wtorek, 8 lipca 2014

ROZDZIAŁ 122.

- 2 tygodnie później -

Perspektywa Louisa

Wstałem dość wcześnie rano, jak na sobotę. Cieszę się, że nie ma dziś zajęć, ponieważ dzisiejszy dzień jest jednym z moich ulubionych. A dokładniej mówiąc - Jo ma dziś urodziny. Moja mała dziewczyna kończy dziś dziewiętnaście lat. Jestem z niej tak bardzo dumny, że aż mnie duma rozpiera. 
Tyle przeszła w swoim życiu, a nadal jest uśmiechnięta i wesoła.
Przez ostatnie tygodnie ciągle myślę o tej sprawie z jej ojcem. Nieraz mówiłem Jo, abyśmy pojechali do Doncaster, aby pogadać z nim i jakoś się dogadać, ale dziewczyna była temu przeciwna. a nawet nie chciała o tym słyszeć. Uznałem, że nie będę się wtrącał w tą sprawę. Ale kurde! Dziś są jej urodziny i ojciec chociaż powinien do niej zadzwonić, aby złożyć jej życzenia. I mam nadzieję, że tak będzie, bo inaczej wsiądę w samochód i pojadę do niego i tak mu skopię...
Jo poruszyła się obok mnie niespokojnie, ale na szczęście się nie obudziła. 
Obserwowałem chwilę jej twarz, zanim wstałem aby zrobić jej urodzinowe i jakże przepyszne śniadanie. Jej twarz była taka spokojna, żadnego smutku, żadnych zmartwień. 
Zrobię wszystko, aby ten dzień był dla niej wyjątkowy. I taki będzie! Bo to co na dziś zaplanowałem, będzie niezłą niespodzianką dla mojej ukochanej. Mam nadzieję, że jej tym nie przestraszę.
Wstałem ostrożnie z łózka i na paluszkach wyszedłem z pokoju. Odetchnąłem głęboko, gdy znalazłem się w łazience. Wykonałem poranną toaletę i wróciłem do kuchni.
W szafce pod zlewem schowałem wczoraj wieczorem siatkę z produktami, których chciałem dziś użyć.
Zamierzałem zrobić Jo przepyszną, czekoladową babeczkę według przepisu mojej mamy, ale jak każdy wie, albo i nie, kiepski ze mnie kucharz, a co dopiero piekarz. Mam tylko nadzieję, że nie otruję Jo.
Zaśmiałem się ze swoich głupich myśli i wziąłem się do roboty. Jo pewnie za chwilę się obudzi czując, iż nie ma mnie przy niej. Zawsze tak jest, że gdy tylko mnie zabraknie obok niej w łóżku, ona od razu się budzi i wstaje po czym nerwowo mnie szuka. Myślę, że tym razem tak nie będzie, bo uwinę się szybciej ze zrobieniem tego co sobie dziś zaplanowałem.
Wszystkie składniki włożyłem do jednej miseczki, po czym zacząłem energicznie mieszać składniki ze sobą, w celu uzyskania jednolitej masy.
Po piętnastu minutach ciasto było gotowe, a ja miałem przygotowane dwanaście foremek. Zacząłem powoli i uważnie przelewać ciasto do foremek, aby przypadkiem nie wylać go poza nie i stracić masę.
Nie wiedziałem, że pieczenie może być takie przyjemne, a zwłaszcza gdy robisz to dla ukochanej osoby.
Myślę, że Jo będzie pod wielkim wrażeniem moich zdolności kucharskich, a gdy tylko spróbowałem ciasta, smakowało bosko. Jako że uwielbiam czekoladę, to muszę przyznać że te czekoladowe babeczki będą jednymi z najlepszych jakie tylko jadłem w swoim życiu.
Włożyłem blachę z muffinkami do piekarnika. Teraz wystarczy, że zrobię kawę i ulubione jedzenie Jo, które często jada na śniadanie, a mianowicie tosty z serem i szynką. Jo nigdy nie przejmowała się kaloriami, które zjada. Czasem pochłaniała tyle jedzenia, że naprawdę dziwiłem się, że nadal jest taka malutka i chudziutka. Ale wiecie co? Podoba mi się to. Nawet bardzo.
Gdy woda na kawę się zagotowała zalałem dwa kubki, a do moich nozdrzy doleciał zapach świeżo zaparzonego napoju, a mój brzuch zaburczał oznajmiając mi iż jest głodny. Poklepałem się tylko po nim i zacząłem wyciągać z tostera gorące i pachnące tosty, które ułożyłem ładnie na talerzu. 
Piekarnik oznajmił mi, że babeczki już są gotowe. Otworzyłem więc drzwiczki i wyjąłem ostrożnie czarną blachę z apetycznie wyglądającymi muffinkami.
Aż mi ślinka pociekła, gdy do mojego nosa doleciał zapach czekolady. Gdyby nie były gorące zjadłbym je od razu.
Poczekałem chwilę, aż ostygną mając nadzieję, że Jo się jeszcze nie obudziła, ani moje gotowanie i pieczenie jej nie obudziło. Choć wątpię w to, bo wczoraj położyliśmy się dość późno, bo kończyliśmy oglądać ulubiony serial Jo - "Prison Break". Nie mogłem już tego wytrzymać jak tylko pojawiał się Michael, Jo wzdychała. Nie uszło to jej uwadze, gdy zacząłem wydawać z siebie różne i dziwne dźwięki.
Oczywiście, że byłem zazdrosny. To chyba normalne, ale Jo jakoś niespecjalnie się tym przejęła. Pomyślałem sobie wtedy, że przecież i tak to jest tylko aktor, który jest daleko stąd, a ja jestem obok niej. Więc to proste, że wybrałabym mnie, prawda? Oczywiście, że tak. Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej.
