu. Przyjedziemy tu później jak się prześpisz i przebierzesz. - powiedział, ale ja od razu wstałam z krzesła, po czym zakręciło mi się trochę w głowie. Złapałam się jego oparcia i wzięłam głęboki oddech.
- Ja nigdzie nie idę. Zostaję z Louisem. - oznajmiłam ojcu.
- Chyba nie chcesz, aby Louis zobaczył cię w takim stanie, gdy się obudzi. Chodź pojedziemy do domu. Prześpisz się, umyjesz i wrócimy tutaj. - powiedział, ale ja pokręciłam głową. Chcę zostać tutaj z nim, aż się obudzi.
- Jest pod doskonałą opieką Jo. Nic mu nie będzie. Zostawiłem lekarzowi mój numer telefonu, jakby coś się działo da nam znać. - powiedział, a ja ostatni raz spojrzałam na śpiącego Louisa.
- Wrócę, obiecuję. - szepnęłam i nachyliłam się nad nim. Pocałowałam go lekko w usta i łapiąc tatę za ramię wyszłam z sali. Pani Jay i pan Mark weszli jeszcze na chwilę do syna, a potem z tego co nam powiedzieli pojadą do domu i wrócą za kilka godzin.
My z tatą tak samo. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy, a w mojej głowie cały czas pojawiał się obraz uśmiechniętego Louisa i pełnego życia. I teraz wiem, że Lou do mnie wróci, a ja będę na niego czekała. Z pewnością będę czekać.

________________________________________________________________________________
Nie było mnie tu znowu dość długo. Ale uwaga WRACAM!!! Z nowym rozdziałem i z nowymi pomysłami. Myśli o zakończeniu tego bloga, to było chyba lekkie załamanie, ale wracam do pisania. Szkoda mi byłoby go tak porzucać z dnia na dzień. Przemyślałam to wszystko i doszłam do wniosku, że nie mogę go porzucić, czy nawet skończyć.

Rozdział taki jakiś dziwny dziś mi wyszedł, tzn podobają mi się niektóre momenty, ale cóż ja zawsze jestem niezadowolona z własnych rozdziałów.
Mam nadzieję, że następny pojawi się szybciej i pod tym rozdziałem zobaczę więcej niż 6 komentarzy, bo jest Was mnóstwo. Wam to tylko zajmuje 2-3 minuty, a mi daje mnóstwo radości.

Miłego weekendu :)

7 komentarzy:

  1. Biedna Jo. Rozdział świetny.
    Julcik;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham twojego bloga <3
    Jest super :)
    Biedny LouLou :'(
    Czekam na next =>
    Wiktoria

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zawsze super

    OdpowiedzUsuń
  4. Popłakałam się ze wzruszenia :) rozdział jest niesamowity :) warto było troszeczkę poczekać :)

    @claudialech

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. On się obudzi. Jestem pewna. A w dodatku jak mówisz, że jeszcze pociągniesz historię i tak szybko jej nie skończysz, a jest to opowiadanie o Louisie no to to jest logiczne. Chyba że nas wszystkich zaskoczysz.
    A rozdział genialny. Choć taka scena, ale tak czy siak świetny rozdział.
    Pozdro i max weny
    Ola

    OdpowiedzUsuń