sobota, 28 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 119.

Gdy tylko otworzyłam zaspane powieki jasne światło mnie oślepiło, na co od razu je zamknęłam.
Jest już jasno na zewnątrz, a co oznacza że nastał poranek. Chciałam rozciągnąć mięśnie, ale gdy tylko uniosłam ręce w górę natrafiłam na coś twardego. Szybko powędrowałam wzrokiem w tamtą stronę i to co zobaczyłam wywołało ogromny uśmiech na mojej twarzy.
To Louis. Mój Louis spał obok mnie. Jego twarz wyglądała tak młodo we śnie. Żadnych zmarszczek, żadnych worków pod oczami, ani żadnego zmęczenia. Tylko spokój i opanowanie.
Uniosłam dłoń i zaczęłam głaskać go po policzku. Najbardziej czule jak tylko potrafiłam. Tak bardzo mi go brakowało. Tak bardzo za nim tęskniłam, przez te ostatnie tygodnie, gdy budząc się nie było go obok mnie, a tylko puste i zimne miejsce.
A teraz? Leży tutaj obok mnie, w moim łóżku w moim domu, a co najlepsze jest tylko i wyłącznie mój. Cały mój.
Poprawiłam swoją pozycję, także teraz leżałam twarzą skierowaną w stronę chłopaka. I nachylając się złożyłam na jego ustach pocałunek. Chłopak ani drgnął, dlatego pogłębiłam pocałunek, a wtedy dłonie chłopaka złapały mnie za biodra i położyły na jego torsie.
- Dzień dobry piękna. - przywitał się ze mną zachrypniętym głosem i z zamkniętymi oczami.
Śmiesznie to wyglądało.
- Cześć przystojniaku. - odpowiedziałam nachylając się nad nim i całując jego zamknięte powieki, które po chwili się otworzyły, a ja mogłam ujrzeć niebieskie tęczówki mojego chłopaka.
- Przepraszam za obudzenie. - dodałam wsuwając palce we włosy chłopaka, który tylko jęknął z zadowolenia, gdy zaczęłam masować skórę jego głowy.
- Takie pobudki to ja mogę mieć codziennie. - odpowiedział unosząc głowę znad poduszki i całując mnie w policzek. Zachichotałam cicho, a Louis uśmiechnął się do mnie ukazując swoje idealnie białe uzębienie.
- Ciesz się, że nie postanowiłam obudzić się za pomocą szklanki wypełnionej wodą. - zaśmiałam się, a Louis od razu spoważniał. Przestałam się śmiać i obserwowałam bacznie jego reakcję, gdy nagle chłopak wybuchnął śmiechem.
- Mam cię! - oznajmił głośno trącając palcem czubek mojego nosa.
- Bardzo śmieszne, serio. - odpowiedziałam przewracając oczami.
Nastała między nami chwila ciszy, a ja położyłam głowę na torsie chłopaka, gdy ten bawił się końcówkami moich włosów. Mogłabym leżeć tak całą wieczność, ale mój brzuch nie pozwolił mi na to, ponieważ zaczął domagać się jedzenia, a ja nie mogłam pozwolić na to aby aż tak bardzo się męczył.
- Chyba ktoś tu jest głodny. - powiedział Louis wyrywając mnie z zamyślenia.
- Chyba tak. - odpowiedziałam unosząc głowę i, podpierając się na brodzie położonej na klatce piersiowej chłopaka, patrzyłam na niego.
- Idziemy coś zjeść? - zapytał, a ja potaknęłam i zaczęłam powoli podnosić się z jego ciała.
Kiedy stałam już obok łóżka odwrócona plecami w stronę Louisa i szukałam kapci, ten złapał mnie za biodra i przytulił do siebie, a następnie podprowadził do lustra wiszącego obok szafy.
Stanęliśmy przed nim patrząc na swoje odbicie, gdy Lou się odezwał.
