sobota, 12 lipca 2014

EPILOG

-  60 lat później  -



Stare kości dają się mi ostatnio we znaki. Przy każdym choć najmniejszym ruchu odczuwam ogromny ból.
Źle się z tym czuję. Jest mi z tym niekomfortowo, ale cóż na to poradzę? Nie te lata, gdy było się młodym i pełnym siły człowiekiem. Miało młode i jędrne ciało. Teraz trzeba na siebie uważać.
Każdego dnia rano, odkąd zamieszkałam z moją córką Laurą i jej mężem, Zackiem oraz dwójką najwspanialszych wnucząt - Mickiem i Alex. Moje życie się zmieniło. Nabrało kolorów, a to za sprawa tych dwóch małych szkrabów, którzy codziennie budziły mnie rano i kazały wstać z łóżka, aby zrobić im przepyszne śniadania, które jak tylko twierdzą ja robię najlepiej.
Więc nie było szans im odmówić, a nawet o tym nie myślałam. Razem z Louisem wstawaliśmy rano i przygotowywaliśmy im jedzenie.
Louis już nie jest taki pełen sił jak kiedyś. Nie ma tego wigoru w sobie co kiedyś, gdy nosił mnie na rękach, nawet gdy byłam w ciąży z Laurą.
Pamiętam jak oboje śmialiśmy się wtedy z tego i jacy byliśmy prze szczęśliwi, że z dzieckiem wszystko dobrze i nie poroniłam po raz trzeci.
Laura to moja jedyna córka. Niestety nie było mi dane mieć jeszcze jednego dziecka, a tak bardzo staraliśmy się o syna. Ale Bóg nie dał nam poczuć jak to jest być rodzicem chłopca.
Dlatego oboje z Louisem staraliśmy się wychować Laurę na jak najlepszą kobietę na świecie. Staraliśmy się, aby miała wszystko co by tylko chciała. I tak właśnie się stało. Dziewczyna skończyła wymarzone studia, dostała pracę, o której od najmłodszych lat marzyła - redaktor naczelna. Ma własną gazetę i kilkadziesiąt ludzi pod sobą.
Oboje z Louisem jesteśmy tacy dumni z naszego maleństwa. Cieszymy się, że tyle w życiu osiągnęła, a to wszystko tylko i wyłącznie dzięki sobie samej. My pomagaliśmy jej tylko finansowo, no i może dobrą radą, a tak przyczyniła się do wszystkiego sama.
Zawsze się wzruszam widząc to jak Laura dba o swoją rodzinę. Ja byłam taka sama. Troszczyłam się o swoich najbliższych, a oni o mnie. Tego się nie zapomina. Takie rzeczy się bardzo dobrze wspomina i dobrze o nich mówi.
- Babciu! Babciu! - odwróciłam się w stronę drzwi wejściowych do domu, skąd dobiegał hałas moich wnucząt. Uśmiechnęłam się na widok biegnącej w moją stronę dwójki. Chwile później oboje wylądowali w moich otwartych ramionach, a ja tuliłam ich do swojej piersi.
- Babciu, opowiesz nam bajkę? - zapytała Alex, której włosy były w identycznym kolorze co moje, gdy byłam młodsza. A jakie było podobieństwo miedzy nią, a jej matką. Laura wyglądała identycznie co ona, gdy miała 8 lat.
Natomiast Mick to całkowite przeciwieństwo Laury. On jest bardzo podobny do swojego ojca - Zacka,
Mały ma czarne jak smoła włosy. Jest bardzo mądry jak na swój wiek, a ma dopiero 10 lat.
- A o czym chcecie tą bajkę? - zapytałam, podciągając się na bujanym krześle stojącym na werandzie przed domem, i spoglądając raz na Alex, raz na Micka, który siedział teraz na krześle naprzeciwko mnie.
- Opowiesz nam coś o tym jak poznałaś się z dziadkiem? - zaproponował Mick, a ja uśmiechnęłam się do nich szeroko.
- Dobrze. Chodźcie tutaj. - nakazałam dwójce wskazując na swoje kolana. Usadowili się wygodnie na nich i patrzyli na mnie ogromnymi niebieskimi oczami, takimi samymi jak Louis.
- Więc było to bardzo dawno temu. - zaczęłam przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie po kilkunastu latach.

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, że właśnie stoję w jego pokoju i patrzę na niego. Włosy nadal miał dość długie z grzywką zaczesaną na bok, tak jak wcześniej myślałam. A do tego okulary, tak myślę, że do czytania, bo gdy tylko wstał z łóżka to od razu je ściągnął. Stanął naprzeciwko nas, a ja nie mogłam oderwać wzroku od niego.
- Louis to nasi goście, państwo Monk i ich córka Jo. - powiedziała pani Jay.
- Dzień dobry. Miło państwa wreszcie widzieć, gdy mama dowiedziała się, że państwo nas odwiedzą to cały czas o tym mówiła i nie mogła przestać. - Louis podał moim rodzicom rękę w geście powitania. A mama zaśmiała się na ostatnie zdanie wypowiedziane przez niego. I jak na gentlemana przystało pocałował moją mamę w wierzch dłoni, a tatowi podał dłoń.
- Cześć. - powiedział do mnie i również podał rękę.
- Hej. - odpowiedziałam tylko. Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, myślę, że chciał abym coś więcej powiedziała, ale ja zapomniałam jak się mówi.
- Miło cię widzieć po tylu latach. - powiedział.
- Ciebie również. - znowu ten wzrok. Kurde o co mi chodzi? Nie potrafię normalnie myśleć. Tyle na to spotkanie czekałam, a teraz nic nie potrafię powiedzieć.