Zorientowałem się, że babeczki już są gotowe i w miarę ostudzone. Wziąłem jedną w dłoń i małą łyżeczką wydłubałem w niej dziurę, w którą włożyłem pierścionek. Tak, chcę się znów oświadczyć Jo. Teraz nikt nam nie przeszkodzi i nikt nie będzie się wtrącał w nasze życie. A ja pomyślałem, że to dobry czas aby wykonać kolejny krok w naszym związku.
Kupiłem nowy pierścionek, bo tamten okazał się niewydarzony i wiąże się z nim wiele przykrych sytuacji. Dlatego postanowiłem zakupić nowy, jeszcze ładniejszy i bardzo dobrze pasujący do Jo.
Delikatnie włożyłem go do babeczki i zrobiłem wszystko, aby wyglądała ona na jeszcze bardziej apetyczną niż wyjąłem ją z piekarnika. Nałożyłem jeszcze na nią trochę bitej śmietany, a w sam czubek wbiłem jedną, małą świeczkę. Kładąc wszystkie naczynia na ogromnej tacy ruszyłem w stronę sypialni.
Spodziewałem się, że Jo będzie obudzona bo ostatnie minuty mojego pobytu w kuchni były nieco głośniejsze, ale nie. Dziewczyna leżała po mojej stronie łóżka i przytulała do siebie poduszkę.
Tak słodko wyglądała. Jej włosy rozrzucone były na białej pościeli, a moja koszulka, w której zazwyczaj spała uniosła się jej trochę w górę ukazując biała skórę na brzuchu mojej dziewczyny.
Gdyby nie to, że spała wskoczyłbym do łóżka i zaczął ją całować - wszędzie.
Otrząsnąłem się z fantazjowania nad ciałem mojej dziewczyny i kładąc tacę na ziemi obok łóżka usiadłem obok Jo.
- Jo, obudź się. - szepnąłem w jej stronę nachylając się nad jej głową i całując ją w czoło. Składałem pocałunki na całej jej twarzy, dopóki nie otworzyła oczu, a ja nie ujrzałem jej tęczówek patrzących na mnie i mrugających szybko przez wpadające światło z okna na jej twarz.
- Dzień dobry księżniczko. - powiedziałem całując ją w usta. Na jej ustach zagościł leniwy uśmiech, ale po chwili odpowiedziała.
- Dzień dobry książę. - a ja zaśmiałem się. Miałem chwilkę na zapalenie świeczki, gdy Jo podciągała się w górę na łóżku, próbując znaleźć sobie wygodną pozycję.
Szybko więc wstałem z łóżka i sięgając po tacę położyłem ją na jej udach, a następnie zająłem swoje poprzednie miejsce.
- Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam. Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam. Nieeeech żyjeee naaaaaam! - zaśpiewałem wczuwając się w to i patrząc przy tym Jo prosto w oczy, z których zaczęły płynąć łzy.
- Nie płacz głuptasie. - powiedziałem nachylając się nad nią i całując jej policzek.
- To łzy szczęścia. - odpowiedziała ocierając mokre policzki. - Jestem szczęśliwa, że mam cię przy sobie. Tak bardzo cie kocham. - wypowiadając te słowa znowu się popłakała. Tak mi się zdaje, że na myśli miała swojego ojca i tą całą, chorą sytuację panującą między nimi. Jeśli nie zadzwoni do niej dzisiaj to naprawdę wsiądę w auto i pojadę do niego, a wtedy nie będzie tak miło i sympatycznie.
- Nie przejmuj się tym. - powiedziałem, a Jo popatrzyła na mnie nie wiedząc o co chodzi.
- Co? - zapytała wsuwając do ust kawałek tosta.
- Chodzi mi o twojego tatę. Nie przejmuj się tym tak. Na pewno sobie wszystko przemyśli i zobaczysz, jeszcze będzie między wami dobrze. - powiedziałam uśmiechając się i kiwając głową.
- Jak po dwóch tygodniach się do mnie nie odezwał, to wątpię aby zrobił to w niedalekiej przyszłości Louis. - odpowiedziała patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
- Nie myśl o tym. Tylko zdmuchnij świeczkę. - nakazałem jej. Chciałem zmienić temat i spowodować aby dziewczyna nie myślała o tym, a żeby jej myśli zalała fala dzisiejszego święta.
- To dla mnie? - zapytała wskazując na czekoladową babeczkę i paląca się na niej świeczkę.
- Chyba ty masz dziś urodziny, prawda? - zapytałem, a dziewczyna kiwnęła ochoczo głową.
- Pomyśl życzenie. - doradziłem, a Jo zamknęła oczy i chwilę później wypuściła z ust powietrze zdmuchując świeczkę.
- A teraz, musisz ją zjeść. - powiedziałem wskazując na babeczkę i wyjmując z niej dymiącą się jeszcze świeczkę.
- Teraz? Nie mogę zjeść śniadania, a dopiero potem babeczkę? - zapytała.
- Nie! - krzyknąłem, chyba za bardzo głośno.
- Dobra, spokojnie. Zjem ją, jak tak bardzo ci na tym zależy. - powiedziała przewracając oczami i odchyliła papierową foremkę i gryzła kawałek za kawałkiem. A moje serce co chwila zatrzymywało się, gdy Jo przeżuwała ciastko.
- Pycha. - powiedziała z ustami pełnymi ciasta, a ja zaśmiałem się nerwowo obserwując jej kolejne ruchy.
- Ooo. - mruknęła po chwili, gdy kolejny kawałek muffinki znalazł się w jej ustach. - Co to? - zapytała wyjmując pierścionek ze swoich ust. A ja wiedziałem, że to już ten czas, aby upaść na kolano.