- Patrz jak pięknie razem wyglądamy. - powiedział pokazując na nas podbródkiem.
- Taa zwłaszcza rano. - odpowiedziałam głaskając go po policzku. Klepnęłam go lekko w policzek, a następnie wyrywając się z jego objęć chciałam ruszyć w stronę drzwi, aby następnie zejść na dół i zobaczyć co tam się dzieje.
Ale Louis mi na to nie pozwolił przyciągając mnie bliżej siebie i znowu staliśmy przed lustrem patrząc na swoje odbicia w nim.
- Puść mnie, idę zrobić śniadanie. - oznajmiłam i próbując się wyrwać z jego uścisku, ale chłopak podwoił go i nie miałam wyjścia, jak stać i patrzeć na niego, albo w dół na swoje stopy.
- Ja mówię serio Jo. Popatrz jak idealnie do siebie pasujemy. Czyż to nie jest dziwne? - zapytał.
- Tak, dziwne. Bo jest godzina dziewiąta rano, a ty mi mówisz że pięknie wyglądamy. - odpowiedziałam patrząc w oczy Louisowi, gdy ten odbity był w lustrze.
- No bo tak jest.
- Jasne. Ja ledwo wyspana w za dużej koszulce i długich, bawełnianych spodniach, z włosami stojącymi we wszystkie strony świata i podpuchniętymi oczami. - wyjaśniłam, po czym kontynuowałam. - A ty? - przyglądnęłam mu się. - Ty to ty. Idealny facet, wyglądający perfekcyjnie nawet rano. - dodałam próbując ukryć wkradający się na me usta uśmieszek.
- Zwaliłaś mnie. Nie myślałem, że tak to postrzegasz.
- Ale co? Ciebie? Kochany dla mnie jesteś idealny. - odpowiedziałam odchylając głowę w lewą stronę i składając pocałunek na policzku chłopaka.
- Kocham cię skarbie. - powiedział całując mój podbródek.
- Ja ciebie również, ale teraz czy mógłbyś mnie puścić, bo ja naprawdę jestem bardzo głodna i zaraz tutaj zemdleję. - odpowiedziałam próbując wyrwać się z jego uścisku, ale na marne.
- Mógłbym cię uratować i na przykład zrobić sztuczne oddychanie. - zaczął się wygłupiać i przechylił mnie także teraz trzymał mnie jedną ręką pod plecami, gdy moja głowa prawie spotkała się z podłogą, a włosy jej dotykały.
- Wariat. - podsumowałam jego zachowanie, gdy powróciłam do normalnej pozycji i w końcu mogłam wyrwać się z jego uścisku.
- Ale twój. - zaśmiał się, po czym razem ruszyliśmy w stronę drzwi, a następnie schodów.
Będąc już na dole stwierdziłam, że nie ma aż takiego strasznego bałaganu jaki myślałam, że będzie. Gorzej było, gdy weszłam do kuchni. Brudne talerze leżały na stołach, miski po czipsach i ciastkach leżały na podłodze. Plastikowe kubeczki walały się w zlewie. Ja nie wiem co myśmy wczoraj robili, że aż tak to wszystko wygląda.
Przecież jakby moja mama to zobaczyła to by zawału serca dostała. Właśnie mama! Ciekawe gdzie są i o której wrócą. Mam nadzieję, że uda nam się ogarnąć dom przed ich przyjazdem.
- Jo! - zawołał mnie Louis, gdy ja szukałam telefonu.
- No? - odkrzyknęłam schylając się i szukając urządzenia nawet pod stołami, ale nie było go tam.
- Chodź tutaj szybko. Musisz coś zobaczyć. - powiedział, a ja ruszyłam w jego stronę.
- Co jest? - zapytałam stając obok niego i zakładając ramiona na klatce piersiowej.
- Patrz. - powiedział wskazując na kanapę, na której Meg ze Stanem smacznie sobie spali. A co najlepsze, że byli aż tak przytuleni do siebie, iż bałam się że zaraz mogą siebie zgnieść nawzajem.
- Oni są nienormalni. - oznajmiłam rozglądając się po pokoju w celu znalezienia komórki.
- Trochę są, ale wiesz co? Najwyższy czas ich obudzić i mam sposób na to. - powiedział cicho podchodząc do wieży i majstrując coś przy niej.
- Rób co chcesz, ale nie widziałeś może mojego telefonu? - zapytałam.
- Nie widziałem. Chcesz żebym zadzwonił? - zapytał nie odwracając się do mnie.
- Nie, nie trzeba. - odpowiedziałam. - Może go znajdę. - dodałam nieco ciszej rozglądając się jeszcze uważniej po pokoju. Gdzie może być ten głupi telefon? Przecież nie piłam, aż tak dużo aby go zgubić i nie pamiętać gdzie go położyłam.
- Jo, jesteś gotowa? - zapytał Louis podchodząc bliżej mnie, gdy stałam obok stołu, gdzie wczoraj postawiony był alkohol.
- Na co? - zapytałam zdenerwowana. Dla mnie nie liczyła się jakaś głupia pobudka, a to by znaleźć telefon i zadzwonić do rodziców.
- No na pobudkę Meg i Stana, gdzie ty żyjesz Jo? - zapytał przewracając oczami.
- Rób co chcesz. - odpowiedziałam nie zwracając na niego uwagi.
- Dobra, pomogę ci szukać telefonu, ale pod jednym warunkiem. - popatrzył na mnie mówiąc to, a ja odwróciłam głowę w jego stronę. - Jak zostaniesz tutaj ze mną i zobaczysz ich reakcję. - dodał z uniesionymi brwiami.
- Dobra. - zgodziłam się. Zawsze to lepiej, gdy ma się pomoc przy szukaniu, prawda?
- Tutaj jest. - krzyknął Louis, gdy byliśmy na górze. Nawet przeszukałam sypialnię rodziców i pokój Maxa, choć dobrze wiedziałam że nie wchodziłam do tych pomieszczeń wczorajszego wieczora. A Louis posprawdzał łazienkę i mój pokój.
- Dzięki bogu, myślałam że go zgubiłam. - odebrałam od niego moją zgubę i od razu sprawdziłam spis połączeń. Nie miałam żadnego nieodebranego połączenia. To dobrze, bo przynajmniej rodzice nie dobijali się do mnie, a ja nie stresowałam myśląc, że dzwonili do mnie i martwili się dlaczego nie odbieram.
- Możemy teraz zrobić najlepszą pobudkę, jaką tylko wymyśliłem? - zapytał Louis, a ja potaknęłam.
W sumie nie mogłam się doczekać, co on takiego wymyślił, i przede wszystkim jak zareagują Meg i Stan. Myślę, że nie będą za szczęśliwi z takiego obrotu sprawy, ale cóż. Taki jest świat - brutalny i z nikim się nie liczy.
Żartuję!
Zeszliśmy na dół i Louis od razu podbiegł do wieży i trzymał palec wskazujący nad przyciskiem play.
Odwracając głowę popatrzył na mnie, a gdy ja kiwnęłam na znak że jestem gotowa, chłopak zrobił jeden ruch, a cały dom wypełniła głośna, rockowa muzyka dobiegająca z głośników.
Obserwowałam z zaciekawieniem jaka będzie ich reakcja. Pierwszy otworzył oczy Stan. Rozejrzał się po wnętrzu pokoju, a po chwili przytulił mocniej do Meg i odetchnął głęboko znowu zasypiając.
Popatrzyliśmy z Louisem na siebie nieźle zdezorientowani i wzruszając ramionami w tym samym czasie obserwowaliśmy Meg.
Z kolei dziewczyna otworzyła oczy i zaczęła strasznie się wiercić, w czego skutku - Stan spadł na podłogę z głośnym trzaskiem.