- Wybraliśmy się na wycieczkę do moich dziadków, którzy mieszkali niedaleko właśnie waszego dziadka. - kontynuowałam, a mała łezka spłynęła mi po policzku, na wspomnienie o dziadkach, których już nie było wśród nas. - Na początku nie chciałam tam jechać, bo nie widziałam waszego dziadka dość długi czas i tak mi było głupio, nagle odnawiać tą przyjaźń. - zaśmiałam się z tego wspomnienia, bo bardzo dobrze pamiętałam co wtedy odczuwałam. Niechęć, odrzucenie i jeszcze inne negatywne uczucia związane ze spotkaniem z Louisem. Ale cóż gdybym się nie poddała i nie dała namówić mojej mamie, pewnie nie siedziałabym tutaj, teraz z wnukami na kolanach i nie opowiadała im całego mojego życia, w tym momencie.
- Ale pojechałaś, prawda? - zapytał Mick, a ja przytaknęłam.
- Oczywiście. Dziwnie było go widzieć po tylu latach, a w dodatku w tych śmiesznych okularach i skupionego na jakieś książce - odpowiedziałam znowu się uśmiechając na to wspomnienie. Niby było to tak dawno temu, a ja wszystko bardzo dobrze pamiętam. To jest zadziwiające, jak na osobę w tym wieku pamiętam wszystko. Wszystko!
- I co było dalej? - zapytała Alex, a ja pogłaskałam ją po włoskach i zaczęłam mówić.
- Potem wszystko potoczyło się szybko. Odświeżyliśmy naszą przyjaźń, zaczęliśmy się spotykać w miarę swoich możliwości, bo oboje byliśmy bardzo zajęci przez egzaminy w szkole i na studiach, więc było ciężko, ale dawaliśmy rade. - uśmiechnęłam się do wnucząt. - Potem wyjechałam na wakacje do mojej drugiej babci, która mieszkała w Polsce. I wiecie co wasz dziadek zrobił? - zapytałam spoglądając na dwójkę cudnych dzieciaków.
- Co zrobił?
- Przyleciał za mną. - odpowiedziałam kiwając głową i lekko się śmiejąc z ich otwartych szeroko ust.

Schodząc na dół poczułam przyjemny zapach i już wiedziałam, że babcia nie śpi. Weszłam do kuchni i to co tam zobaczyłam, nieźle mną wstrząsnęło. Babcia rozmawiała nie z kim innym jak z Louisem, moim Louisem. Stałam w progu i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czy ja śnię? Tak to pewnie sen, błagam niech mnie ktoś uszczypnie. Obydwoje byli tak zajęci rozmową, że nie zauważyli mnie jak weszłam do kuchni. Dopiero moje lekkie kaszlnięcie odwróciło ich uwagę i spojrzeli  w moją stronę. Louis od razu wstał i z wielkim uśmiechem na twarzy podszedł do mnie. Zaczęłam go dotykać, począwszy od twarzy zjeżdżając dłońmi w dół. Połaskotałam go pod pachami, bo chciałam wiedzieć czy to dzieje się na prawdę czy ja nadal śpię.
 - Jo? Co ty robisz? - zapytał śmiejąc się.
- Sprawdzam czy to co widzę jest prawdziwe, czy nadal śpię. - powiedziałam. Chłopak podniósł mój podbródek i złożył na mych ustach krótki,  ale pełen uczucia pocałunek.  A ja już wiedziałam, że to prawda i Louis stoi teraz przede mną.
- Jak się tutaj znalazłeś? Myślałam, że jesteś w domu u swoich rodziców, tak mi wczoraj mówiłeś. - zapytałam, gdy usiedliśmy do stołu.
- To prawda wczoraj wieczorem, gdy rozmawialiśmy byłem u rodziców. Przyleciałem dzisiaj rano. O 6 miałem samolot. Dwie godzinki i jestem. - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
- Ja nadal w to nie wierzę, że siedzisz obok mnie i się do mnie śmiejesz.
- Uwierz mi to prawda, jestem tutaj cały dla ciebie.


- I co było dalej? - zapytała Alex, gdy otrząsnęli się ze zdziwienia.
- Spotkałam tam bardzo fajnego i miłego chłopaka, Łukasza. To znaczy on wydawał mi się miły, ale tak naprawdę taki wcale nie był. Lubił oszukiwać i kłamać, wiecie? A gdy dziadek dowiedział się, że spotykam się, z kimś oczywiście tylko koleżeńsko to zaczął się denerwować i był strasznie zazdrosny. - wyjaśniłam im, a oni znowu otwarli szeroko usta ze zdziwienia i patrząc na mnie mrugali w oszołomieniu.
- Dziadek? Zazdrosny? - zapytała Alex.
- Tak i to jak! - zaśmiałam się przypominając sobie tamtą sytuację i to jak mówił ze Łukasz coś knuje i tak dalej.

- Jo? Wytłumaczysz mi co to było? - zapytał Louis i wskazał na miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund wcześniej stał Łukasz.
- To był rehabilitant babci, podwiózł ją do domu i tyle. Sama jestem zaskoczona, że babcia jeździ na te dziwne zabiegi i w ogóle po co jej to i dlaczego.
- Nie o to mi chodzi. Dlaczego on tak na ciebie patrzył?
- Ale jak patrzył? Normalnie patrzył, o co ci chodzi? - zapytałam, gdy wkładałam produkty do lodówki.
- Nie rozumiesz? Gość rozbierał cię wzrokiem, a ty udajesz że nic się nie stało.
- Bo nic się nie stało Lou. Nie bądź nie mądry.
- Ja nie mądry? Ja? Chyba ty jesteś nie mądra. Nie zdajesz sobie sprawy jak on na ciebie patrzył.
- Daj spokój, nic się przecież nie stało.
- Nie, nie dam ci spokoju. Stałoby się gdyby mnie przy tobie nie było Jo.
- Jesteś zazdrosny i tyle.
- Jestem i mam do tego powody. - odpowiedział i wyszedł z kuchni.



Pokręciłam głową i wycierając samotną łezkę z kącika oka opowiadałam dalej.
- Potem wróciłam tutaj do Anglii, gdzie czekało na mnie złożenie papierów na studia. Ostatecznie zdecydował za mnie wasz pradziadek, a mój tata który złożył za mnie papieru na uczelnię na której studiował wasz dziadek. - odpowiedziałam uśmiechając się lekko do moich wnucząt.
- Zamieszkaliśmy razem i wtedy to dopiero się zaczęło. - zachłysnęłam się powietrzem przypominając sobie tą sytuację.
- Kłamstwa, zdrady i oskarżanie siebie nawzajem o jakieś głupstwa, które cóż nie ukrywajmy ale były bezsensowne i nie miały żadnego sensu. - odpowiedziałam zamyślając nad tym jak to Louis przyłapał mnie i Harry'ego na pocałunku.