Perspektywa Jo

- Co to jest? - zapytałam wyciągając ze swoich ust coś małego i metalowego.
- Louis, co ty robisz? - zapytałam ponownie, gdy chłopak uklęknął przede mną na jedno kolano.
- Joanno Monk wiem, że między nami ostatnio nie za dobrze się układało. Wiem też, że nie byłem wobec ciebie dostatecznie dobry. Sprawiałem ci wiele zawodów, nie traktowałem cię dobrze, nie walczyłem o ciebie gdy zaszła taka potrzeba. Ale od dnia, w którym mi wybaczyłaś, po raz kolejny. - zaśmiał się nerwowo wciąż patrząc w moje oczy, z których już leciało morze łez. - Zacząłem wszystko dostrzegać inaczej. Zrozumiałem, że to ty jesteś najważniejsza, zrozumiałem że to ty najbardziej cierpisz, gdy ja robię coś źle. Wiem, że to przeze mnie miałaś tyle cierpienia, wiem że to moja wina że byłaś tak bardzo smutna. Ale wiem też, że nadal mnie kochasz, co pokazujesz codziennie. Nawet gdy się na mnie złościsz, o byle błahostki, ja wiem że nadal mnie kochasz, że nadal tam w sercu - pokazał palcem na lewą stronę mojej klatki piersiowej. - Mnie kochasz, a wiesz skąd ja to wiem? - zapytał, a ja pokręciłam głową. - Bo mi to pokazujesz, bo starasz się przekazać mi tą miłość, jaką mnie darzysz właśnie przez to. Kocham cię i po raz drugi pytam. - przerwał na chwilę, by złapać oddech. - Czy wyj...
- Tak! - wykrzyknęłam. - Tak! Tak! Tak! - powtórzyłam to słowo. Na twarzy Louisa pojawił się ogromny uśmiech. A za chwilę na moim palcu znalazł się, co prawda cały w cieście z babeczki, pierścionek ze ślicznym brylantem na środku.
- Kocham cię!- wyznałam, gdy trwaliśmy w naszym żelaznym uścisku.
- Kocham cię. - powtórzył Louis, a ja mocniej ścisnęłam jego szyję. Siedzieliśmy teraz na środku łóżka tuląc się do siebie, a ja wiedziałam że to są najlepsze urodziny jakie do tej pory miałam.