Oboje z Louisem obserwowaliśmy jej poczynania. Wstała z kanapy i podeszła do wieży, a następnie wyłączyła ją całkiem. Pokój wypełniła głucha cisza, a jedynym zakłóceniem jej były ciche jęki Stana leżącego na podłodze.
- Myślę, że coś go boli. - szepnęłam do Louisa wskazując palcem na biednego chłopaka.
Louis tylko kiwnął głową, stojąc obok mnie z szeroko otwartą buzią. Chyba nie spodziewał się takiej reakcji naszych przyjaciół. Może myślał, że będą nas wyzywać od najgorszych za to, że obudziliśmy ich, a to w dodatku w taki sposób. Ale cóż po nich można się wszystkiego spodziewać.
- Chodź lepiej zrobimy śniadanie. - oznajmiłam kierując się w stronę kuchni. - I lepiej zamknij usta, bo ci mucha wleci. - dodałam łapiąc chłopaka za rękę i ciągnąc za sobą.
Przygotowaliśmy dla wszystkich ciepłe tosty z serem i pomidorem, a do tego ogromny dzbanek kawy i przy okazji paczkę tabletek przeciwbólowych.
Poleciłam Louisowi, aby zawołał naszych śpiochów.
-No dzień dobry. Jak się spało? - przywitałam się z nimi, gdy ledwo żywi weszli do kuchni.
- Kto? Powtarzam kto? Był taki mądry i włączył muzykę? - zapytał Stan siadając na jednym z krzeseł i podpierając głowę na splecionych dłoniach.
- Co ty gadasz? Ja nic takiego nie pamiętam. - odpowiedział Louis siadając obok chłopaka. - Może powinieneś udać się do specjalisty? - zapytał klepiąc go po plecach i jednocześnie starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Stary, radziłbym ci abyś odszedł ode mnie, bo inaczej nie ręczę za siebie. - warknął Stan, a Louis jak na zawołanie odsunął się i usiadł dwa krzesła dalej od chłopaka.
Widziałam strach w oczach Louisa. W sumie nie dziwię się mu, że tak zareagował sama pewnie bym uciekła gdzie pieprz rośnie, jakby Stan tak się do mnie odezwał i tak na mnie popatrzył.
- Jo? - zwrócił się do mnie.
- Tak? - zapytałam przełykając głośno ślinę.
- Masz jakieś tabletki przeciwbólowe? - zapytał patrząc na mnie z miną małego, bezbronnego szczeniaczka.
- Pewnie. - odpowiedziałam podając mu całą paczkę, a ten łyknął chyba ze trzy pastylki. Musiał mieć niezłego kaca, skoro uciekł aż do takich kroków.
- To co jemy? - zapytałam spoglądając na Meg, a ta tylko kiwnęła głową i usiadła na krześle obok Stana i zaczęła czule głaskać go po plecach. Myślę, że chciała w ten sposób okazać mu nieco wsparcia.
Ja usiadłam obok Louisa, który ucieszył się, okazując to przez szybki pocałunek w policzek, a za chwilę wszyscy zaczęliśmy jeść śniadanie autorstwa mojego i Louisa.
Po posiłku, który bardzo wszystkim smakował, a zwłaszcza Stanowi, który zjadł niemożliwą ilość tostów, zadzwonił mój telefon.
Szybko wstałam od stołu i podbiegłam do brzęczącego urządzenia.
- Halo? - odebrałam telefon nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Dzień dobry Jo. Szczęśliwego Nowego Roku. - powiedziała mama z przesadną ekscytacją w głosie, a ja uśmiechnęłam się.
- Cześć mamuś. - odpowiedziałam naciskając na ostatnie słowo, aby moi towarzysze wiedzieli kto to dzwoni. Obserwowałam ich reakcje. Louis był przerażony, Meg zatrzymała się w połowie picia z kubka, a Stan miał wszystko gdzieś. Leżał na stole i jak się mogę domyślać - spał.
- Jak Sylwester się udał? - zapytała, a ja przełknęłam głośno ślinę zastanawiając się czy powiedzieć prawdę i przyznać się jaki w domu panuje bałagan, czy może na ściemniać.
- Super, właśnie jemy śniadanie. - odpowiedziałam cóż zgodnie z prawdą, ale postanowiłam że nie przyznam się mamie do niezłego nieporządku panującego w domu.
- To dobrze. My z ojcem właśnie jedziemy po Maxa do dziadków, więc powinniśmy być do jakichś dwóch godzin. - oznajmiła, a ja czułam jak nogi się pode mną uginają. Nie ma szans abyśmy zdążyli ogarnąć cały dom w dwie godziny.
- Och. - tylko tyle potrafiłam wydusić z siebie. Na nic więcej nie było mnie stać.
- Coś ty taka dziwna dzisiaj jesteś? Masz kaca? - zapytała mama, a ja zaśmiałam się nerwowo.
- Nie, no co ty. Krótko spałam i tyle. - odpowiedziałam drapiąc się po czole.
- Dobra to ja już kończę, a ty idź się połóż. Do zobaczenia. - powiedziała i rozłączyła się. A ja wtedy zaczęłam wydawać z siebie rozkazy.
- Słuchajcie, moi rodzice będą tutaj za około dwie godziny, a my nawet nie zaczęliśmy sprzątać. - powiedziałam cała spanikowana.
- Dobra, to podzielmy się na grupy. Ja i Stan sprzątamy pokój, a ty i Louis kuchnię. - oznajmiła Meg, a ja podziękowałam jej cicho, za to że tak bardzo mi dziś pomaga. Ona zawsze potrafi mnie wesprzeć na duchu i pomóc, gdy tylko tego potrzebuję.
Dwie godziny później cały dom lśnił czystością, a my zmęczeni i wykończeni szorowaniem i myciem wszystkiego co tylko znalazło się w naszych dłoniach siedzieliśmy na kanapie w salonie pijąc ciepłe kakao.
- Dziękuję wam kochani za pomoc. - oznajmiłam.
- Ależ nie ma za co kochana. My zawsze chętni do pomocy, co nie chłopaki? - zapytała Meg spoglądając to raz na Stana, raz na Louisa, a ci jak na zawołanie przytaknęli głowami.
- Nie wiem co bym bez was zrobiła, pewnie nie wyrobiłabym się czasowo. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Od czego ma się przyjaciół. - powiedział Stan upijając łyk z kubka.
- I chłopaka. - wtrącił Louis, a ja obdarowałam go ogromnym uśmiechem i czule pogłaskałam po policzku.
A wtedy naszą rozmowę przerwał trzask zamykanych drzwi, i ja wiedziałam że to rodzice i Max przyjechali do domu.

Perspektywa Louisa

- To my spadamy. - oznajmiła Meg, gdy tylko rodzice Jo przekroczyli próg domu.
- Dzięki jeszcze raz. Fajnie się wczoraj bawiliśmy. - odpowiedziała jej dziewczyna, a Meg tylko przytaknęła głową i zbierając na wpół śpiącego Stana z kanapy wyszli z domu, gdzie po drodze jeszcze przywitali i zarazem pożegnali z rodzicami Jo.
- I jak było? - zapytała pani Monk, gdy tylko nas zobaczyła.
- Super, naprawdę. - odpowiedziała jej Jo, a ja widziałem jak cała się trzęsła z nerwów. Albo to było spowodowane bałaganem panującym w domu, albo tym że zobaczyła swojego ojca. Myślę, że to drugie, bo przecież dom lśni czystością, jak nigdy.
- To dobrze. - odpowiedziała jej mama ściągając z siebie płaszcz i odwieszając w szafie. Ojciec Jo pomagał rozebrać Maxa, który tylko tupał w miejscu małymi nóżkami, chcąc w końcu przywitać się ze swoją siostrą, a ja miałem cichą nadzieję, że również ze mną.
Gdy tylko Max był już rozebrany podbiegł do Jo i po prostu wskoczył w jej ramiona, a dziewczyna trzęsącymi się dłońmi w ostatniej chwili złapała malca i przytuliła do siebie.
Zauważyłem, ze pan Monk w ogóle się do nas nie odezwał. Zazwyczaj buzia mu się nie zamykała, gdy tylko mnie spotkał, bo tak oboje nawijaliśmy, że później to mnie gardło bolało od naszych rozmów.
A dzisiaj? Nic. Ani jednego słówka nie powiedział. Naprawdę to się wydaje dziwne i w ogóle do niego nie podobne.
- Dzień dobry. - przywitałem się z nim, gdy przeszedł obok mnie i wszedł do kuchni, a on tylko kiwnął głową i zajął się robieniem sobie czegoś do picia.
- Co mu jest? - zapytałem Jo, gdy tylko przeszliśmy z Maxem do salonu, a mały dopadł do pudełka z zabawkami i zaczął wyciągać z niego przeróżne samochodziki i klocki.
- Nie wiem. Może jest zmęczony wczorajszą nocą, albo co gorsza... - zatrzymała się w połowie zdania patrząc na mnie z przerażoną miną.
- Albo co? - dopytywałem.
- Albo jest zły na mnie za wczoraj, gdy rozmawialiśmy, no wiesz. - dokończyła wskazując na swój brzuch, a ja domyśliłem się, że chodzi jej o ciąże.
- Myślę, że nie. Aż tak długo by go trzymało? - zapytałem splatając nasze palce ze sobą, chcąc dodać dziewczynie nieco otuchy.
- On jak się gniewa, to nawet po kilka tygodni Louis, więc wszystko jest możliwe. - odpowiedziała ściskając mocniej moją dłoń.
A wtedy naszą uwagę przykuł osobnik, o którym akurat rozmawialiśmy. Jego wzrok powędrował do naszych splecionych dłoni, a Jo od razu zorientowała się o co mu chodzi i chciała rozplątać nasze palce, ale nie dałem jej tego zrobić. Chciałem pokazać, że nie ważne co się dzieje między nią, a jej ojcem ja zawsze będę po jej stronie i blisko niej.
- Nawet tutaj musicie się obściskiwać? - zapytał z pogardą pokazując palcem na nasze dłonie.
- Tak. - odpowiedziałem pewnie patrząc na jego twarz.
- Proszę? - zapytał stając naprzeciwko nas. Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi, a zwłaszcza ode mnie.
- Powiedziałem, że tak. Musimy się trzymać za ręce, a nie obściskiwać, dokładniej mówiąc. - oznajmiłem mu, a szczęka mężczyzny widocznie znieruchomiała.
- Nie takim tonem chłopcze. - powiedział odwracając się i siadając na fotelu stojącym obok kanapy i jak najdalej ode mnie.
- Tak? - zapytałem puszczając dłoń przerażonej Jo i wstając z kanapy. - A pan mógł wczoraj wytykać Jo jej ciążę? - zapytałem stając naprzeciw niego z założonymi rekami na klatce piersiowej.
- Proszę? - co on ma z tym proszę?
- Nie proszę, tylko tak. Przesadził pan i dobrze pan o tym wie. - dodałem, a moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie.
- Moim zdaniem nie przesadziłem, powiedziałem tylko to o czym myślałem naprawdę. - odpowiedział sięgając po pilot i włączając telewizor.
- Powinien się pan cieszyć, że pańska córka jest szczęśliwa.
- A to, że była w ciąży to też powinienem się cieszyć?
- Tak. - odpowiedziałem stanowczo jednocześnie spoglądając na Jo. Która miała zaszklone oczy, a wystarczyła tylko chwila, z jej oczu zaczęłyby płynąć łzy. Nie mogłem pozwolić na to, aby dziewczyna przeze mnie płakała, ale musiałem rozprawić się z jej ojcem. On nie mógł tak postępować i tak traktować swojej jedynej córki.
- Z ciąży, w której była osiemnastoletnia dziewczyna? - zapytał z pogardą patrząc na mnie, a ja już nie wytrzymałem. Podszedłem do niego bliżej, a Jo wstała na równe nogi i podbiegła w moją stronę odciągając mnie od niego.
- Lou daj spokój. - powiedziała szlochając. - Błagam cię, nie warto. - poprosiła, a ja nie mogłem dłużej. Przytuliłem ją do siebie, a dziewczyna zaczęła szlochać w moją koszulę.
- I co pan najlepszego narobił? - zapytałem, a ten tylko wywrócił oczami i zaczął oglądać jakiś głupi dokument w telewizji.
- Dlaczego wy nigdy nie możecie się dogadać? Dlaczego mi to robicie? Dlaczego? - wychlipała ledwo łapiąc powietrze.
- Dlaczego nie możecie się dogadać dla mnie? To nie jest takie trudne. - dodała mocniej się do mnie tuląc. Tak bardzo ją kocham, że nie mogę na nią patrzeć jak płacze, i to przez swojego ojca.
- Zabierz mnie stąd Louis, ja nie chcę tutaj być. - poprosiła odsuwając się ode mnie i spoglądając w górę.
- Dobrze. - odpowiedziałem.
- Nie będziesz jej nigdzie zabierał. - zaprotestował tata Jo, a ja cały się spiąłem.
- Owszem może, i to zrobi. - odpowiedziała Jo, ciągnąc mnie za rękę w stronę swojego pokoju.
- Po moim trupie. - krzyknął tata dziewczyny, gdy my zniknęliśmy na schodach.
- Mogę u ciebie przenocować? - zapytała powstrzymując napływające do oczu łzy.
- Oczywiście. - odpowiedziałem podchodząc do niej, i mocno ją do siebie przytulając.
- Przepraszam za to. - powiedziała cicho wskazując w stronę drzwi.
- Przestań, nie zamartwiaj się tym tak. Za niedługo wracamy na studia, zaczynami nowy semestr i zobaczysz, zapomnisz o tym wszystkim.
- Wiem, ale to mój tata i nie powinnam być z nim w złych relacjach.
- I tak żyjemy już z nim w złych relacjach, a to przeze mnie, więc będziemy przechodzić przez to razem, dobra? - zapytałem, a ona potaknęła.
- Szybko się spakuję i możemy iść. - powiedziała łamiącym się głosem.
- Jesteś tego pewna? Może da się jeszcze to odwrócić. Nie chcę, abyś przeze mnie była skłócona z rodzicami. - powiedziałem jej, a ona tylko pokręciła głową.
- Nie z rodzicami, a z tatą. - sprostowała. - Poza tym już od dawna jesteśmy skłóceni. - dodała pakując ciuchy do dużej torby.
- Pojedziemy jutro do Londynu, prawda? Nie chcę być już w tym mieście.
- Oczywiście, co tylko chcesz. - uspokoiłem ją pocierając plecy w czułym geście.
- Dziękuję. - wychlipała, a łzy leciały jej ciurkiem po policzkach. Wiedziałem, że to przeze mnie. Wiedziałem, że to ja do tego doprowadziłem, ale kurwa, gdyby jej ojciec był tylko inny i bardziej człowieczy zrozumiałby, że jesteśmy tylko ludźmi i błędy nam się zdarzają. A zwłaszcza nam - młodym ludziom.
- Możemy jechać. - oznajmiła Jo, wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia.
Złapałem ją za rękę i zeszliśmy na dół.
Ojciec dziewczyny siedział w tym samym miejscu co wcześniej, wpatrzony był w telewizor.
- Do widzenia. - powiedziała tylko Jo, przechodząc obok niego. Nawet na nas nie popatrzył, nawet nie obejrzał się za siebie, wpatrzony był tylko w to głupie, czarne pudło, które grało głośno.
Stanęliśmy na chwilę w salonie, miałem nadzieję, że mężczyzna jednak spojrzy na nas, ale się myliłem. Jo tylko cicho załkała.
- Do widzenia mamo. - zwróciła się do matki, która zdezorientowana stała w kuchni i przyrządzała coś do jedzenia, bo bardzo ładnie pachniało.
- A gdzie wy się wybieracie? - zapytała, a Jo popatrzyła na mnie dając mi znak, abym wytłumaczył kobiecie o co chodzi, a ona pójdzie pożegnać się z Maxem.
Wyjaśniłem jej co się stało, a ona wkurzona ruszyła w stronę swojego męża.
Słyszałem jak na niego krzyczy, jak tłumaczy mu coś, jak zrzuca całą winę na niego.
Ale szczerze? Nie miałem ochoty tego znowu wysłuchiwać, podszedłem tylko do Jo zabierając ją do samochodu.
- Chodźmy, nic tu po nas. - oznajmiłem, a dziewczyna pocałowała tylko nic nieświadomego brata w policzek i ubierając na siebie zimowe rzeczy wyszliśmy z domu.
- Nie wiem jak teraz będzie wyglądało nasze życie. Nie lubię być skłócona z rodziną.
- Jo posłuchaj. Jeśli oni są wobec nas tacy, to my też powinniśmy być. Jeśli nie rozumieją, że jesteśmy szczęśliwi ze sobą to trudno, ich strata. - odpowiedziałem. - Wiem, że nie powinienem tego mówić, ale nie przejmuj się. - dodałem wsiadając do samochodu i zapalając silnik.
- Znając mojego tatę, to za kilka dni mu przejdzie i wszystko wróci do normy, o ile normą można nazwać dogadywanie sobie nawzajem. - powiedziała pocierając dłonie o siebie. Podkręciłem ogrzewanie na najwyższy podmuch.
Wyjechałem z podjazdu i ruszyłem w stronę mojego domu.
Jo położyła nogi na siedzeniu i objęła je ramionami, a głowę ułożyła na złączonych kolanach.
Przez ten czas, który spędzimy teraz razem postaram się zmienić jej nastrój, aby była uśmiechnięta. Wiem, że to wcale nie będzie takie proste, ale postaram się to zrobić.
Dla osoby którą kocham zrobię wszystko.

_________________________________________________________________________________
Przepraszam za obsuwę, ale jak po południu zabrałam się za dokańczanie tego rozdziału to dwie godziny później, niepodziewanie przyjechała rodzina, na imieniny mojej mamy.
Więc sami rozumiecie, że nie pasowało, abym siedziała przed komputerem, gdy oni są u nas :)
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba, bo mi on w ogóle nie przypadł do gustu.
Do następnego, myślę że w okolicach poniedziałku, wtorku powinien się pojawić :)
Komentujcie i do następnego :)

7 komentarzy:

  1. To jest takie słodkie jak Lou się troszczy o Jo :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest tak źle,fajny rozdział.Czekam na następny i mam nadzieje, że dalej będzie się też działo.Proszę napisz go tylko szybko...!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. No,No,No trochę jestem zaskoczona ...ale pozytywnie.Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jest najgorszy , jest spoko :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam Meg i Stana. Tata Jo przesadza. Zamiast wspierać córkę to ją rani. No a Louis młóci się z przyszłym teściem. Nie fajnie. Czekam
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  6. Trochę przykry, ale świetny.:)
    Pozdrowienia z Francjii ;*

    @claudialech

    OdpowiedzUsuń