środa, 21 maja 2014

ROZDZIAŁ 102.

Wróciłam do domu i od razu co zrobiłam to zaparzyłam sobie gorącą, miętową herbatę. Mam nadzieję, że mi pomoże na mój ból brzucha i jakoś złagodzi objawy... Właśnie czego? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję że to tylko nie ciąża, bo przecież... Ach nawet nie chcę o tym myśleć.
Usiadłam w salonie na kanapie i trzymając w dłoniach ciepły kubek z herbatą włączyłam telewizor. Nie potrafiłam skupić się na durnych programach lecących w czarnym odbiorniku, bo moje myśli cały czas krążyły wokół torebki i siedzącej w niej dwóch rzeczy.
Bałam się.
Bałam się jak jasna cholera.
A co jeśli okaże się, że jestem w ciąży? A wszystkie te objawy z wczoraj i dzisiejszej nocy wskażą jednoznacznie, że będę mamą? Nie, to nie może być to. Zawsze się zabezpieczaliśmy, prawda?
Po pół godzinie siedzenia i patrzenia w jeden punkt przed sobą w końcu zebrałam się w sobie i sięgnęłam po torebkę.
Może powinnam powiedzieć Louisowi o wszystkim? O moich obawach? Może powinnam poczekać na niego i zrobić to z nim? Pomocy, co ja mam ze sobą zrobić?
Odłożyłam torebkę na swoje poprzednie miejsce i wróciłam na kanapę.
Może jak odczekam jeszcze chwilę to przejdzie? Może nie będę w ciąży? Boże widzisz, a nie grzmisz. Potrzebuję solidnego kopa w tyłek, aby coś z tym zrobić.
Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Wstałam i prawie zabijając się na rzuconych skarpetkach Louisa na podłodze dobiegłam do mojej torebki. Zaraz, czy ja właśnie widziałam skarpetki Louisa? Co one do cholery tam robiły? Pokręciłam głową i wyjęłam z bocznej kieszonki wibrujące i coraz to głośniejsze urządzenie.
- Słucham? - zapytałam nawet nie patrząc na to kto do mnie dzwoni.
- Jo? - to Harry.
- Cześć Harry. - powiedziałam siadając na podłodze i opierając się plecami o fotel stojący za mną.
- Czemu nie ma cię dziś na uczelni? Stało się coś? Chora jesteś? - pytania wylatywały z jego ust jak torpedy, A mnie nagle głowa zaczęła boleć. Całkiem zapomniałam, żeby zadzwonić do Harry'ego i powiedzieć mu że nie będzie mnie dziś na zajęciach. Zapomniałam, tak się w życiu niestety zdarza.
- Jezu Harry powoli. - zaśmiałam się do słuchawki.
- No co? Martwię się o ciebie. - odpowiedział, a ja wyczułam jak się uśmiecha.
- Martwisz się o mnie? Super z ciebie przyjaciel, dzięki. Ale nic się złego nie dzieje. - odpowiedziałam. Taa dopóki nie zrobisz testu i się nie przekonasz, dodałam sobie w myślach.
- Naprawdę? - zapytał wyższym głosem niż zazwyczaj.
- Tak, naprawdę. Nie musisz się przejmować, jutro pewnie już będę. Po prostu zatrułam się czymś i musiałam zostać w domu. - wyjaśniłam, a chłopak jakby odetchnął z ulgą.
- A może przywieźć ci coś? Co prawda nie mam bladego pojęcia gdzie mieszkasz. - zaśmiał się, a na moich ustach również zagościł malutki uśmieszek. - Ale pewny jestem, że podasz mi adres. - dodał.
- Nie, nie trzeba mam wszystko. Poza tym Lou zaraz wróci, więc... - powiedziałam jednocześnie strzelając się w czoło, bo wiedziałam bardzo dobrze jak Harry reaguje na imię mojego narzeczonego.
- Och, rozumiem. - odpowiedział ze słyszalnym smutkiem w głosie.
- Harry? Co jest? - zapytałam przerażona. Brzmiał jakby coś mu się stało, ale ja nie wiedziałam co to może być.
- Nic, nic. Po prostu chciałem pomóc, ale widzę że masz już zapewnioną doskonałą opiekę. - wyjaśnił, a moje serce rozpadło się na milion kawałków. Nie chciałam, aby Harry myślał iż olewam go i nie chcę go zobaczyć. Bo tak naprawdę bardzo, ale to bardzo chciałabym go zobaczyć, bo w końcu dużo mu zawdzięczam i tak dalej. Ale to Louis zawsze będzie na pierwszym miejscu w moim życiu. Wiem, że przyjaciele też są ważni, ale miłość przewyższa wszystko.
- Oj Harry, przestań... - nie dokończyłam bo dzwonek do drzwi przerwał mi rozmowę z przyjacielem.
- Harry możesz chwilę poczekać, bo ktoś dobija mi się do drzwi. Oddzwonię później, dobrze? - zapytałam, a Harry tylko coś mruknął w odpowiedzi i w słuchawce usłyszałam głuchą ciszę. Kurde tak mi głupio, że Harry myślał iż coś może być między nami. A skąd to wiem? Można się tego domyślić. Wszędzie chodziliśmy razem, zawsze uczyliśmy się wspólnie, więc mógł pomyśleć że coś między nami mogłoby zaistnieć, ale niestety ja jestem już zajęta, a do tego zaręczona. A to jak na mnie patrzył... Nie, nie on nie może...
Pukanie, a raczej walenie w drzwi nasiliło się do tego stopnia, że bałam się iż ktoś może je wywalić.
Szybko wstałam i biegiem ruszyłam w stronę korytarza. Niepewnie otworzyłam drzwi i to kogo tam zobaczyłam uspokoiło mnie. Przynajmniej na razie.


