piątek, 9 maja 2014

ROZDZIAŁ 97.

Wreszcie weekend. Właśnie jedziemy do Doncaster, gdzie mają odbyć się urodziny mamy Louisa. Z jednej strony jestem bardzo podekscytowana tym wydarzeniem, ale z drugiej strony stresuję się i z nerwów obgryzam paznokcie. Wiem, że moi rodzice nie będą zadowoleni z naszych nagłych zaręczyn, ale myślę, że po jakimś czasie zrozumieją i będą cieszyć się razem z nami. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Mieliśmy wyjechać wczoraj, aby na spokojnie dojechać, ale zeszło nam na uczelni, a nie chcieliśmy jechać po nocy. Więc postanowiliśmy, że w sobotę po południu wyjedziemy i spokojnie powinniśmy zdążyć na czas.
Boję się reakcji moich rodziców, wiem że powiedzą że tego się po mnie nie spodziewali, że w tak młodym wieku decyduję się na taki ogromny krok, ale w końcu nie zrobiłam nic złego. Przyjęłam tylko oświadczyny od chłopaka, którego bardzo mocno kocham i który jest dla mnie ważny i jest całym moim światem i bez którego nie wyobrażam sobie życia. Jest moją drugą połówką, moim przeznaczeniem, moim... więcej. Jest po prostu wszystkim czego w życiu potrzebuję.
- O czym myślisz? - głos Louisa wyrwał mnie z zamyślenia. Chłopak położył swoją dłoń na moim kolanie zakrytym jedynie cienkim materiałem pończoch.
- Może nie mówmy im o zaręczynach. - szepnęłam patrząc na Louisa, który od razu cały się spiął słysząc moje słowa.
- Dlaczego? - zapytał bez tchu zabierając swoją dłoń z mojego kolana i kładąc z powrotem ją na kierownicy.
- Nie wiem. Myślę, że to nie najlepszy moment na to. - wyjaśniłam odwracając głowę i patrząc przed siebie na pustą autostradę.
- Wiem, że jesteś tym zdenerwowana, co widać po tobie. - powiedział wskazując na moje palce, uśmiechnął się zanim kontynuował. - Ale uwierz mi będzie dobrze. Najwyżej wyrzucą nas z domu. - dokończył śmiejąc się.
- Louis! - wykrzyknęłam besztając go. - Nie mów tak.
- Przepraszam, ale chciałem cię jakoś rozśmieszyć. - powiedział na swoją obronę.
- Nie, to ja przepraszam. Po prostu strasznie się denerwuję. Domyślam się jak moi rodzice na to zareagują. - wyjaśniłam.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze. - odpowiedział włączając kierunkowskaz i zjeżdżając na drogę prowadzącą do Doncaster.
Im coraz bliżej byliśmy, ja coraz bardziej się denerwowałam, aż czułam to w żołądku. Boję się, że będę wymiotować ze strachu.
- Jo, proszę cię biorę całą winę na siebie ok? - zapytał, gdy skręcaliśmy na ulicę, gdzie znajdował się jego rodzinny dom. Kiwnęłam tylko głową, właściwie nie wiedząc co robię. Ale jego słowa trochę mnie uspokoiły, ale zaraz znowu zaczęłam się denerwować i cała trząść ze strachu, gdy tylko chłopak zaparkował obok samochodu moich rodziców.
Wyłączył silnik i wysiadł z auta. Przeszedł na drugą stronę i otworzył mi drzwi. Pomógł mi wysiąść z wysokiego samochodu, a ja jak ostatnia ofiara potknęłam się o własne nogi i wylądowałam prosto w jego ramionach.
- Uważaj, bo jeszcze sobie coś złamiesz. - zaśmiał się Lou doprowadzając mnie do pionu i poprawiając śliczną, białą sukienkę, którą kupiłam przedwczoraj razem z Meg, gdy wybrałyśmy się na zakupy.
- Przepraszam, potknęłam się. - wyjęczałam zabierając swoją torebkę z tylnego siedzenia, a Lou wziął prezent. Kupiliśmy jeszcze jakieś kolczyki i naszyjnik, więc myślę że prezent się spodoba.
- Chodź. - powiedział do mnie zatrzaskując klapę od bagażnika i wziął mnie za rękę.
- Jo, cała się trzęsiesz. Jest ci zimno? - zapytał, gdy szliśmy w stronę drzwi do domu. Pokręciłam głową i drugą ręką oplotłam jego ramię, chciałam choć przez chwilę być bliżej niego, aby czuć że wszystko będzie dobrze, tak jak mnie wcześniej zapewniał.
- Gotowa? - zapytał naciskając dzwonek do drzwi. To trochę dziwne, że zamiast od razu wejść do własnego domu, to chłopak dzwoni do drzwi, ale nie wnikam.
- Nie. - odpowiedziałam szeptem, Lou tylko zaśmiał się cicho, ale zamilkł, gdy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła uśmiechnięta pani Jay.