***

- Co chcesz dziś robić? - zapytał Louis, gdy leżeliśmy w salonie na kanapie oglądając telewizję. Moja głowa spoczywała na kolanach chłopaka, a ten masował mi skórę głowy. Muszę przyznać, że bardzo przyjemny masaż mi się dziś trafił.
- Siedzieć w mieszkaniu i nigdzie nie wychodzić? - zapytałam otwierając oczy i spoglądając na twarz chłopaka.
- Na pewno? Możemy gdzieś pójść. Do kina, na łyżwy, gdziekolwiek byś chciała. - proponował, ale ja pokręciłam głową. Nie chciałam nigdzie wychodzić, tak jest dobrze.
- Chce zostać w mieszkaniu i spędzić ten czas ze swoim narzeczonym. - odpowiedziałam uśmiechając się szeroko.
-Narzeczonym, co?-zapytał również się śmiejąc.
- Myślisz, że nam się uda?- zapytałam po chwili ciszy.
- Myślę, że tak. A wiesz dlaczego? - popatrzył na mnie wzrokiem pełnym miłości.
- Bo się kochamy. - odpowiedział nachylając się i całując mnie w czubek nosa.
Cóż poprzednim razem też tak mówił, a jak wyszło? Ale staram się tym nie myśleć. Teraz jest inaczej, teraz oboje będziemy się starać, aby wszystko było dobrze i każde z nas zadowolone z życia, jakie wiedziemy.
- A kogo to niesie? - zapytałam, gdy w pomieszaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Nie mam pojęcia, ale coś czuję że będzie zabawnie. - odpowiedział Louis wstając z kanapy i idąc otworzyć naszym gościom drzwi. Nasłuchiwałam chwilę co tam się dzieje, a kilka sekund później do salonu weszli Stan z Meg. Dziewczyna niosła w dłoniach tort, do którego włożone były dwie świeczki oznaczające liczbę dziewiętnaście.
- Zgłupiałaś? - zapytałam podchodząc do niej, gdy cała trójka zaczęła śpiewać mi "Sto lat".
A ja po raz kolejny zdmuchnęłam świeczki.
- Wszystkiego najlepszego kochana. - życzyła mi Meg całując mnie w oba policzki, a za chwilę ruszyła w stronę kuchni.
- No nie powiem, ale jak na swoje lata to się nieźle trzymasz Jo. Wszystkiego najlepszego. - powiedział Stan, a ja za te jego lata uderzyłam go w ramię. Chłopak wręczył mi torbę z prezentem, a za chwilę oboje z Louisem usiedli na kanapie w salonie i zaczęli żywo o czymś rozmawiać.
Ja natomiast poszłam do kuchni, aby pomóc Meg z pokrojeniem tortu.
- Jesteście niemożliwi. - oznajmiłam odkładając torbę na stole w kuchni i stając obok przyjaciółki.
- Nie przesadzaj, w końcu raz w roku ma się urodziny, prawda? - zapytała spoglądając na mnie spod przymrużonych oczu.
- Pewnie. - odpowiedziałam obserwując jak dziewczyna dokładnie i bardzo prosto kroi tort.
- Co dostałaś od Louisa? - zapytała, gdy wyjmowałam z szafki nad zlewem cztery talerze.
- To. - powiedziałam pokazując jej serdeczny palec. Meg oblizała palce i chwyciła moją rękę w swoją dłoń, a następnie zaczęła się przyglądać mojemu pierścionkowi.
- Serio? Znowu? - zapytała, a ja pokiwałam głową.
- Tak. Znowu. - odpowiedziałam spoglądając w stronę chłopaka, który skradł moje serce.
- Ale teraz to tak na serio, co nie? - zapytała uwalniając moją dłoń.
- Tak. Tym razem, tak. - odpowiedziałam uśmiechając się i wycierając łzę z kącika oka.
- Cieszę się waszym szczęściem. - powiedziała i zabierając dwa talerze ruszyła w stronę salonu. Ja zrobiłam to samo i za chwilę cała nasza czwórka siedziała w salonie i zajadała się przepysznym tortem o smaku truskawki.
Po wyjściu Stana i Meg, którzy nie posiedzieli u nas za długo, ponieważ mieli jakieś ważne sprawy do załatwienia, nie wnikałam co to było, bo mnie to nie interesowało, posprzątaliśmy z Louisem w mieszkaniu. Aby nie przeszkadzać chłopakowi, w robieniu projektu, zamknęłam się w sypialni i czytałam książkę.
Siedziałam sobie na środku łóżka, przykryta jedynie kocem i z dobrym kryminałem  ręku, gdy nagle drzwi od sypialni się otworzyły, a w nich stanął...
- Maksiu? - zapytałam odstawiając książkę na bok i podciągając się do góry.
- Co ty tu robisz?- zapytałam, gdy brat podbiegł do mnie i wdrapał się na wysokie łóżko.