Perspektywa Louisa


- Stary, daj spokój, nic jej nie będzie. Chodź z nami na małe piwko. - powiedział do mnie Stan, ale ja odmówiłem. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, przy Jo. A co jeśli zemdlała i leży na podłodze w łazience nieprzytomna? Boże, aż nie chcę o tym myśleć. Czasem moje myśli mnie przerażają do tego stopnia, że mam wrażenie że tak faktycznie jest. A to przecież tylko wymysł mojej głupiej wyobraźni.
- Nie, nie chcę Stan. Muszę jechać do domu. - odpowiedziałem wyciągając kluczyki od samochodu z kieszeni kurtki i podchodząc do mojego auta.
- Ciota z ciebie. - powiedział Paul, kolega Stana z roku.
- Ciota? Dlaczego? Bo chcę być blisko mojej dziewczyny? Bo się o nią martwię? Bo...
- Dobra, dobra. Spokojnie. Jedź do tej swojej panny. - powiedział Paul jednocześnie wywracając oczami.
- Nie nazywaj jej tak. - pogroziłem mu podchodząc bliżej. Co z tego, że byłem od niego niższy? Miałem mnóstwo siły w sobie, żeby pokonać takiego osiłka jaki był Paul.
- Bo co mi zrobisz? - zakpił chłopak zakładając obie ręce na ramionach i unosząc swoje brwi w górę.
- Wpierdolę ci. - odpowiedziałem przekonywująco. Chciałem pokazać, że wcale się idioty nie boję, a co za tym idzie, że naprawdę gdyby zaszła taka potrzeba uderzyłbym go i to nie jeden raz.
- Dobra chłopaki, dajcie spokój! - krzyknął Stan wchodząc między nas i znacznie odgradzając nam dostęp do siebie. Co mi się wcale nie podobało. Nikt nie będzie obrażał mojej Jo, a przynajmniej nie w moim towarzystwie.
- Louis. - zwrócił się do mnie przyjaciel. - Idziesz z nami? Meg pojechała do Jo, więc dziewczyna nie jest sama. - dodał kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Sorry stary, ale nie mam ochoty. Strasznie się o nią martwię, nie spała nic w nocy, a gdybyś ją dziś rano zobaczył. Normalnie trup, nie człowiek. - wyjaśniłem mu. Miałem nadzieję, że to go przekona i nie będzie mnie więcej prosił, abym z nimi gdziekolwiek poszedł, bo naprawdę nie miałem na to ochoty i chyba nikt o tym nie wiedział.
- Skoro tak to dobra. Jedź. Ale pamiętaj jakby coś, jesteśmy w tym barze naprzeciwko uczelni. - Stan poklepał mnie po ramieniu, po czym odwrócił się i zabierając ze sobą tego idiotę Paula i zniknęli mi z oczu.
Odetchnąłem z ulgą i po otwarciu samochodu wślizgnąłem się na miejsce kierowcy.
Wyjąłem jeszcze telefon z kieszeni i wybrałem numer Jo, ale dziewczyna nie odbierała. Może śpi, albo tak zagadała się z Meg, że nie słyszy dzwonka.
Mam nadzieję, że opcja druga jest prawdziwa.


Perspektywa Jo



- Co?! - Meg wykrzyknęła w moją stronę. - Żartujesz, prawda? - zapytała, a ja pokręciłam głową.
Powiedziałam jej wszystko o moich obawach o tym co powiedziała mi starsza kobieta w aptece, a także o tym że mam dwa testy ciążowe w torebce i boję się je zrobić, bo obawiam się że wynik może być pozytywny.
- Meg powiedz mi co mam zrobić? - zapytałam upijając łyk zimnej już herbaty, którą zrobiłam gdy tylko zmarznięta Meg weszła do mieszkania.
- Zrobić test. - odpowiedziała pewnie, a ja zamarłam.
- Myślałam, że powiesz coś innego. - szepnęłam i spuściłam wzrok na kubek trzymany w moich dłoniach.
- Na przykład co? Że nie Jo, nie rób tego testu. Lepiej żyj w nieświadomości i nie dopuszczaj do siebie myśli iż możesz być w ciąży. Serio, myślałam że jesteś mądrzejsza. - powiedziała upijając łyk napoju z kubka. Dziewczyna miała rację, wolę odwlekać to co nieuniknione, a nie zaryzykować i dowiedzieć się czy ta ciąża to prawda.
- Dobra, bo widzę że jeśli ja tego nie zrobię to ty sama się tego nie podejmiesz. - powiedziała odkładając kubek na stół i wstając.
- Gdzie masz torebkę? - zapytała rozglądając się po pokoju.
- Tam. - wskazałam na fotel.
- Okej. - mruknęła i podeszła do mojej torby, a następnie zaczęła w niej grzebać, aż w końcu w jej dłoni znalazły się dwa pudełka. - Tu pisze, że trzeba na to nasikać i jak będą dwie kreski to jesteś w... no sama wiesz. - dodała uśmiechając się i podchodząc do mnie i wręczając mi biały patyczek. - A po trzech minutach dowiemy się czy zostałaś mamusią.
- Meg, to nie jest śmieszne. - powiedziałam na swoją obronę odbierając od niej test.
- Trzeba było się zabezpieczać. - odpowiedziała, a ja zgromiłam ją wzrokiem.
- Spadaj. - odpowiedziałam i weszłam do łazienki.
Usiadłam na zamkniętej toalecie i trzymając patyczek w dłoni przypatrywałam mu się uważnie. A co jeśli test wyjdzie pozytywny? A co jeśli okaże się, że jestem w ciąży? Louis się wścieknie, a nawet nie chcę myśleć o moich rodzicach. Tata będzie taki zły...
- Jo! Louis dzwoni. - krzyknęła Meg zza drzwi.
- Nie odbieraj. - odkrzyknęłam jej.
- Nasikałaś? - zapytała kilka sekund później, gdy telefon przestał dzwonić.
- Zaraz. Myślę. - odpowiedziałam.
- To ci dobrze nie wychodzi. - odpowiedziała.
- Zamkniesz się? Ja się tu próbuję skupić. - przewróciłam oczami wstając.
- Nad czym? Nad nasikaniem na mały, biały patyczek? - zapytała, a ja wyobraziłam sobie jak się ze mnie śmieje żmija jedna.
- Idź! - krzyknęłam głośniej niż zamierzałam. Meg tylko głośno zaśmiała się ze mnie, a następnie słychać było jej kroki w korytarzu, aż w końcu jak usiadła na kanapie o pogłośniła telewizor.
Trzy minuty później wyszłam z łazienki i usiadłam obok Meg na  kanapie w salonie. Dziewczyna popatrzyła na mnie, a ja położyłam test na stoliku przed nami i podciągnęłam kolana pod brodę czekając na wynik.
- Sprawdzamy? - zapytała, a ja pokręciłam głową. - Czemu? - wzięła test do ręki i popatrzyła na niego. - Ja już wiem, a ty chcesz wiedzieć? - zapytała.
- Nie. - odpowiedziałam chowając twarz w dłoniach. Chwilę później poczułam jak ręka Meg dotyka mojej, a na jej wnętrzu ląduje test.
- Zobacz. - powiedziała zachęcając mnie i wskazując palcem na patyczek.
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na małe, białe coś na mojej dłoni.