- Przepraszam. Słyszysz? Przepraszam cię. - powiedziałam trzęsącym się głosem od mrozu.
- Słyszę, ale jakoś nie wydaje mi się aby twoje słowa były prawdziwe. - odpowiedział otwierając samochód.
- Są prawdziwe. Przepraszam cię Louis. Nie chciałam tego zrobić, ale Harry wydawał się taki miły i troskliwy, że...


- Przestań, nie chcę tego słuchać. - oznajmił głośno. Wsiadł do samochodu zatrzaskując za sobą drzwi, ale szybko podbiegłam do nich i otworzyłam je szeroko stając między nimi, a wejściem do auta.
- Brakowało mi ciebie, a Harry akurat pojawił się u mnie i ...
- I musiałaś go pocałować,tak? - zapytał spoglądając w górę na moją twarz.
- Nie wiem. Potrzebowałam tego.
- Ale żeby zadzwonić do mnie to nie potrzebowałaś. Wiesz co Jo? Jesteś żałosna. Najpierw całujesz się z Harry'm, a potem biegniesz za mną i mówisz mi że tęsknisz, ale przebywasz z innym. - powiedział patrząc przed siebie. - Wiesz jakie to jest pojebane? - zapytał powracając wzrokiem na nią.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - odpowiedziałam cicho naciągając końce rękawów swetra nas swoje dłonie.
- Idź lepiej do domu, bo się przeziębisz. - powiedział odpalając silnik i zapinając pas.
- Nie gniewaj się na mnie, proszę. - poprosiłam, a Louis tylko zaśmiał się ironicznie kręcąc głową.
- Ja mam się na ciebie nie gniewać? - zapytał. - Zdradziłaś mnie i to w dodatku z nim. Jestem na ciebie wkurwiony na maksa, ale ty myślisz że ja ci ot tak przebaczę i będziemy znowu żyli długo i szczęśliwie? - zapytał, a ja cała pobladłam.
- Ty też mnie zdradziłeś Louis, więc nie udawaj świętego. Gdyby nie to pewnie nadal byłabym w ciąży i miałabym jedyną osobę, która by mnie kochała bezgranicznie i bezwarunkowo. - odpowiedziałam ze wściekłością wypisaną na twarzy.
- Może to był znak, abyśmy nie mieli dzieci, co? Może niech Harry cię teraz zapłodni i wszyscy będą szczęśliwi, a zwłaszcza ty! - wykrzyknął, po czym został obdarowany przeze mnie siarczystym uderzeniem w policzek.
- Pierdol się! - krzyknęłam tylko i trzasnęłam drzwiami od samochodu, a następnie uciekłam do domu, gdzie w progu drzwi stał i czekał na mnie Harry.


- Oj babciu, dziadek nie powinien się na ciebie gniewać, skoro cię kochał. - zaznaczyła Alex wzruszając tylko ramionami.
- Wiem, kochanie, ale dziadek chciał dla mnie jak najlepiej, a w tamtym momencie postanowił się ze mną rozstać i dać mi wolną rękę.
- Ale ty ostatecznie postanowiłaś wrócić do dziadka. - zauważył Mick, a ja przytaknęłam głową.
- Takk skarbie. Tak było dla nas najlepiej. - uśmiechnęłam się do niego czule głaszcząc chłopca po policzku.
- Mama! - wykrzyknęła Alex i w tym momencie cała nasza trójka odwróciła głowy w stronę podjazdu, na który podjechał czarny samochód mojej córki.
Dzieciaki zeskoczyły z moich kolan i pobiegły w stronę swojej matki.
Tak miło było ją widzieć po całym dniu nieobecności.
- Dzień dobry Mamuś. - przywitała się ze mną, a mi serce aż podskoczyło gdy usłyszałam to czułe słowo.
- Dzień dobry Skarbie. Jak w pracy? - zapytałam naciągając koc na swoje kolana.
- Dłuuugo. - zaśmiała się. No tak, jak pracuje się w największym wydawnictwie w mieście to nie dziwi mnie to że długo.
- W końcu jesteś panią redaktor. - odpowiedziałam z dumą w głosie.
- Tak, a teraz jeszcze zamykamy nowy numer, więc jest jeszcze więcej pracy niż zazwyczaj. - wyjaśniła siadając na krześle stojącym obok fotela.
- A jak dzieciaki? Dały ci dziś w kość? - zapytała wskazując na bawiące się wnuczęta w na drugim końcu werandy.
- Nie, przecież wiesz że to są aniołki. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- Chyba jak są z tobą, albo mnie okłamujesz.
- Nie przesadzaj, ty w ich wieku byłaś identyczna. - powiedziałam.
- Byłam grzeczniejsza. - zaznaczyła w stając z krzesła, a ja zaśmiałam się. Co prawda to prawda. Laura potrafiła całymi dniami siedzieć na ganku i czytać książki. A my z Louisem czuliśmy jakby jej w ogóle w domu nie było. - Idę zrobić jakiś obiad, na co masz ochotę Mamuś? - zapytała, gdy otwierała już drzwi wejściowe do domu.
- Co zrobisz na pewno będzie przepyszne. - odpowiedziałam. Laura tylko kiwnęła głową dając znak, że zrozumiała i zniknęła w środku.
Tak trudno mi uwierzyć, że moja córka jest już dorosła, że ma dzieci, a ja wnuki!
Dziwne uczucie. Jeszcze niedawno zmieniałam jej pieluchy, a teraz moje dziecko ma 35 lat i jest panią redaktor.
W mojej głowie pojawił obraz, który przedstawiał narodziny Laury i panikę Louisa, gdy naszemu maleństwu zagrażało niebezpieczeństwo.