- Jo, tak bardzo za tobą tęskniłem. - powiedział przytulając się do mnie, a jego słodki zapach doleciał do moich nozdrzy, powodując, że z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
- Ja też maluszku, ja też. - wychlipałam odsuwając go od siebie. Zauważyłam, że Mały nie ma na sobie zimowych ubrań, a co by oznaczało że dość długo tu już jest. Coś mi tu śmierdziało. Coś jakby niespodzianka, albo spisek.
- Proszę to dla ciebie. - oznajmił wręczając mi kartkę, na której było coś namalowane.
- Dziękuję, a co to jest? - zapytałam spoglądając na niego, a młody wzruszył tylko ramionami i siadając obok mnie zaczął mi wyjaśniać po kolei co znajduje się na obrazku.
- Tu jesteś ty. - wskazał na chudą postać z brązowymi włosami i ogromnym uśmiechem. - A tu Louis. - dodał patrząc na mnie i wskazując chudziutkim paluszkiem na wysoką postać w niebieskich spodniach i białej koszulce ze sterczącymi włosami. Zaśmiałam się widząc jak mój brat spostrzega Louisa i to jak go narysował.
- Podoba ci się? - zapytał.
- Oczywiście. - odpowiedziałam całując malucha w skroń. -  A to kto? - zapytałam wskazując na małą postać znajdującą się między mną, a Louisem i którą oboje trzymaliśmy za rękę.
- To dzidziuś. - odpowiedział Max, a ja na chwilę zamarłam.
- Jaki dzidziuś? - zapytałam nie rozumiejąc o co małemu chodzi.
- Twój i Louisa. - wyjaśnił, a moje serce pękło na milion kawałków w tamtym momencie.
- A dlaczego tak sądzisz, że to nasz dzidziuś? - zapytałam. Mam nadzieję, że nie wkurzę małego moimi pytaniami, jak to zazwyczaj bywało.
- Słyszałem jak mama z tatą rozmawiali o was i o waszym dzidziusiu. - wyjaśnił patrząc na mnie, a ja poczułam jak po moich policzkach płyną łzy.
- Nie płacz. Ja wiem, że go już nie ma. - powiedział, a ja zaczęłam szlochać i ukryłam twarz w dłoniach.
- Maksiu, gdzie są rodzice? - zapytałam, aby zmienić temat. Było to zbyt bolesne dla mnie - przypominanie sobie o moim nienarodzonym dziecku.
- W salonie. - odpowiedział.
- Chodź. - nakazałam mu chwytając malucha pod pachami i kładąc go sobie na biodrze.
Dobrze, że już nie wspomniał dziecku, bo wiem żebym tego nie przetrzymała, a co najgorsze rozkleiła na dobre i to przy własnym bracie.
- Jest nasza solenizantka. - powiedziała mama wstając z fotela i podchodząc do mnie. Ja w tym czasie puściłam Maxa, który ochoczo pobiegł w stronę Louisa i wskoczył mu na kolana, gdy chłopak siedział na kanapie. Kątem oka obserwowałam ich jak rozmawiają, a raczej Max wyjaśnia mu co namalował na kartce, a z drugiej strony uśmiechałam się do mamy, która zawzięcie składała mi życzenia urodzinowe.
- A tu jest dzidziuś. - powiedział mały wskazując na postać na rysunku.
Usłyszałam tylko jak Louis wciąga głośno powietrze i odwraca głowę w moja stronę.
- Ale Louis, wiesz że on żyło w brzuchu mojej siostry? - zapytał go mój brat, a Louis ledwo zauważalnie skinął głową.
- Dobra! - wykrzyknęłam, gdy w końcu moja mama wypuściła mnie ze swoich objęć. - Co powiecie na tort truskawkowy? - zapytałam poruszając zabawnie brwiami i obserwując uważnie reakcję brata, który słysząc słowo "truskawkowy" od razu podniósł głowę i zeskakując z kanapy ruszył w moją stronę.
- Pomożesz mi? - zapytałam, a mały ochoczo pokiwał głową. Na chwilę odwróciłam się za siebie,aby zobaczyć co robi moja mama, ale ona usiadła obok Louisa na kanapie i zaczęli szeptać między sobą o czymś.
- Max, a gdzie tata? - zapytałam cicho malucha, gdy ten oblizywał swoje małe maluszki.
- Nie mogę powiedzieć. - odpowiedział nabierając na palce tortowej masy.
- Dlaczego? - zapytałam. Chciałam wiedzieć, a mój brat to najlepsze źródło informacji.
- Bo mi zabronili.- odpowiedział. Kurka wodna, nie dowiem się od niego niczego. Trudno, może mama będzie bardziej skora do udzielenia mi odpowiedzi, niż mój własny rodzony, brat.