Perspektywa Louisa


- Jo! Louis! - zajęczała moja mama, a mnie od razu zaczęły boleć uszy. Kocham tą kobietę, bo to ona dała mi życie, ale czasem mam dość jej skrzeczącego głosu.
- Dzień dobry. - Jo przywitała się z moją rodzicielką całusem w policzek. Widziałem, jak dziewczyna wymusza swój uśmiech, aby tylko nie dać mojej spostrzegawczej mamie żadnych powodów do niezręcznych pytań skierowanych w naszą stronę.
- Ślicznie razem wyglądacie. - powiedziała i dostałem buziaka w sam policzek, a następnie przepuściła nas w progu abyśmy weszli do środka. Czuję się jakby nie było mnie tu całe wieki, ale tak to jest jak się studiuje poza rodzinną miejscowością.
- Pani Jay chcielibyśmy złożyć pani życzenia z okazji urodzin. - zaczęła Jo, a w jej głosie słyszałem nie małe zdenerwowanie. Może to nie jest najlepszy pomysł, aby mówić naszym rodzicom o naszych zaręczynach, bo widzę po Jo jaka jest tym przejęta. Ale im szybciej im powiemy tym szybciej oni zaakceptują ten fakt.
- Mamo wszystkiego najlepszego. - przerwałem Jo, która popatrzyła na mnie wdzięcznym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć: Dziękuję, że mnie wybawiłeś.
- Tak, wszystkiego najlepszego. - powiedziała Jo przytulając się do mojej mamy.
- Dziękuję wam kochani, nie trzeba było nic kupować. Wasza obecność tutaj to dla mnie ogromny prezent. - powiedziała mama ze łzami w oczach. Ona zawsze się wzrusza nawet na najmniejszych rzeczach.
- Nie ma problemu. - odpowiedziała Jo uśmiechając się miło do mojej mamy. Naprawdę ją lubi i moja mama też ją uwielbia, więc teraz wiem, że nie będzie problemu z zaakceptowaniem naszej decyzji.
- Dobra, dosyć tych łez. Chodźmy do reszty gości, bo czekają na was. A Max, gdy się dowiedział że przyjedziecie to nie może usiedzieć na jednym miejscu, tylko biega co chwila do drzwi i nasłuchuje czy nie podjeżdżacie. - zaśmiała się moja mama i ruszyła przodem do ogrodu.
Nagle, gdy tylko weszliśmy do ogrodu narobił się ogromny szum. Dzieciaki zaczęły biegać wokoło nas i przytulać, a na ich czele był Max. Który gdy tylko zobaczył Jo wskoczył w jej otwarte i czekające z ochotą ramiona.
- Kupiłaś mi coś? - zapytał, gdy dziewczyna tylko go przytuliła do siebie.
- A nie cieszysz się, ze przyjechałam do ciebie? - zapytała go odsuwając od siebie i bacznie się mu przyglądając.
- Cieszę się. - odpowiedział cmokając Jo w oba policzki i w końcu wyślizgując się z jej objęć i stając obok nas.
- Nawet nie wiecie jak miło was widzieć takich uśmiechniętych. - powiedziała mama Jo podchodząc do nas i najpierw witając się z córką, a potem ze mną.
- Dzień dobry. - przywitałem się i złożyłem na policzkach kobiety pocałunki. Jo w tym czasie witała się ze swoim tatą. Tak mocno go przytuliła, że bałem się iż zaraz go udusi.
- Cześć tatku. - wyszeptała tylko i odsunęła się od niego, a ja widziałem na jej policzkach strużki mokrych łez. Rozpłakała się. Znowu.
- Nie płacz głuptasie. - odpowiedział jej tata i wytarł opuszkami palców jej mokre policzki. Jo uśmiechnęła się nieśmiało do niego i popatrzyła w moją stronę. Posłałem jej uspokajający uśmiech mówiący, że wszystko będzie dobrze i że damy radę. Jo jakby niezauważalnie kiwnęła głową, a za chwilę została porwana w objęcia swojej mamy, która też nie marnowała łez i teraz obie szlochały. Aż boję się pomyśleć co będzie, gdy tylko im powiemy o zaręczynach.
- Louis. - przywitał się ze mną pan Monk ściskając moją dłoń. - Jak podróż? - zapytał.
- Dobrze, nie było żadnych korków więc szybko dojechaliśmy. - odpowiedziałem z uśmiechem.
- To dobrze, a jak tam twój samochód? - zapytał i takim oto sposobem zakończyliśmy powitanie nas w moim rodzinnym domu i przeszliśmy nieco dalej, a mianowicie do stołu postawionego na środku ogrodu, a obok niego stał mój tato i pilnował grilla. Przywitałem się z nim, tak jak zawsze gdy tylko przyjeżdżałem do domu po tygodniu, albo dwóch, a dokładniej mówiąc uściskaniem się i poklepaniem po plecach w przyjaznym geście okazania sobie uczuć.
Jo została zagadana przez moje młodsze siostry, które chciały wiedzieć jak to jest na studiach i czy fajnie mieszka się jej zemną. A dziewczyna powiedziała im nieco głośnie, pewnie dlatego abym ja usłyszał, że jestem strasznym bałaganiarzem i nie sprzątam za sobą. Co było nieprawdą, bo zawsze starałem się utrzymać nasze mieszkanie w nieskazitelnym porządku. Ale do Jo jeszcze dużo mi brakuje, ona jest profesjonalistka w tych sprawach. Dla niej porządek stoi na pierwszym miejscu.
Zauważyłem, że Max przez cały ten czas siedział dziewczynie na kolanach. Musiał się maluch bardzo stęsknić za swoją siostrą, gdy teraz nie odstępuje jej choćby na krok. Widziałem, jaka Jo była szczęśliwa i uśmiechała się od ucha do ucha. Chyba zapomniała co ją tak trapiło w drodze tutaj, i dobrze bo nie lubię widzieć gdy Jo jest smutna i bez życia w sobie. To najgorszy widok dla oczu, gdy twoja dziewczyna jest smutna, a ty nie możesz nic z tym zrobić.
- Kochani zapraszam do stołu. - oznajmiła moja mama wchodząc do ogrodu. Zauważyłem, że cały stół był zastawiony przeróżnymi smakołykami. Sałatki, galaretki, owoce. Moja mama przechodzi samą siebie.
Dzieciaki rzuciły się w tamtą stronę. Jo usiadła obok mnie, a ja objąłem ja ramieniem w talii i cmokając w czoło podałem jej talerze. Podziękowała cicho i zaczęła nakładać sobie jedzenie. Poszedłem w jej ślady i nałożyłem sobie na talerz kupę jedzenia. Byłem tak głodny, że nawet nie wiedziałem kiedy pochłonąłem wszystko.
- Jak się czujesz? - zapytałem Jo, gdy zostaliśmy sami przy stole, bo dzieciaki poszły się bawić w swoim gronie, a nasze mamy uciekły do kuchni, a ojców również gdzieś wywiało.
- Dobrze. Nadal się boję. - odpowiedziała obejmując mnie w pasie i kładąc głowę na moim torsie.
- Powiemy im i będzie po sprawie.  powiedziałem uspokajająco.
- Wiem, ale boję się ich reakcji.
- Nie przejmuj się, biorę to na siebie dobrze? - zapytałem chwytając jej podbródek w palce i podnosząc w górę. Zobaczyłem jej piękne oczy i niewiele myśląc nachyliłem się składając na jej ustach niewinny, ale zarazem czuły pocałunek.
Oderwaliśmy się od siebie, a Jo uśmiechała się do mnie promiennie.
- Kocham cię. - szepnęła w moją stronę całując mój podbródek.
- Kocham cię. - odpowiedziałem jej tym samym przyciągając bliżej i całując w czubek czoła.
Gdy w końcu nasi rodzice wrócili do ogrodu popatrzyłem na Jo, a ona dała mi znak, że to najwyższy czas. Kiwnąłem tylko głową rozumiejąc co ma mi do przekazania. Gdy nasi rodzice usiedli przy stole wstałem i odchrząknąłem głośno, także wszystkie twarze zostały skierowane w naszą stronę. Nastała cisza, której się przestraszyłem. Okropne uczucie.
- Louis? Co się dzieje? - zapytała moja mama wyraźnie zaciekawiona.
- Chcielibyśmy z Jo coś ogłosić. - powiedziałem spoglądając na dziewczynę, która również wstała i stanęła obok mnie. Złapałem ją za dłoń i zacząłem bawić się pierścionkiem zaręczynowym obracając go raz w jedną, raz w drugą stronę.
- Poprosiłem Jo o rękę, a ona...
- A ja się zgodziłam. - dokończyła za mnie.

_________________________________________________________________________________
Proszę wszystkich o skomentowanie.
Dziękuję.

13 komentarzy:

  1. Genialny!!! oo ciekawe co uch rodzice na to ;)
    Czekam na next xx Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo. Na miejscu Jo też bym była zdenerwowana a znając mnie latałabym po ścianach hahaha

    @claudialech

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :) :) :) , czekam na następny :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział i wyczucie kiedy go skoczyć. ;)
    Ciekawe jak zareagują ich rodzice. Dowiemy si tego w nexcie który mam nadzieję będzie w najbliższych dniach.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem dlaczego,ale czytając ostatnie zdanie, zrobiłam "oooooooo",ciekawi mnie reakcja ich rodziców :) Pozdrawiam i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem ciekawa ich reakcji :D rozdział super pisz dalej, do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział czadowy . ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojejku ciekawe co ich rodzice na to. :D czekam i kocham twojego bllloga jest exstra!! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. ojoj,cudeńko <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekam na next :) :) :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejuś. Tak miło to sie czyta <3
    Ciekawi mnie reakcja rodziców haha I
    Czekam na next ! :))

    OdpowiedzUsuń
  12. Super :D na końcu trochę pomyliła ci się narracja ale poza tym na prawdę fajnie ;> pozdro i weny ~ Misia

    OdpowiedzUsuń