- Panie Tomlinson, bardzo prosimy się uspokoić. Pani Tomlinson jest pod najlepszą opieką. - zwróciła się pielęgniarka do Louisa, który stał obok mojego łózka i trzymał mnie za rękę, gdy ja pół przytomna leżałam na szpitalnym łóżku, nie wiedząc co się dzieje wokół mnie.
- Właśnie widzę! - krzyknął wskazując na mnie palcem. - Moja żona za chwilę zemdleje i jak znowu straci dziecko to będzie wasza wina! - zagroził im, a ja mocniej ścisnęłam go za rękę dając mu znać żeby popatrzył na mnie.
- Jo? Maleńka moja, zaraz będzie po wszystkim. - powiedział całując moje kostki i patrząc mi prosto w oczy.
- Lou, ale to za wcześnie. - mruknęłam ledwo słyszalnym głosem.
- Wszystko będzie dobrze. - zapewnił mnie, choć widziałam jak trudno mu to przechodzi przez gardło. Znałam prawdę, zdawałam sobie sprawę co się dzieje wokół.
- Nie, to za wcześnie. To siódmy miesiąc Louis, ona nie może się jeszcze urodzić, to za wcześnie. - wypowiadając te słowa czułam jak moje powieki zaczynają się zamykać, a ostatnim hałasem jaki słyszałam był głośny krzyk Louisa: NIE!!!
Po tym jak zasnęłam jedyne co czułam to ulga. Ulga, że w końcu mogę zasnąć i oddać się błogiemu stanowi. Nie myśleć o bólu, nie myśleć o kłopotach, a spać. Po prostu spać.
Otworzyłam oczy i od razu zdałam sobie sprawę, że nie jestem w domu. Ściany miały biały kolor, nieskazitelna biel, która jest  tylko w .... szpitalu!
Podciągnęłam się szybko na łóżku i rozejrzałam po wnętrzu. A wtedy mój wzrok padł na ciemną postać siedzącą na wygodnym fotelu, w rogu sali.
- Louis? - wychrypiałam zdając sobie sprawę, że to mój mąż jest tu razem ze mną.
- Jo, wreszcie się obudziłaś. - powiedział wstając i idąc w moją stronę jednocześnie pchając coś obok siebie.
Podszedł do mojego łózka i zapalił małą lampkę stojącą obok łóżka i wtedy zobaczyłam go całego. Uśmiechał się do mnie, a obok niego stał inkubator z małym, różowym zawiniątkiem w środku.
- Ktoś chce cię poznać Jo. - powiedział nachylając się nade mną i składają na mym czole pocałunek.
- Laura Joanna Tomlinson.  - powiedział Louis łamiącym się głosem przysuwając przezroczyste pudełko w moją stronę. A ja mogłam w końcu poznać moją małą córeczkę.
Popatrzyłam w górę na Louisa i uśmiechnęłam się szeroko wiedząc, że mojemu maleństwu nic nie jest i jest zdrowa.
- Dziękuję ci kochanie. - powiedział Louis siadając obok mnie obejmując mnie ramieniem i całując w skroń, gdy moja ręką przyklejona była do szyby inkubatora.
- Jest piękna. - skomentował urodę naszej córki, gdy oboje przypatrywaliśmy się jej z boku.
Zaróżowione policzki, ciemne włoski na główce i te oczy - niebieskie tęczówki, dokładnie takie jakie miał Louis.
- Nasz córka. - powiedziałam ze łzami spływającymi mi po policzkach przypatrując się maleńkiej, która teraz patrzyła na nas z szeroko otwartymi oczkami.
- Kocham cię. - szepnął Lou do mojego ucha, a ja od razu odwróciłam się do niego twarzą i przywarłam ostrożnie do jego ust,
- Kocham cię Lou i dziękuję za wszystko. - odpowiedziałam, gdy nasze czoła się stykały.
- To ja dziękuję, za nią. - wskazał na Laurę ssącą swój kciuk. Była taka maleńka, taka krucha.
- Moje dziecko.  - powiedziałam patrząc na mały cud świata.
- Nasze dziecko. - poprawił mnie Louis.
- Nasze. - powtórzyłam ocierając z policzków mokre łzy.
- Nasze.

Aż się popłakałam wspominając tą sytuację. Niby Laura jest wcześniakiem, ale nie miałam z tym żadnych problemów, a wręcz przeciwnie. Zawsze była na równi ze swoimi rówieśnikami. Posyłając ją do szkoły bałam się, że sobie nie da rady. Ale ona to cała ja - zawsze dała radę, nawet gdy było trudno.
Kilka razy próbowałam zajść w ciążę, ale niestety za każdym razem poroniłam. Lekarze stwierdzili, że coś ze mną nie tak, iż któraś ciąża z kolei a ja nie mogę jej donosić do końca.
Dlatego od tamtego czasu dziękuję Bogu, że obdarzył mnie Laurą. Bo gdyby nie ona, już dawno bym się poddała. A tak dzięki niej, starałam się żyć, ponieważ ona na to zasługiwała. Robiłam wszystko, aby wychować ją jak najlepiej, aby stała się dobrym człowiekiem, aby była dobrą córką, aby szanowała siebie i innych. I tak jak teraz patrzę na to z perspektywy czasu, to chyba mi się udało.
Moja córka ma pod sobą kilkaset ludzi, zarządza największym wydawnictwem w Londynie, a do tego ma dwójkę wspaniałych dzieci, męża i dom. Więc spisałam się na medal.
Oczywiście Louis też miał w tym swój wkład. Rozpieszczał naszą córkę jak tylko mógł, ale nie zabraniałam mu tego, w końcu mieliśmy tylko ją.
Zawsze się dogadywali, nie było takiej sytuacji w której nie doszliby do porozumienia.
Zawsze ich podziwiałam, byli ze sobą tak blisko. Gdy Laura miała jakiś kłopot zawsze Louis szedł jej z pomocą.
I tak im zostało do dziś.
- Babciu, chodź na obiad! - krzyknęła Alex z końca werandy podbiegając do mnie i pomagając mi wstać.
- Dziękuję ci kochanieńka. - powiedziałam łapiąc ją za chudą rączkę i idąc za nią do domu.
W jadalni byli już wszyscy, włącznie z moich starym i gburowatym mężem.
- Cześć babciu. - szepnął mi do ucha, gdy odsuwał dla mnie krzesło, abym mogła usiąść.
- Cześć dziadku. - odpowiedziałam uśmiechając się do niego czule. - Jak było na rybach? - zapytałam kładąc na swoich kolanach białą serwetkę.
Louis znalazł sobie nową pasję - łowienie ryb. Odkąd zaczął mieć poważne problemy ze wzrokiem musiał zrezygnować z pracy. Nie dawał już rady, nie te lata. Dlatego postanowiliśmy sprzedać nasz dom i firmę Louisa i kupić duży dom pod Londynem i zamieszkać tam razem z Laurą i jej rodziną. Było między nami kilka kłótni z tego powodu, ale na szczęście doszliśmy do porozumienia i zamieszkaliśmy wszyscy razem.
I tak żyjemy wspólnie od dziesięciu lat. I jest nam dobrze.
- Brały dziś. - odpowiedział wkładając do ust kawałek ziemniaka. - Jutro będą na obiad ryby! - zakomunikował Louis reszcie rodziny.
Dzieciaki tylko się skrzywiły na słowo ryba, a Laura zaśmiała.
- I co? Ty je przyrządzisz? - zapytała z ogromnym uśmiechem na ustach.
- A dlaczego nie? Kochanie twój tatuś jest jeszcze w świetnej formie. - Louis poklepał się po klatce piersiowej i w tym samym momencie zaczął kaszleć.
Miło było oglądać przekomarzanie się dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Oni są całym moim światem i jakby teraz ich zabrakło to ... nawet nie chcę o tym myśleć.
- Mamo, a co ty taka małomówna dziś jesteś? - zapytała Laura siadając obok mnie i podając mi talerz z mięsem.
- Źle się czujesz? - zapytała oblizując palce, dokładnie tak samo jak jej ojciec. Uśmiechnęłam się do niej czule, a następnie odpowiedziałam.
- Nie, no skąd. Po prostu jestem trochę zmęczona. - zamknęłam na chwilę oczy, a chwile później poczułam jak i Louis i Laura kładą dłonie na moich udach. Otworzyłam więc oczy i spojrzałam na nich.
- To idź się połóż. - oznajmił Louis kiwając głową i zaciskając wargi, jakby chciał mi powiedzieć że tak będzie dla mnie najlepiej.
- Dobra. - poddałam się i tak nie miałam wyjścia. Wstałam ostrożnie od stołu, a moje kości dały o sobie znać, dziwnym dźwiękiem jakby ktoś mi je łamał.
- Zaraz do ciebie przyjdę. - powiedział Lou, gdy stałam już w drzwiach. Kiwnęłam tylko głową i ruszyłam w stronę schodów. Gdy byłam gdzieś w połowie drogi do sypialni, jakiś młodziutki i delikatny głosik zaczął mnie wołać. Odwróciłam się za siebie i dostrzegłam biegnącą po schodach Alex.
- Babciu, babciu. - zadyszała, gdy dołączyła do mnie. Popatrzyłam na nią zdezorientowana, nie wiedząc o co małej może chodzić.
- Co się stało maleńka? - zapytałam siadając na jednym z wyższych schodków, a wnuczka usadowiła się obok mnie.
- Babciu wiesz że cię kocham prawda? - zapytała, a ja przytaknęłam. Nie chciałam małej przerywać, bo zazwyczaj gdy tak zaczynała naszą rozmowę, to miała mi coś ważnego do przekazania, albo coś się u niej działo.
Wzięła głęboki oddech i kontynuowała.
- Ty nigdy nie umrzesz, prawda? - zapytała, a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Takiego pytania to się nie spodziewałam.
- Wiesz co, każdy kiedyś umrze. A im człowiek starszy tym czuje się coraz gorzej i w końcu przychodzi taki dzień w którym Bóg nas do siebie wzywa. - odpowiedziałam obserwując reakcję mojej młodszej wnuczki. - Ale pamiętaj, że jak mnie zabraknie to zawsze będę tutaj. - dodałam wskazując na jej małe, ale jakże ogromne serduszko.
- Obiecujesz? - zapytała wystawiając najmniejszy palec w górę i przysuwając rękę w moją stronę.
- Obiecuję. - odpowiedziałam ze łzami w oczach i zrobiłam to samo co mała, także nasze małe palce się złączyły i potrząsnęłyśmy dłońmi w górę i w dół.
- Kocham cię. - powiedziała tylko przytulając się do mnie i chwilę później nie było jej już obok mnie.
- Ja też cię kocham.- odpowiedziałam ocierając mokre policzki i wstając powoli ze schodów i ruszając do swojego pokoju.
Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do okna.
Stanęłam przed nim i odetchnęłam głęboko. Przyglądałam się jak wszystko rodziło się do życia. Jak budziło się z długiego, zimowego snu, w którym jeszcze dwa miesiące temu było pogrążone. Niesamowite jest to jak czas szybko mija. Nim się obejrzymy, a tu już mamy lato, a potem jesień, aż w końcu przychodzi mroźna zima, a na końcu ciepła wiosna. I tak co roku. Dziwne jak ten świat jest zaprogramowany. Że raz czujemy, że żyjemy, bo szczęście nam dopisuje i wszystko idzie jak powinno, a za chwilę mamy dni w których nic nam się nie chce i mamy wszystkiego dość.
Każdy przechodzi przez takie okresy w swoim życiu. Niektórzy mają więcej szczęśliwych dni, a niektórzy tych gorszych.
Ale myślę, że trzeba myśleć pozytywnie i nie przejmować się gdy nam coś nie wychodzi. Trzeba zawsze próbować, a może coś się uda i będziemy z siebie zadowoleni?
Tak było i ze mną.
Zaraz po skończeniu studiów dość długo szukałam pracy. Nie mogłam jej znaleźć przez kilka dobrych miesięcy. Zawsze marzyłam, aby pracować w swoim zawodzie, aby moje studia przydały się na coś, a ja byłabym szczęśliwa że robię to co kocham, a nie meczę się robiąc to co w ogóle mnie nie interesuje.
Przychodziły mi nawet różne myśli, aby zmienić państwo i może tam spróbować. Ale wtedy Louis mi tego kategorycznie zakazywał twierdząc iż to nie takie życie, że ja tam, a on tu. I to dzięki niemu zostałam w Wielkiej Brytanii i jestem szczęśliwa, że podjęłam taką decyzję. Bo gdyby nie to nie byłoby mnie teraz tutaj i nie stałabym w tym ogromnym domu i zapewne nie miałabym takiej kochanej rodziny.
Przypomniał mi się dzień ślubu, gdy moja i Louisa mama skakały wokoło mnie w naszym domu w Londynie i doradzały co mam ubrać, a czego nie.

- Jo, myślę że te kolczyki będą idealnie paskować do twojej sukni ślubnej. - powiedziała pani Jay przykładając małe, srebrne perełki do moich uszu, gdy stałam przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu.
- Mamo, myślę że ja już mam kolczyki i będą one idealnie pasować. - odpowiedziałam. Dziwnie było zwracać się do pani Jay mamo, ale gdy dowiedziała się, że końcu, po dziewięciu latach narzeczeństwa, postanowiliśmy się pobrać sama to zaproponowała.
- Tak Jay, są śliczne ale te co Jo ma w uszach lepiej pasują. - do akcji wkroczyła moja mama ratując mnie przed panią Jay.
- Przepraszam Anne, ale ja się bardziej denerwuję niż młodzi. - skomentowała siadając na krześle obok lustra i odkładając na toaletkę kolczyki.
- Nie ma czym. To ich dzień i cieszmy się razem z nimi. - powiedziała moja mama mrugając do niej i pocierając czule plecy kobiety, która nieco się rozluźniła dzięki temu dotykowi.
- Gotowe? - zapytał mój tata wchodząc do sypialni i w jednym momencie zobaczyłam jak staje wrośnięty w ziemię, obserwując mnie.
- I jak? - zapytałam odsuwając się od lustra i okręcając wokół swojej osi. Moja suknia ślubna była przepiękna. Wykonana z białej satyny z grubymi ramiączkami i małym dekoltem. Zawsze o takiej sukni marzyłam. Do tego miałam malutki bukiecik z czerwonych róż, a za mną ciągnął się długi, biały welon.
- Jo, ślicznie wyglądasz. Moja córka wychodzi za mąż. - powiedział tata łamiącym się głosem.
- Tatku nie płacz. W końcu musisz mnie poprowadzić do ołtarza. - zaśmiałam się, a tata wytarł białą chustką kąciki oczu.
- Wszyscy już czekają, chodźmy. - zakomunikował. Chwyciłam się jego ramienia jedną ręką, a w drugiej trzymałam bukiet kwiatów. Długi, biały welon ciągnął się za mną, a jedna z sióstr Louisa - Lottie, trzymała go, aby przypadkiem się nie zahaczył o coś.
Tata dał znak organiście, a ten zaczął gać marsz weselnego. Gdy przekroczyliśmy prób kościoła wszyscy goście wstali i patrzyli na nas. Dziwnie było być w centrum uwagi, ale w końcu to mój dzień, prawda?
Byli wszyscy. Począwszy od dziadków, moich kuzynów, ciotek, wujków, a nawet przyjaciół. Był nawet Harry. Ubrany w czarny garnitur i czarny krawat uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Utrzymujemy kontakty ze sobą odkąd tylko wyjechał. Podobno dostał jakąś główną rolę w dobrym filmie i teraz trudno jest się z nim skontaktować. Ale cóż takie życie gwiazdy.
Każdemu posyłałam nerwowy uśmiech, a gdy zaszliśmy nieco dalej moim oczom ukazał się najpiękniejszy mężczyzna na ziemi. Louis. Stał pośrodku ołtarza i czekał. Czekał na mnie. Wyglądał idealnie. W dopasowanym czarnym garniturze, z czarnym krawatem zawiązanym idealnie pod szyją, uśmiechał się do mnie, a w jego oczach widziałam miłość. Miłość do mnie.
Doszliśmy pod ołtarz, a mój tata przekazał moją dłoń, którą wcześniej ucałował w zewnętrzną stronę, Louisowi. Byłam taka szczęśliwa, że ten dzień w końcu nadszedł że przez całą mszę z mojej twarzy nie schodził uśmiech. Ale gdy nadeszła chwila składania sobie przysięgi ślubnej byłam nieco zdenerwowana.
Jeszcze przed ślubem ustaliliśmy z Louisem, że sami sobie napiszemy tą przysięgę. Każde z nas pracowało nad nią od kilku dobrych miesięcy, aż w końcu mieliśmy wypowiedzieć te słowa przy wszystkich, a przede wszystkim do siebie nawzajem.
Ja zaczęłam.
- Louis, chcę być z tobą do końca swoich dni. Chce dzielić z tobą najlepsze i najgorsze chwile w moim życiu.  Chcę być twoją żoną i przyjacielem, chcę cię kochać i być kochaną. - w oczach Louisa zobaczyłam malutkie łezki.Po chwili chłopak otrząsnął się i zaczął mówić.
- Jo, obiecuję ci miłość którą oddałbym życie za ukochaną osobę. Będę cię kochał do ostatniego tchu. Obiecuję ci szczęśliwe życie przy moim boku, w świecie radości ale i smutku. Obiecuję cię kochać i troszczyć się o ciebie do końca moich dni. - mówił to ze łzami w oczach, aż sama się wzruszyłam. Powiedziałam tylko bezgłośne: Kocham cię, a Louis się do mnie uśmiechnął i powiedział to samo.


Nagle usłyszałam jak drzwi do pokoju się otwierają, a w nich staje Louis.
Moje serce podskoczyło w piersi na jego widok. Z każdym mijającym dniem wyglądał jeszcze lepiej, mimo swojego podeszłego wieku.
- Cześć. - powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Cześć. - odpowiedziałam szeptem. Podszedł do mnie i złapał mnie za biodra przysuwając w swoją stronę.
- Co się dzieje kochanie? - zapytał przylatując mnie do swojej klatki piersiowej, a ja mogłam wdychać jego zapach. Louis zawsze pachniał tak samo. Męskimi perfumami i moim ulubionym na całym świecie zapachem - zapachem Louisa.
- Źle się czuję. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Serce mi dzisiaj dziwnie szalało.
- To może się położysz? - zaproponował czule głaskając mój pomarszczony policzek.
- Bardzo chętnie, ale jeśli ty położysz się obok mnie. - odpowiedziałam spoglądając w górę na zatroskaną twarz mojego przystojnego męża.
- Z przyjemnością. - odpowiedział. Poprowadził mnie do podwójnego łóżka i pomagając się na nie wspiąć położył się obok mnie.
Przykrył nas kocem i obejmując mnie w pasie przyciągnął do siebie, także głowę ułożyłam na jego klatce piersiowej i przytulając się do jego ciała głośno odetchnęłam. Czułam jak moje serce nieco się uspokaja, bo wiedziałam że w ramionach Louis nic mi nie grozi.
- Lou? - zapytałam.
- Hmm. - mruknął. Uniosłam w górę głowę spoglądając na niego.
- Jesteś zadowolony z tego jak przeżyłeś swoje życie? - zapytałam obserwując jego reakcję. Miał zamknięte oczy, ale gdy padło moje pytanie otworzył je szeroko i zamrugał kilkakrotnie.
- O czym ty mówisz? - zapytał spoglądając na mnie.
- Pytam czy...
- Wiem o co pytasz, ale nie rozumiem co to ma teraz do rzeczy? - widziałam, że był nieźle zdziwiony moim, nie na miejscu, pytaniem.
- Po prostu pytam. - odpowiedziałam wzruszając ramionami, które wydały z siebie dźwięk łamanych kości.
- Nie Jo, ty nie po prostu pytasz, coś musi być na rzeczy skoro zadajesz takie dziwne pytania. - odpowiedział, a ja czułam jak jego serce zaczyna mocniej bić w klatce piersiowej.
- Uspokój się Louis. Czuję jak się zdenerwowałeś. - odpowiedziałam kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.
- Kocham cię Jo, ale czasem nie rozumiem twoich pytań. - wyjaśnił zaczerpując głęboki oddech i zamykając na chwilę oczy.
- Ja też cię kocham, ale chciałam tylko zapytać. I tyle.
- No dobra, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to tak jestem bardzo zadowolony z takiego życia. Mając piękną żonę, mądrą córkę i wspaniałe wnuki, czego chcieć więcej? - zapytał wzruszając ramionami.
- Spokoju. - powiedziałam szeptem.
- Spokoju? Dlaczego? - zapytał marszcząc przy tym brwi.
- Nie wiem tak mi się powiedziało. - powiedziałam.
- Co się dzieje Jo? - zapytał chwytając mój podbródek w swoje palce i podciągając moją głowę w górę, abym spojrzała na jego twarz.
- Bo ja coś czuję. - odpowiedziałam jakby sennie. Czułam, jak coś mnie ciągnie do siebie. Coś co jest bardzo przyjemne, a zarazem bardzo złe. Coś dzięki czemu czułabym się jak w ... niebie?
- Co? Co to takiego? - zapytał zdenerwowany.
- Ktoś mnie woła. - wyjaśniłam.
- Jo, co się z tobą dzieje? - słyszałam w jego głosie niemałe zdenerwowanie. - Jo, twoje oczy. - dodał wskazując na moją twarz. - Z twoimi oczami jest coś nie tak, są jakieś inne.
- Louis, ona mnie woła.
- Kto? Kto cię woła? Jo! Kto cię woła? - pytał, ale ja już nie rozumiałam co on mówi.
Gdy tak szłam w stronę światła przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie i towarzyszące temu uczucia.
Pierwszy pocałunek, pierwsze wyznanie miłości, pierwszą kłótnię. I teraz widzę, że to wcale nie miało sensu.
Zawsze kochałam Louis, odkąd tylko poznałam go będąc małą dziewczynką.
Jestem szczęśliwa, że go miałam, że zawsze był przy mnie, że zawsze starał się mnie pocieszyć.
Kochałam go i nadal kocham. Nawet jak mnie już nie ma na ziemi.


Jo umarła.
W objęciach swojego ukochanego mężczyzny. Mogłoby się wydawać, że taka śmierć wcale nie była straszna. Może i nie dla niej. Ale dla Louisa to był cios w samo serce. Chłopak czuł, że nie wytrzyma długo bez ukochanej.
Dlatego prosił Boga, aby zabrał go z tego świata i tydzień później jego prośba została spełniona, a on znalazł się przy boku swojej ukochanej.
Teraz są razem na wieki. A ich miłość jest wieczna, niepowtarzalna i wyśniona.



-  KONIEC  -

_________________________________________________________________________________
To już koniec tego opowiadania.
Jest mi smutno z tego powodu, bo bardzo przywiązałam się do niego i trudno mi tak z dnia na dzień go zakończyć.
Przez ostatnie dwa tygodnie zastanawiałam się jak mogę zakończyć tą historię.
Nie chciałam aby zakończyła się tak jak większość, czyli happy endem i że bohaterowie żyli długo i szczęśliwie i w swojej bańce mydlanej. Nie. Chciałam aby zakończenie było nietypowe i wzbudzało niemożliwą ilość emocji.
Chciałam abyście zapamiętali tą historię na długo i jak tylko będziecie chcieli możecie do niej wrócić.
Jestem z siebie dumna, że stworzyłam tego bloga i zdecydowałam się publikować to opowiadanie.
Na początku było mi trudno pisać, bo nie byłam do tego przyzwyczajona, ale później zobaczyłam, że to może być faktycznie przyjemne i podchodziłam do pisania z uśmiechem na ustach.
Pamiętam jak rok temu, chyba w czerwcu nie mogłam zasnąć i leżałam sobie na łóżku i wtedy wpadła mi do głowy pewna myśl. A może by tak założyć bloga z opowiadaniem? I tak sobie pomyślałam: Dlaczego nie?
Pamiętam jak o pierwszej w nocy zaczęłam pisać prolog, a potem to już poszło. Nie mogłam oderwać się od komputera.
I tak oto jestem! W zeszłą niedzielę (6.07) minął rok, odkąd opublikowałam właśnie prolog. Nigdy nie przypuszczałabym, że zabrnę tak daleko, a co za tym idzie że napiszę 123 rozdziały!!!
Na początku obstawiałam, że ten blog będzie miał około 20 rozdziałów, bo znając siebie nie pociągnęłabym za daleko, a co za tym idzie prędzej czy później znudziłoby mnie to.
Ale nie!
Z każdym nowym opublikowanym rozdziałem, ja chciałam więcej. Można powiedzieć, że czułam się jak narkoman na głodzie (nie żeby coś, ale nie mam pojęcia jakie to uczucie hihihi)
Pomysły przychodziły mi w najmniej odpowiednich momentach mojego życia. Na przykład, gdy brałam prysznic, albo w kościele, albo podczas snu. Więc były to dość nietypowe sytuacje :)
To, że czułam nie małą chęć do pisania to nie tylko zasługa mojej weny, czy ogromnej wyobraźni, ale też Wasza.
To Wasze komentarze mnie popychały do pisania. Motywowały mnie także sama byłam zdziwiona że słowa obcych osób mogą tak zadziałać.
Dlatego teraz chciałabym Wam serdecznie podziękować za wszystkie miłe słowa skierowane w moją skromną osobę.
DZIĘKUJĘ! 
Bez Was dawno by mnie tutaj nie było, a ten blog zapewne byłby dawno usunięty.
Miałam chwile załamania i to nie jeden raz.
Miałam wrażenie, że to wszystko nie ma sensu, że nie dam rady dalej ciągnąć tej historii że po co mi to? Po co to komu? Ale wtedy nachodziły mnie myśli: Dlaczego mam kończyć tego bloga w połowie? Dlaczego mam go porzucić? Dlaczego? I wtedy od nowa przychodziła mi wena, a ja starałam się ją wykorzystać jak najlepiej potrafiłam.
Tak jak pisałam wyżej to już koniec tego opowiadania.
Ale jak pewnie większość z Was wie założyłam nowego bloga i zaczynam pisać nowe opowiadanie.
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i będzie tam ze mną od początku do końca (o ile znowu nie najdą mnie myśli, aby go usunąć :))
Oto link:   


Ale się rozpisałam, boję się że moja notka będzie dłuższa niż epilog :)
Mam nadzieję, że spodoba się Wam ostatni rozdział tego bloga i że podzielicie się ze mną swoimi odczuciami jakie u Was wywołał.
Na drugim blogu pojawił się już prolog, więc zachęcam do czytania :)
Na razie się z Wami żegnam i czekam na drugim blogu.
Cześć!

9 komentarzy:

  1. Aww <3 Notka jak zawsze boska :) Nie moge uwierzyc że to juz koniec, ale cóż wszytsko się kiedyś kończy. :( Chciałam Ci też podziękowac za to wszystko, za to ze pisałaś dla nas i nie poddalaś sie w chwilach słabości. Za to że będziesz pisac kolejne opowiadanie i za to że ogólnie jesteś, bo gdy czytałam Twoje opo mój dzien stawał się lepszy Dziękuje Ci skarbie i kocham. <3 xx L.

    OdpowiedzUsuń
  2. Złym pomysłem było czytanie tego z nutką Little Things. Jeny jak się rozbeczałam c: i chciałam na początku napisać, że cię zabiję za to, że kończysz tego bloga, ale się powstrzymałam :D Przyznam się, że nie umiem teraz normalnie myśleć. Przez cały dzień byłam nieobecna, a teraz czuję jakąś głupią siły(?) xd. Twoje opowiadania nauczyło mnie bardzo dużo rzeczy. Pamiętam dzień kiedy zaczęłam go czytać. Był chyba dopiero 5 rozdział. Dziękuję Ci za to, że go pisałaś :> Gratulację :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju. Nie wiem co napisac, wydaje mi sie ze nie napisze duzo, bo naprawde nie wiem co napisac. Ten epilog.. ten koniec, poprostu rzycze. To jak to wszystko sie skonczylo jest nie do pojecia, dalej nie wierze ze to koniec tej historii :o napewno nie raz przeczytam jeszcze te opowiadanie. Podziwiam cie za to ze tyle wytrwalas, ze tyle napisalas i tak perfekcyjne. Trzymam kciuki na nowym blogu kochana ! Jestes aniolem <3 /Raisa

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj , nie wiem co napisać , ale blog super wyszedł nawet z tym smutnym zakonczeniem . Życze powodzenia na nowym blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś super i to co napisałaś też - normalnie płakałam jak nigdy. Wiem, że twoje następne opowiadanie będzie NIEZIEMSKIE. Proszę tylko szybko.Czekam,buziaki :):)

    OdpowiedzUsuń
  6. Udało Ci się. Tyle emocji u mnie wzbudziłaś, że dopiero teraz wiem ile ich jest. Będę czytać drugi blog i biorę się za prolog.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  7. O kurwa! Rozpłakałam się, myślałam, że będzie Happy End a ty to tsk kurwa kończysz! Opowiadanie wietne, szkoda, że koniec! :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Faktycznie szkoda, że to koniec, bardzo wciągnęło :<

    Szukasz inspiracji? Zapraszamy do nas!:)))) http://double-dreamers.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten blog to cudo:* jest świetny :) Zawirowania Louisa i Jo ich problemy i godzenie. Cieszę się, że to się tak skończyło, ale szkoda mi trochę że umarli :)

    OdpowiedzUsuń