- Kto ci zabronił młody? - zapytałam wyciągając z szuflady łyżeczki i kładąc po jednej na talerzyk.
Mały wzruszył ramionami, a ja postawiłam go na  podłodze i gdy zabrał swój talerzyk ja wzięłam kolejne trzy i ruszyłam w stronę salonu.
- Mamo, a gdzie jest tata? - zapytałam siadając naprzeciw kanapy, na której siedzieli już mama z Louisem, a obok mnie na osobnym fotelu zasiadł dumny Max i wcinał swój ulubiony truskawkowy tort.
- Bo właśnie Jo. - mama zaczęła, ale jakieś szumy dochodzące z korytarza jej przerwały. Popatrzyłam przerażona na Louisa, a ten niczym się nie przejmował tylko rozbawiony siedział naprzeciwko mnie.
Coś mi tu nie gra. Chyba Louis bardzo dobrze wiedział o niespodziewanym, przynajmniej dla mnie, przyjeździe mojej rodzinki. Tylko zastanawiam się dlaczego nic mi nie powiedział, głupek jeden?
-Tata! - wykrzyknął Max podbiegając do mężczyzny stojącego w progu mieszkania.
- Cześć Szkrabie. - odpowiedział ojciec całując syna w czoło. Louis i moja mama zaczęli do nich podchodzić, aby się z nim przywitać, a ja stałam na środku mieszkania i zastanawiałam się co mam zrobić.
Czy zostać i przywitać się z ojcem? Czy może uciec przez okno? Myślę, że pierwsza opcja byłaby lepsza, bo nie chciałabym wylądować w szpitalu ze złamanymi nogami i to w dodatku w swoje urodziny.
- Jo. - wyszeptał tata i przekazując małego mamie podszedł do mnie. Czułam jak gorące łzy spływają mi po policzkach. Było mi tak źle, gdy nie miałam z nim żadnego kontaktu. Czułam się taka samotna, gdy się do mnie nie odzywał, nie dzwonił, nie pisał. Nic. A teraz stoimy naprzeciwko siebie i patrzymy sobie w oczy. Widziałam, że w oczach taty pojawiają się łzy. Mam tylko nadzieję, że to łzy szczęścia iż mnie dziś zobaczył.
- Przepraszam. - oboje wypowiedzieliśmy to jakże nieskomplikowane słowo i padliśmy sobie w ramiona.
- Przepraszam Jo. Za moje słowa, za moje zachowanie wobec was obojga. - wskazał na Louisa, który stał obok z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni.
- Ja też cię przepraszam tatku.
- Ty mnie? Za co? - zapytał odsuwając mnie od siebie na odległość ramion.
- Za wszystko. - odpowiedziałam wzruszając ramionami.
- Kochanie moje. Nie masz mnie za co przepraszać. - powiedział uspokajająco pocierając moje ramiona swoimi dłońmi. - To ja zawaliłem. Tyle się ostatnio działo u nas, że nie wytrzymałem presji i wyżyłem się na was, a nie powinienem. - dodał czule głaskając mnie po policzku.
- Tato, nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało. - wychlipałam przytulając się do ojca i mocząc mu koszulkę.
- Mi ciebie również kochanie. - odpowiedział szeptem tuląc mnie do swojej klatki piersiowej.
W końcu odsunęłam się od niego i popatrzyłam w górę. Tata uśmiechał się do mnie szczerze, dzięki czemu na moich ustach również zagościł nie mały uśmieszek.
- Louis. - tata zwrócił się do chłopaka stojącego za mną. Odwróciłam się za siebie i odsunęłam na bok, aby zrobić miejsce mojemu narzeczonemu. Podszedł niepewnym krokiem do mojego ojca, a ten zadziwił, nie tylko mnie, uściskał Louisa i poklepał go po plecach w geście okazania mu jakichś uczuć.
- Panie Monk, chciałbym przeprosić. Sam nie wiem co we mnie wstąpiło, chciałem bronić Jo i... - tata uniósł dłoń sygnalizując, aby Louis zamilkł.
- Louis nie powinieneś mnie przepraszać. Chciałem bronić moje dziecko i ja to rozumiem, w pełni. Nie jestem na ciebie za to zły. - wyjaśnił mój tata podając chłopakowi dłoń, którą oszołomiony Louis uścisnął.
Nie wierzyłam w to co widzę. Czyli to by oznaczało, że od teraz w naszej rodzinie wszystko będzie dobrze? Każdy z każdym będzie potrafił się dogadać? Myślę, że damy radę. W końcu od dzisiejszego ranka jesteśmy rodziną, już tak oficjalnie.
Teraz wszystko powinno być dobrze, a wszyscy zadowoleni i szczęśliwi.