Perspektywa Louisa


- Jo! - krzyknąłem, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, ale odpowiedziała mi głucha cisza.
- Kochanie? - zapytałem ściągając buty i wchodząc głębiej do mieszkania.
- Jo! - krzyknąłem jeszcze raz, dlaczego ona mi nie odpowiada? I gdzie jest?
Wszedłem do łazienki, ale tam nie było nikogo. Odwróciłem się i wszedłem do sypialni. I wtedy ją zobaczyłem. Leżała zwinięta na łóżku pod kołdrą. Czyżby cały dzień spędziła w łóżku? To do niej niepodobne, ale może nie była w stanie wstać.
- Jo, czemu się nie odzywasz jak cię wołam? - zapytałem siadając obok niej i czule głaszcząc ją po policzku. - Przepraszam, że jestem tak późno, ale byłem jeszcze w sklepie, chciałem ci coś ugotować. - dodałem, ale poczułem coś mokrego pod opuszkami palców - to łzy. Dlaczego ona płakała? Co się znowu stało?
- Co się stało Jo? - zapytałem, ale znowu cisza. - Błagam powiedz coś do mnie, błagam cię skarbie. - prosiłem, ale nie dostałem żadnej odpowiedzi.
- Błagam cię Jo, powiedz coś. Odezwij się do mnie. - poprosiłem odsuwając włosy z jej czoła.
- Gdzie jest Meg? - zapytałem zmieniając taktykę, może w taki sposób dowiem się co się dzieje.
Jo znowu nic nie odpowiedziała, tylko wyjęła spod kołdry rękę i położyła coś na moim kolanie. Jakiś mały, biały patyczek. Co to jest?
- Co to? - zapytałem biorąc rzecz w dłoń i uważnie się temu czemuś przyglądając. Zaraz małe, białe z dwoma niebieskimi kreskami w malutkim otworku, czy to...
- Jo nie mów mi, że jesteś w ciąży. - powiedziałem, a cała krew z mojej twarzy odpłynęła. To nie mogło się dziać naprawdę. Nigdy w życiu bym nie przypuścił, że Jo może być w ciąży. Nie, nie teraz!
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, znowu.
- Ja pierdole Jo powiedz coś! - krzyknąłem wstając i chodząc tam i z powrotem po sypialni.
- Co mam ci niby powiedzieć? - zapytała zachrypniętym głosem patrząc na mnie czerwonymi od płaczu oczami.
- Nie wiem. Może jak do tego doszło? - zapytałem wkurzony. Popatrzyła na mnie jak na idiotę, jakbym nie wiedział skąd się dzieci biorą.
- Serio? Nie wiesz skąd się dzieci biorą panie idealny? - zapytała siadając na łóżku i opierając się plecami o jego ramę.
- Wiem, ale niby kiedy, gdzie i jak do tego doszło? - zapytałem ciągnąc się za włosy i chodząc w kółko po pokoju.
- Nie wiem, myślałam że zawsze się zabezpieczaliśmy. Nigdy bym nie przypuszczała, że wpadniemy. - odpowiedziała spuszczając głowę w dół na swoje palce.
- Przecież zawsze się zabezpieczaliśmy, więc to nie może być możli... - odpowiedziałem, ale nagle jakaś myśl wpadła mi do głowy. Otworzyłem szeroko oczy i popatrzyłem na przerażoną Jo.
- Lou, co jest? - zapytała zachrypniętym od płaczu głosem. Nic nie odpowiedziałem tylko ciągle patrzyłem na nią. - Louis! Czego mi nie mówisz? - zapytała odsuwając kołdrę i podchodząc do mnie.
- Jo, bo... ja... muszę ci coś.. - jąkałem się. Nie wiedziałem jak mam jej o tym powiedzieć.
- Ty coś wiesz, mówże szybko bo ja tu eksploduję zaraz. - wykrzyknęła dziewczyna, a ja spuściłem na nią wzrok i kontynuowałem.
- Pamiętasz tą imprezę u Stana i Meg? - zapytałem, a Jo tylko skinęła głową.
- Pamiętam była tam wtedy Abby, prawda? - zapytała, a ja potwierdziłem to skinięciem głowy.
- I pamiętasz jak bardzo się opiłaś, bo chciałaś o niej zapomnieć? - zapytałem ponownie.
- Tak. - odpowiedziała marszcząc czoło.
- A pamiętasz jak poszliśmy potem do łazienki? - zapytałem bacznie obserwując jej reakcję. Zmarszczyła brwi, widziałem jak myśli.
- Nie, film chyba mi się urwał wcześniej. Nawet nie pamiętam jak znaleźliśmy się w domu. - odpowiedziała, a z mojego ciała odpłynęła cała krew.
- Kurwa. - szepnąłem.
- Co jest? Co się wtedy stało? - zapytała przerażona.
- Bo my wtedy, no wiesz... bez... - odpowiedziałem gestykulując. A Jo cała zbladła i zaczęła się trząść.
- Co? Jak mogłeś zapomnieć? - zapytała krzycząc.
- Ja? To ty na mnie napierałaś i to ty przejęłaś nade mną wtedy kontrolę. - odpowiedziałem na swoją obronę.
- To trzeba było mnie odepchnąć, a nie zabawiać się. - krzyknęła odsuwając się ode mnie.
- Wiesz, że nie potrafię ci się oprzeć. - odpowiedziałem lekko się uśmiechając, choć wiedziałem że to nie jest najlepszy moment na śmiech.
- Bzdura. Boże Louis coś ty narobił? - zapytała ciągnąc się za włosy.
- Ja? Trzeba było się opamiętać Jo. - odpowiedziałem obserwując ją jak chodzi tam i z powrotem po pokoju ciągnąć się bardzo mocno za włosy.
- Byłam pijana. To twoja wina. - szepnęła stając do mnie tyłem.
- Moja? Do tanga trzeba dwojga kochana. Ty też jesteś winna. - powiedziałem na swoją obronę.
- Wiesz co Louis? Nie chcę cię widzieć, wyjdź stąd. Nie mogę na ciebie patrzeć, nie po tym co mi zrobiłeś. Wynoś się stąd i nigdy więcej nie wracaj, rozumiesz? - Jo była wściekła. Odwróciła się do mnie i zaczęła mnie bić pięściami po klatce piersiowej.
- Nienawidzę cię. Coś ty mi zrobił? - zapytała z wyrzutem i łzami w oczach. Złapałem ją za nadgarstki i odsuwając od siebie. - Mam dopiero osiemnaście lat, a już będę matką. Nie jestem na to gotowa.
- Jakoś sobie poradzimy Jo. Nie płacz, damy radę, zawsze dajemy. - odpowiedziałem chcąc ją jakoś uspokoić, ale nic z tego. Popatrzyła na mnie jak na idiotę i wyrwała się z mojego uścisku.
- Wyjdź stąd, błagam cię. Chcę być sama. - szepnęła patrząc w dół.
- Nie. - odpowiedziałem.
- Tak. Idź stąd. - powiedziała wskazując ręką na drzwi.
- Dlaczego? Już mnie nie chcesz? - zapytałem podchodząc bliżej niej i obejmując ją w talii. Szybko wyswobodziła się z mojego uścisku. Ostatnimi dniami tak się właśnie działo, chciałem ją przytulić to mnie odpychała, ale teraz przynajmniej już wiemy dlaczego.
- Jestem w ciąży idioto. I to twoja wina. Gdybyś trzymał coś w gaciach to by nigdy do tego nie doszło. - odpowiedziała odsuwając się ode mnie i siadając na brzegu łóżka.
- Moja wina? Czy ty się w ogóle słyszysz? Mówiłem ci do tego trzeba dwóch osób, a nie jednej. - powiedziałem na swoją obronę. Dlaczego ja zawsze jestem wszystkiemu winny?
- Skończyłeś już swoje wywody? Jeśli tak to bardzo proszę cię wyjdź stąd, albo ja sama wyjdę. - powiedziała patrząc na mnie z odrazą.
- Tak? Tego właśnie chcesz? Żebym cię zostawił samą? A potem powiesz, że zawsze zostajesz sama z problemami. - powiedziałem głośniej niż zamierzałem.
- A nie jest tak? Zawsze mnie zostawiasz i olewasz mnie, gdy ja potrzebuję pomocy. Ale ty tego nie dostrzegasz, bo jesteś kurwa egoistą. - wykrzyknęła na mnie. Nigdy bym nie przypuszczał, że będziemy się aż tak bardzo kłócić.
- Proszę bardzo kochana. Mówisz masz. Wychodzę i nie wiem kiedy wrócę. A potem możesz sobie mówić, że zostajesz sama. A wiesz dlaczego? Dlatego, że odpychasz ludzi od siebie. Chciałem żebyśmy normalnie o tym pogadali zastanowili się na spokojnie co dalej, ale nie. Bo ty musisz zrobić cyrk i wyrzucać mnie z mieszkania. Mądrze, bardzo mądrze Jo. - wykrzyknąłem i odwracając się na pięcie wyszedłem z sypialni. W korytarzu ubrałem tylko kurtkę i buty, a następnie wyszedłem z mieszkania trzaskając drzwiami.
Wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do Stana. Odebrał po dwóch sygnałach.
- Cześć Stan nadal jesteście w tym barze naprzeciwko uczelni? - zapytałem.
- Ok, będę za piętnaście minut. Zamów mi duże piwo. - poprosiłem i rozłączyłem się zanim chłopak zdążył coś powiedzieć.
Dzisiejszej nocy potrzeba mi jednego - zalania się w trupa, aby o wszystkim zapomnieć.


10 komentarzy:

  1. Spoko rozdział :) :) czekam na następny :) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh... Suuuuuper. Ale niech się pogodzą xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeeeej niezła akcja i to mi się podoba i to nawet bardzo :)

    @claudialech

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak oni mogą być pokłóceni? :o

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam na next XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Uuuuuuu! To się będZie działo ;)
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  7. O widze coraz ciekawiej ! <3 oby tak dalej .. troche chamsko ze strony Jo, ale co zrobisz, nic nie zrobisz :) czekam next <3

    OdpowiedzUsuń
  8. I tak się pogodzą. Ale teraz jest ciekawiej, bo niektórzy słodzą i słodzą i słodzą i takie duperele i nuuuudy a tu widzę normalna akcja.
    Ola

    OdpowiedzUsuń