wtorek, 3 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 109.

Na początku nie uwierzyłam moim rodzicom. Myślałam, że żartują, ale gdy tata zatrzymał samochód pod domem państwa Tomlinson - uwierzyłam.
- Nie, to się nie dzieje naprawdę. - powiedziałam wkurzona na moich rodziców. Oni naprawdę nie wiedzą co to znaczy: Nie jestem już z Louisem i nie mam ochoty go widzieć.
- Jo musicie porozmawiać. - odpowiedziała mama wyjmując Maxa z fotelika, który już nie mógł się doczekać aż wejdzie do środka. Pewnie rodzice nie raz mu mówili, że jedziemy do bliźniaczek, a mały je strasznie lubi. A one jego, co można łatwo zauważyć.
- Nigdzie nie idę. Odwieźcie mnie do domu. - powiedziałam zakładając ręce na klatce piersiowej. Oni naprawdę tego nie zrozumieli. Ja nie mam ochoty tam iść, nie po tym co się między nami wydarzyło. Moim zdaniem to nadal jest za wcześnie na rozmowę.
- Jo, no chodź. Chyba nie chcesz siedzieć w zimnym aucie. - powiedział tata otwierając drzwi od mojej strony i zachęcając mnie, abym wysiadła z pojazdu. Popatrzyłam tylko na niego gniewnie, ale tata nic sobie z tego nie robił. Chyba nie zauważył, że rzucam mu gniewne spojrzenie, bo przecież na zewnątrz było ciemno.
- Wolę siedzieć tutaj, niż iść tam. - odpowiedziałam wskazując palcem na dom.
- Jo nie wygłupiaj się. Chodź. - nakazała mama przekazując Maxa tacie i stając obok drzwi od samochodu.
- Nie. Już powiedziałam, nie mam ochoty tam iść i patrzeć na niego. To nadal boli. - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Weź Maxa i idźcie do środka. My zaraz przyjdziemy. - mama zwróciła się do taty, który tylko przytaknął i ruszył w stronę domu.
- Wiem, że boli kochanie. Ale myślę, że powinniście porozmawiać ze sobą. Może dojdziecie do jakiegoś kompromisu. Myślę, że Louis ucieszy się widząc cię tutaj, dzisiaj, w jego urodziny. - powiedziała mama uśmiechając się lekko do mnie. Może i ma rację. Może chociaż powinnam złożyć mu życzenia? Może gdy go zobaczę nie rozpłaczę się przy nim, oby.
- No dobra. - odpowiedziałam cicho wysiadając z samochodu. Myślę, że dam radę. Wiem, że będzie ciężko, ale potrafię pokonywać wszelkie przeszkody stające mi na drodze w życiu, więc na pewno dam radę.
- Mimo, że nie jesteście już razem to Louis nadal jest twoim przyjacielem. Nie zapominaj tego. W końcu od tego wszystko się zaczęło, co nie? - zapytała mama chwytając moją dłoń w swoją, a drugą zamykając auto na klucz. Objęłam kobietę w pasie i obie udałyśmy się w stronę wejścia do domu.
Czułam jak serce uderza głośno w mojej klace piersiowej, bałam się że zaraz może mi wyskoczyć. Mama potarła kciukiem moją skórę na dłoni, dodając mi tym otuchy.
Odetchnęłam głęboko, gdy drzwi się otworzyły a w nich stała uśmiechnięta od ucha do ucha, z resztą jak zawsze, pani Jay. Przywitała nas uściskiem i ogromnym uśmiechem na ustach.
- Jo, jak dobrze cię widzieć. - powiedziała przytulając mnie jednocześnie. Miło było znowu ją zobaczyć, mimo że nie jestem już z jej synem. - Jak się czujesz? - zapytała, gdy odwieszałam swój płaszcz na wieszak i ściągałam zimowe buty z nóg.
- Dobrze, ale bywało lepiej. - odpowiedziałam wymuszając uśmiech. Pani Jay popatrzyła na moją mamę, a ta wzruszyła tylko ramionami nie wiedząc co odpowiedzieć w takiej sytuacji. Nie dziwiłam się jej, ja sama nie wiedziałam jak mam się zachować. Zaraz miałam zobaczyć Louisa, którego nie widziałam tydzień. Niby to tylko siedem dni, ale jakże bolesnych i niemiłosiernie długich.
- Wchodźcie, rozgośćcie się. Zaraz zasiądziemy do stołu. - powiedziała pani Jay i chwilę później już jej nie było, ponieważ zniknęła za drzwiami kuchni.
- Mogłaś być nieco milsza. - burknęła mama w moją stronę, gdy zostałyśmy same.
- Mogliśmy tutaj nie przyjeżdżać. - odgryzłam się. Taka prawda, gdybyśmy tutaj nie przyjechali byłabym w o wiele lepszym nastroju do rozmów, niż jestem teraz. Siedziałabym sobie teraz u dziadków w bujanym fotelu zapewne z Maxem na kolanach i przysłuchiwałabym się "głupim" rozmowom moich rodziców z dziadkami, a tak to muszę siedzieć w perfekcyjnym domu państwa Tomlinson i tracić swój czas.
- Nie zaczynaj znowu. - syknęła mama przez zaciśnięte zęby. Czy on jest na mnie zła? Zła za to, że powiedziałam prawdę? No naprawdę, to już się robi nudne. Powiedziałam jak jest i jak się czuję. Z resztą jakby ktoś się czuł gdyby stracił, dziecko, miał wypadek samochodowy i rozstał się z chłopakiem? No jak? Beznadziejnie, dlatego nie będę udawać, że wszystko jest okej, bo wcale tak nie jest. Nie będę przybierać maski na twarz i pokazywać reszcie świata, jaka to ja jestem szczęśliwa, bo to nie ma sensu. Za to, będę zachowywać się tak jak się czuję i mówić oraz robić to na co mam ochotę. A uśmiechanie się do tego nie należy, tak trudno to zrozumieć?
- Nie zaczynam, po prostu nie mam ochoty tutaj być. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą na co mama tylko fuknęła z frustracją i ciągnąc mnie za rękę poprowadziła do salonu, gdzie teraz wszyscy się znajdowali. Co najmniej dwadzieścia osób okupowało ogromny salon. Większości z nich nie znałam, bo niby skąd?Zapewne to rodzina  Louisa o której istnieniu nie miałam pojęcia, bo Lou jakoś nigdy nie był wylewny w tych sprawach i nie było okazji, aby opowiedział mi cokolwiek o swojej rodzinie.
Mama weszła do salonu i usiadła obok taty na kanapie. Zauważyłam, że Max z bliźniaczkami siedzieli obok choinki na podłodze i śmiali się z nie wiadomo czego. Też bym tak chciała uśmiechać się bez powodu i mieć beztroskie życie. Bez problemów, beż bólu siedzącego w mojej klatce piersiowej. Czasem chciałabym cofnąć się o kilka lat wstecz i być dzieckiem.
Reszta gości w ogóle mnie nie zauważyła. Miałam wrażenie, że może jestem przezroczysta, albo niewidzialna. Ale nawet dobrze się z tym się czułam, bo nie chciałam aby ktokolwiek na mnie patrzył, gdy jestem w takim stanie. I wyglądam jak wyglądam.
Ruszyłam w stronę Maxa bawiącego się z dziewczynkami i usiadłam obok nich na miękkim dywanie. Bliźniaczki przywitały się ze mną całusem w policzek, a dzięki temu na mojej twarzy chociaż na chwilę zagościł uśmiech. Max oczywiście był tak bardzo zafascynowany dziewczynkami, że nawet mnie nie zauważył.
- Fajnie cię widzieć Jo. - powiedziała jedna z bliźniaczek przytulając się do mnie i siadając obok. Chwyciła mnie za rękę i objęła ją swoimi obiema malutkimi.
- Was również. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. Objęłam ją ramieniem przytulając jeszcze bardziej do siebie. Brakowało mi ostatnimi czasy czyjegoś dotyku, czyjeś obecności blisko mnie, nawet takiego gestu, którym było trzymanie za rękę.
- Louis był strasznie smutny, gdy ciebie nie widział. - powiedziała druga siedząca naprzeciw mnie. Popatrzyłam na nią zdezorientowana mrugając kilkakrotnie powiekami. Nie mogłam uwierzyć w jej słowa, zastanawiałam się czy czuł się tak samo jak ja - bez życia, bez powodów do uśmiechu.
- Myślę, że się ucieszy widząc cię tutaj. - dodała . Moje serce zabiło szybciej, gdy mała to powiedziała. W głębi duszy już nie mogłam się doczekać, aż go zobaczę. Ale bałam się. Po tylu dniach nieobecności, próbowania zapomnieć o nim i starania ułożyć sobie życie na nowo. Bałam się, to chyba normalna reakcja, co nie?
- I jest nasz solenizant. - jakiś głos ze środka salonu wypowiedział to zdanie, a ja zamarłam. Odwróciłam się w stronę, gdzie teraz wszyscy zgromadzeni goście spoglądali. I zobaczyłam go. Stał po środku wejścia ubrany w czarne, eleganckie spodnie, białą koszulę i czarny krawat. Prezentował się po prostu idealnie, z resztą jak zawsze. Włosy postawił lekko do góry, co wyszło mu na dobre. Bo w takim wydaniu wyglądał całkiem inaczej. Nie jak zwyczajny Louis, a nadzwyczajny Louis. Moje serce zabiło szybciej na ten widok i już wiedziałam, że nadal czuję coś do tego chłopaka.


Perspektywa Louisa

Nie miałem ochoty zejść na dół. Czułem, że ten wieczór nie będzie należał do udanych. Mimo, że są moje urodziny. Mama zaprosiła prawie całą rodzinę, a to potęgowało moją niechęć do ruszenia się i zrobienia czegoś pożytecznego.
Lottie przygotowała mi ciuchy na dzisiaj. Gdy zobaczyłem białą koszulę i krawat skrzywiłem się. Nigdy nie lubiłem nosić tego typu ubrań. Zazwyczaj uwierały mnie w szyję, co nie było miłym uczuciem.
Podobno mama przygotowała dla mnie jakąś niespodziankę. Myślę, że to jakiś prezent z okazji moich dwudziestych urodzin, ale co to może być to nie mam pojęcia. Nawet bliźniaczki nie chciały mi powiedzieć co kombinuje. Próbowałem na wszystkie sposoby wyciągnąć z nich tą informację, ale młode za żadne skarby nie chciały nic zdradzić. Cóż, zostało mi czekać do wieczora na tą tajemniczą niespodziankę.
- Gotowy? - zapytała Lottie wchodząc do mojego pokoju, gdy stałem przed lustrem i poprawiałem swój krawat. Popatrzyłem na nią, gdy stała w progu drzwi mojego pokoju i przypatrywała mi się z szalonym uśmieszkiem na ustach.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytałem zaciekawiony odwracając się jeszcze w stronę łóżka i zakładając na siebie marynarkę. Ale ostatecznie stwierdziłem, że zrezygnuję z niej, bo nie za dobrze czuję się w takim wydaniu.
- Z niczego. Po prostu cieszę się, że są święta. - odpowiedziała podchodząc do mnie i poprawiając mój krawat. Była o wiele niższa ode mnie, ale to jej wcale nie przeszkadzało dosięgnąć spokojnie do mojej szyi.
- Można powiedzieć, że ja też. - mruknąłem, gdy dziewczyna odsunęła się ode mnie przyglądając się swojemu dziełu.
- Świetnie wyglądasz Lou. - skomentowała mój strój, a ja lekko się uśmiechnąłem. To był chyba pierwszy uśmiech od kilku dni. Od tych siedmiu niewyobrażalnie trudnych i bolesnych dla mnie dni. Chciałbym zobaczyć Jo, chociaż na moment. Ale wiem, że to jest niemożliwe, bo dziewczyna jasno powiedziała, że nie chce mnie znać, ani widzieć. Myślę, że już ułożyła sobie życie z Harrym. On jest dla niej idealnym partnerem do życia niż ja. Niezdecydowany i beznadziejny Louis.
- Myślę, że powinniśmy już schodzić. Pewnie wszyscy już są na dole. Słyszałam jak kilka aut podjeżdża pod dom. - powiedziała Lottie, a ja głośno odetchnąłem. Nie miałem ochoty tam schodzić, ale wiedziałem że jak tego nie zrobię zostanę okrzyczany przez moją mamę, a co za tym idzie nie będzie się do mnie odzywać przez kilka następnych dni. W sumie nie byłoby takie złe, mógłbym mieć spokój przez jakiś czas. Żartuję oczywiście. Nie zniósłbym jakby mama się na mnie gniewała.
- Dobra, chodźmy. - odpowiedziałem jej, a ona aż podskoczyła w miejscu ciesząc się z czegoś. Tylko sam nie widziałem z czego. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę schodów. Jej sukienka falowała z każdym jej najdrobniejszym ruchem, a ja zastanawiałem się kiedy ona tak wyrosła. Pamiętam jak nosiłem ją na rękach, gdy była maleńka.
- Lottie, spokojnie. Chcesz mnie zabić? - zapytałem, gdy dziewczyna przyśpieszyła kroku, gdy byliśmy już na dole.
- Nie, ale chcę abyś w końcu coś zobaczył. - powiedziała i popchnęła mnie na sam środek salonu, gdzie wszyscy goście już siedzieli i żywo o czymś rozmawiali.
- I jest nasz solenizant. - oznajmił wujek Mick, brat taty, gdy mnie zauważył. Czułem wzrok wszystkich osób na sobie. Zacząłem rozglądać się po pokoju w celu zobaczenia kto do nas dzisiaj zawitał. I wtedy moim oczom ukazali się rodzice Jo siedzący na kanapie. Mama dziewczyny uśmiechała się do mnie miło, ojciec mimo, że jeszcze kilka tygodni temu była na mnie zły również się uśmiechnął. Otworzyłem tylko szeroko oczy i zacząłem jeszcze bardziej rozglądać się po pomieszczeniu. Moje oczy skanowały wszystkie twarze, gdy poszukiwałem Jo. Musiała gdzieś tutaj być. W końcu odwróciłem głowę w stronę, gdzie stała choinka i wtedy ją ujrzałem. Siedziała na dywanie wraz z moimi siostrami i Maxem. Jedna z bliźniaczek trzymała ją za dłoń, co wyglądało bardzo słodko. Mały uśmiech zagościł na moich ustach, gdy to zobaczyłem.
- Wszystkiego najlepszego brat. - szepnęła tylko Lottie do mojego ucha i uśmiechnęła się lekko do mnie, a ja popatrzyłem na nią i mocno ją do siebie przytuliłem. Teraz wiem, że jest jakaś szansa dla nas skoro Jo tutaj jest. Mamy okazję porozmawiać i albo dojść do porozumienia, albo całkiem się od siebie odciąć.

Perspektywa Jo

Cały czas patrzyłam na Louisa, a on na mnie. Z moich oczu uleciały dwie łzy, które szybko otarłam. Nie mogłam oderwać od niego swojego wzroku. Po prostu siedziałam na dywanie i patrzyłam na niego. Sama nie wiem dlaczego. Może dlatego, że tak długo go nie widziałam i wszystkie uczucia, które tłumiłam w sobie w końcu wyszły na zewnątrz. Teraz już sama nie wiem co mam zrobić. Czy wstać i podejść do niego, a może uciec gdzie pieprz rośnie? Nie wiem, chciałabym aby to wszystko było prostsze. Abyśmy byli razem i nie musieli martwić się o to co będzie za chwilę. Po prostu cieszylibyśmy się swoją obecnością i śmialibyśmy się z głupich żartów, które Lou by opowiadał. Właściwie teraz tak patrząc na to wszystko z perspektywy czasu zastanawiam się dlaczego my się rozstaliśmy? Chciałam przestrzeni, chciałam to wszystko na spokojnie przemyśleć i dojść do jakiegoś sensownego rozwiązania. Ale przez ten czas doszłam do jednego wniosku - ja nadal kocham Louisa i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Jest on moim całym światem i chciałabym, aby teraz mnie do siebie przytulił, aby objął mnie swoimi rękami i szepnął cicho do ucha, że mnie kocha. Ale wiem, że to nie jest takie proste, a ja mogę sobie o tym tylko pomarzyć i fantazjować o tym. Dlaczego życie nie może być prostsze? Dlaczego ludzie skoro tak bardzo się kochają, niszczą wszystko na czym im zależy? Dlaczego? Może dlatego, że nie chcą dopuszczać do siebie takich myśli, że mogą być szczęśliwi. A każdego ranka mogą wstawać z uśmiechem na ustach i cieszyć się z nowego, rozpoczętego dopiero co dnia? Myślę, że o to w tym wszystkim chodzi. Bóg stworzył ten świat dla nas, ludzi. Chciał abyśmy zaznali w życiu szczęścia i smutku. Tylko dlaczego w moim życiu najwięcej jest smutku? Mimo tego, że mam, a raczej miałam, kochanego chłopaka, który kochał mnie and życie, robił wszystko abyśmy byli szczęśliwi, a ja po prostu go odrzuciłam tłumacząc się tym, że potrzebuję przestrzeni i czasu na przemyślenie wszystkiego. A tak naprawdę czas, który dostałam nie pomógł mi w niczym, a tylko zniszczył wszystko co kochałam. Od samego początku wiedziałam, że chcę wrócić do Louisa i chcę z nim dalej być. Ale ja jako ta głupia idiotka musiałam dać mu czekać i niszczyć go jeszcze bardziej. Chciałam dla nas dobrze, myślałam, że tak będzie najlepiej, ale się pomyliłam. Zawsze gdy chcemy czegoś "dobrze" zazwyczaj, a raczej zawsze wychodzi źle. I ja się pytam gdzie tu logika? Czasem nie rozumiem tego świata, naprawdę.
Nim się spostrzegłam wszyscy goście zaczęli wstawać i kierować się do jadalni. Natomiast ja wstąpiłam po drodze do łazienki. Wiedziałam, że rozmazałam się przez łzy, dlatego też chciałam sprawdzić w jak bardzo tragicznym stanie jestem.
Louis zniknął razem z innymi gośćmi w jadalni, więc miałam chwilę czasu zanim znów go zobaczę. Skierowałam się na piętro i weszłam do łazienki. Szybko poprawiłam makijaż i nim się zorientowałam stałam obok wejścia do jadalni. Słyszałam głośne rozmowy i śmiechy dzieciaków. Bałam się wejść, bałam się że pani Jay postanowiła posadzić mnie obok Louisa, a sądząc po jej wtrącaniu się w nasze sprawy na pewno tak będzie. Wzięłam głęboki oddech i stawiając jeden krok chciałam ruszyć do przodu, ale jakiś cichy i łagodny głos z tyłu wypowiedział moje imię. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Louisa. Policzki miał całe mokre od łez. Myślałam, że chłopak jakoś się trzyma. Wywnioskowałam to poprzez jego poprzedni widok w salonie, ale teraz stwierdzam że wygląda jak kupka nieszczęścia.
- Louis. - wypowiedziałam tylko cicho jego imię i nim się spostrzegłam chłopak trzymał mnie mocno w swoich objęciach, a jego usta wylądowały na moich.

_______________________________________________________________________________
Wiem, wiem, wiem. Po raz kolejny jestem wredna kończąc rozdział w takim momencie. 
Ale muszę Was jakoś przygotować na to co będzie w następnym, bo obiecuję że będzie się działo!!!
Ostatnio pisałam Wam, że nie mam za dużo czasu, aby pisać rozdziały. Ale wiecie co? Dobrze mi to wychodzi, bo im mniej czasu mam na pisanie, tym bardziej moja wena utrzymuje się przy mnie. A co za tym idzie piszę je na szybko i nim się orientuję mam już połowę. 
Hmm całkiem dziwne :)
Następny postaram się dodać za dwa dni, czyli w czwartek, ale nie chcę nic obiecywać.
Kocham Was, mam nadzieję, że o tym pamiętacie. 
Do następnego :)

11 komentarzy:

  1. Rozdział boskii ♥ . Czekam na następny ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mów, że się zejdą. Za szyyybko. :c

    @claudialech

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG suuper i nareście Lou jest z Jo przynajmniej na to wychodzi xD Kocham twoje rozdziały i cierpliwie czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow super ci wyszedł ten rozdział :) nie mogę się doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super !!! Do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. LOVE U BABY!
    Twoje rozdziały są boskie.
    I wanna be a billionare! Wystarczy że to przeczytam i czuję się jakbym nim była. Do nexta. Nie pośpieszam, czekam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  7. Niech w nastepnym rozdziale pójdą do łóżka :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Hahahahaha a tobie to tylko jedno w glowie haha

    OdpowiedzUsuń
  9. Sorki, ze dopiero teraz. Świetny rozdział <33

    OdpowiedzUsuń