_________________________________________________________________________________
No to wróciłam szczęśliwie :)
Odpoczęłam, naładowałam baterie i mam w głowie mnóstwo pomysłów dotyczących nowego bloga!
Podam Wam link, gdy opublikuje epilog, a będzie to za kilka dni.
Myślę, że jeszcze w tym tygodniu :)
Mam nadzieję, że spodoba Wam się ten rozdział bo pisałam go jeszcze przed wyjazdem, a dziś dopisałam końcówkę :)
Wplotłam wątek serialu "Skazany na śmierć", bo sama jestem na etapie oglądania go.
I tak bardzo mnie wciągnął, że wczoraj oglądnęłam chyba 12 odcinków
 (sama już się w tym pogubiłam haha) 
I co najgorsze chcę więcej!
Piszcie co sądzicie i jakie są Wasze przypuszczenia jak skończy się ten blog :)
Zapomniałabym! Dzięki za 50 tyś. wyświetleń. 
Jesteście wielcy!!!

6 komentarzy:

  1. Jeju.. nie moge uwierzyć że ten blog to już koniec ;c
    Ale z drugiej strony bardzo sie cieszę że zakończył się w taki sposób.. wiem ze jeszcze epilog no ale .. to juz ostatni rozdział i tak dalej .. ;/
    Strasznie płakałam jak Lou powiedział jej tą "przemowe" żeby się oświadczyć i przy sytuacji z jej tatą. Jesteś niesamowita ! Kocham Cie i twoje opowiadania.. za to co robisz :) ciężko będzie się z nim rozstać, ale żyje sie dalej ;) Trzymam kciuki ;* /Raisa

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh... niedługo koniec :c nie mogę w to uwierzyć <3 uwielbiam tego bloga mam nadzieje że drugi będzie taki zajebisty jak ten <333

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski ten rozdział :D
    nie mogę uwierzyć że za parę dni będzie epilog :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział super :) ale szkoda że kończysz już tego bloga .

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny ale wielka szkoda że to już koniec.Czekam na prolog no i oczywśicie na nowe opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń